27 listopada 2013

Północ cz. II

    Poranek powitał mnie złocistą łuną. Promienie słoneczne zatrzymywały się na delikatnej mgle, która unosiła się nad zimną po nocy ziemią. Budynki i wszelka inna infrastruktura zdawały się być skąpane w złotym dymie. Miasto ożywało: na ulicach pojawiali się pierwsi ludzie - kupcy, którzy najwcześniej otwierali swoje przedsiębiorstwa, by móc przygotować się na przyjęcie porannych klientów. Udało mi się dostrzec także młodego mężczyznę w dziwnej szacie, niby sutannie. Był zapewne praktykantem; przyszłym kapłanem kultu Jedynego Słusznego Pana. Podczas pobytu w mieścinie odnalazłam świątynię im. św. Dawida. W lot więc pojęłam do jakiej sekty należy budynek.
   Wyszłam z zaułka, w którym spędziłam noc, rozprostowując łapy, przeciągając się. Czułam i słyszałam, jak moje stawy cicho narzekały na chłód i wilgoć. Powędrowałam w kierunku rzeźni z nadzieją, że załapię się na jakiś smaczny kąsek. Rzeźnik, dość pogodny mężczyzna o dość krągłych kształtach i pucułowatej twarzy, zmarszczył brwi, gdy tylko mnie ujrzał. Rzucił mi jakieś ochłapy, a gdy tylko je pochłonęłam, kazał mi uciekać.
   Udałam się do świątyni - lśniącej w porannych promieniach. Była to sporych rozmiarów budowla, przywodząca na myśl romańskie katedry w Niemczech - zwarte, osiadłe kompleksy o rozbudowanych masywach zachodnich; niekiedy z założeniem dwu-chórowym. Obiekty te wzbudzały podziw, ale jak od gotyckich, wertykalnych kościołów. Podczas gdy francuska Notre Dame, lekka i ozdobna, przypominała ażurową serwetę, klejnot w królewskiej koronie, romańska Spira emanowała siłą i potęgą godną bitnych władców. Właśnie taka była świątynia Davida Walkera - stanowiła syntezę miejsca kultu i zarazem warowni na wypadek niebezpieczeństwa. Dwie wieże dumnie zamykały w swych potężnych ramionach skromną w dekoracje fasadę. Nawa główna, zwieńczona dwuspadowym dachem, była tylko niewiele wyższa od naw bocznych - przykrytych pulpitami; nie miała też okien - typowe cechy pseudobazyliki. Korpus przecinała stosunkowo płytka nawa poprzeczna; a na skrzyżowaniu z nawą główną wyrastała kolejna, nieco większa od fasadowych, wieża. Podłużną bryłę zamykała półokrągła apsyda z czterema dobudowanymi kaplicami.
   Zbliżyłam się do bocznego wejścia, znajdującego się w południowej ściance transeptu. Drzwi były lekko uchylone. Prześlizgnęłam się przez otwór i czmychnęłam do środka. O ile słońce poczęło ogrzewać zziębniętą ziemię, to wewnątrz katedry było panował przejmujący chłód  - grube mury stanowiły świetną izolację od świata. Panował przyjemny półmrok; gdzieniegdzie tylko płonęły pochodnie. Ołtarz, zapewne marmurowy, zapełniony był świecami. Wnętrze, podobnie jak zewnętrzne dekoracje, było proste, niemalże surowe. Kolumnady oddzielające przestrzenie poszczególnych naw delikatnie rysowały się w półmroku, podtrzymując dość wysoki fryz, na którym opierało się krągłe sklepienie kolebkowe. Jedynym elementem, który zdawał się być całkiem innej epoki, były kaplice, widoczne już z zewnątrz. Tuż za ołtarzem wyraźnie odcinały się cztery wgłębienia, wypełnione masą złotych ornamentów. W każdej kapliczce widniał obraz. Gdy podeszłam bliżej i zadarłam łeb do góry, mogłam dokładniej określić, co na nich widniało.
   Pierwszy od południa na pierwszy rzut oka zdawał się być cały czarny - słabe światło, dodatkowo rozpraszane przez metaliczne ozdoby, zatarło wszelkie niuanse dzieła. Dopiero po chwili dostrzegłam granatowe smugi i jaśniejsze pasma. Pióra, jakby spadające z ciemnego, burzowego nieba. Na lekko zaznaczonym piaszczystym podłożu leżała gruba księga z jakąś inskrypcją na okładce, a za nią stała świeca o wątłym płomieniu.
   Kolejny obraz, bliżej symetrycznej całej katedry, przypominał portret reprezentacyjny. Przedstawiał on dość majętnie ubranego młodzieńca na tle czerwonej draperii, zza której nieśmiało wyglądała antyczna kolumna z kanelurami. Mężczyzna trzymał w dłoni otwartą księgę, drugą dłonią wskazywał na pożółkłe, zapisane stronice. Przypominał on szlachcica-poetę, który propaguje swą twórczość, zachęca do pisania, obiecując jednocześnie pewny zysk. Barokowa kampania reklamowa.
   Trzecia rama obejmowała scenę niczym z Nowego Testamentu - Ukrzyżowanie. Lecz bez krzyża. Na kruczym tle widniała stojąca sylwetka nagiego mężczyzny, okrytego jedynie białym, ekspresyjnie odwzorowanym perizonium. Jego ręce swobodnie zwisały wzdłuż ciała. I nie byłoby w tym nic dziwnego... gdyby postać miała głowę. Całość wzbudzała niepokój: idealizujące ukazanie człowieka... inwalidy. Martwego. Wybrakowanego. Można by to nazwać profanacją ciała.
   Na ostatnią ilustrację jedynie zerknęłam -  czara ognia, także na ciemnym tle. Puchar dzierżący ogień podtrzymywany był przez parę rąk wyłaniających się z mroku.
   Kątem oka dostrzegłam ruch. Jednak nikogo tam nie było. Stałam sama w prezbiterium. Lecz znów zdawało mi się, że coś się poruszyło. Jakby... drgnął cień? Zastrzygłam uszyma, wytężyłam wzrok. Zadałam chyba najgłupsze pytanie, jakie mogłam:
   - Ktoś tu jest?
   Odpowiedziała mi cisza. Poczułam się nieswojo. Zdębiałam, gdy usłyszałam chichot. Śmiech poniósł się echem po ogromnej przestrzeni katedry, odbijając się od ścian i arkad między nawami. Potem rozległ się cichy, lekko zachrypnięty głos.
   - Co Dziecię Nocy robi tak daleko od domu?
   Nie wiedziałam, co robić. Co odpowiedzieć?
   - Nie będę rozmawiała z kimś, kogo nie widzę. - wyrecytowałam, niby z tomiku poezji. - Pokaż się, kimkolwiek jesteś.
    Nastała cisza. Głos nie pojawił się już, nie usłyszałam też żadnego szurania, czy czegokolwiek, co wskazywałoby na przemieszczanie się nieznajomej istoty. Sądziłam, że intruz zniknął, albo to halucynacje z niedożywienia. Potrząsnęłam lekko łbem. Wydawało mi się, że moje ciało nie jest na tyle wyczerpane, by tak oddziaływać na stan umysłu. Przecież nikt z tych okolic nie mógł wiedzieć skąd przybywam i kim jestem.
   Oddaliłam się od kaplic, rzucając ostatnie spojrzenie ku bezgłowemu bóstwu. Przeszłam z prezbiterium do transeptu, a potem nawy głównej. Idąc między rzędami ciężkich, drewnianych ław, zarejestrowałam dziwny dźwięk, który obijał mi się o uszy. Słyszałam ogrom tego miejsca. Przestrzeń. Ciężar stuleci, od których ta katedra obserwuje miasto i polemizuje z wiecznie żywymi płomieniami pochodni i świec.
   Zatrzymałam się u otwartych na oścież drzwi, prowadzących do narteksu. Rozejrzałam się jeszcze raz po wnętrzu monstrum, które wyszło spod dziesiątek, a może i setek ludzkich rąk. Usłyszałam jakiś szmer. Znowu. Tym razem nie rozległ się blisko mnie, lecz na drugim końcu świątyni. Zauważyłam światło - ktoś otworzył drzwi, którymi przed paroma minutami weszłam ja. Dostrzegłam ludzką sylwetkę. Podobną do praktykanta, którego miałam okazję obserwować niedługo po przebudzeniu.
   Stwierdziłam, że widok zwierzęcia w miejscu sacrum nie będzie przychylnie rozpatrzone, więc czym prędzej udałam się do przedsionka i do wyjścia głównego. Po drodze potknęłam się. Szybko jednak złapałam równowagę. Bandaż na mojej prawej łapie rozwiązał się w dużej mierze i zamiatał podłoże. Do niczego się nie nadawał. W sumie, i tak bandaże te były zbędne - stanowiły jedynie kamuflaż. Chwyciłam brudne krańce zębami i zerwałam płótno; rzuciłam je na ziemię. 
   Gdy rozprawiałam się z drugim opatrunkiem, znów usłyszałam głos. Tuż obok mnie.
   - Przeszłość fundamentem tego, co jest teraz, czyż nie? Trudno utrzymać cztery ściany z dachem, bez podłoża.
   Momentalnie podniosłam łeb ku górze i na prawo - gdzie powinna stać postać. Snop światła, wdzierający się do narteksu przez uchylone wrota, padał idealnie na czarną kotkę. Była drobna, wręcz filigranowa. Okazałe niegdyś uszy były ponadgryzane w paru miejscach, wybrakowane. Chudziutki ogonem, niczym kawałek sznurka oplatał równie wątłe łapki. Mimo niepozornego wyglądu, od kotki biła pewność siebie, a złociste ślepia tętniły życiem. Nim zdążyłam zastanowić się nad znaczeniem jej słów, przemówiła ponownie:
   - Jesteś Naomi, prawda? Słyszałam o tobie co nieco. Czemu zaszłaś tak daleko od domu? Wątpię, żebyś się zgubiła. Szukasz czegoś?
   Natłok pytań i informacje, jakie miała o mnie ta kocica, zbiły mnie z tropu całkowicie. Zdawało mi się, że katedra zaczęła oddychać - czułam lekki powiew powietrza od wnętrza; sierść na moim grzbiecie odruchowo nieco zjeżyła się. Pozbyłam się bandaży do końca.
   - Kim jesteś? I skąd mnie znasz? - zapytałam, bez większego namysłu.
   Ku mojemu zaskoczeniu, rozmówczyni zaśmiała się. Białe kiełki błysnęły w świetle.
   - Nie czas na to i miejsce, Naomi. Pozwól mi rozdawać karty, nie zawiedziesz się. - mówiąc, prześlizgnęła się przez szparę w drzwiach i zniknęła mi z oczu. Nie chcąc jej zgubić, również wyszłam. Czekała na mnie. Złote ślepia wpatrywały się we mnie, jak gdyby chciały przewiercić mnie na wylot.
   - Wiem po co tu przybyłaś, zagubiona duszyczko. - czarna zmrużyła ślepia. Cały czas miałam wrażenie, że na jej pyszczku błądzi uśmieszek. - Szukasz Stowarzyszenia Nocy, prawda? Też go szukam. Masz już jakiś trop?
   Kolejny natłok pytań, i to tak trafnych, wzbudził mój niepokój. Ta mała szkarada była zbyt pewna siebie. Zastrzygłam uszyma.
   - Skąd te pytania?
   - Bo są uzasadnione.
   - Bez sensu...
  - Owszem, ma to sens. A jaki sens ma zakrywanie tych blizn? Skoro zdecydowałaś się na ich zachowanie podczas kreowania nowego ciała, to chcesz o nich pamiętać, albo masz do nich sentyment - zazwyczaj przecież dążymy do doskonalenia siebie, prawda? A takie paskudztwo jest skazą.
   Poczułam jak serce we mnie zamarło. Wiedziała zbyt wiele o mnie, podczas gdy ja nie wiedziałam praktycznie nic. Po jej komentarzu poczułam dyskomfort, chciałam znów zakryć pozostałości po ranach - zdawały się piec i swędzieć. Miałam wrażenie, że wszyscy je widzą, czytają z nich moja historię, niczym z otwartej księgi.
   - Kim jesteś i skąd masz te informacje? - zapytałam wprost.
   Kocica przecięła ogonem powietrze, a jej oczy zdawały się pałać jeszcze większym zainteresowaniem moją osobą.
   - Jestem Filaret. Niegdyś odwiedziłam tereny twojego stada, przywiedziona energią, która tam zamieszkiwała. Wraz z momentem, gdy impuls osłabł, wróciłam tutaj. A teraz, nie przedłużając, chodź za mną. Pokażę ci jak znaleźć to, czego szukasz.
______________________________________________________________
Tak historyczno-sztucznie - macie takie piękne opisy. Zrozumienie opisu katedry dla bardziej ambitnych i zaintrygowanych dziwnymi nazwami.
W następnej części będzie więcej akcji, aniżeli opisów - coby Was nie zanudzić.

25 listopada 2013

Andrzejki

Impreza Andrzejkowa

Godzina: 19:00
Miejsce: polana (flash-chat)
Data: 30 listopada (sobota)  
(Chyba, że bardziej Wam pasuje piątek, dla mnie bez różnicy.)

W planach przewidujemy ognisko, dobrą atmosferę, trochę muzyki, no i przede wszystkim wszelakie wróżby andrzejkowe.

Lanie wosku. Chyba najbardziej popularna andrzejkowa wróżba. Roztopiony wosk przelewa się przez dziurkę od starego klucza do miski z wodą. Następnie, gdy już wosk zastygnie, bierze się powstałą masę i rzuca cień na ścianę. Z kształtu który tam zobaczymy możemy wyczytać swoją przyszłość. Wróżba dla dziewczyn i chłopaków.

Andrzejkowe buty. Jedna z najstarszych wróżb w które w noc andrzejkową bawiły się już nasze babcie. Panny zgromadzone w pokoju ściągają buty i od ściany ustawiają je jeden za drugim. Gdy buty się skończą, ten który był na końcu, wędruje na początek. Taki "wężyk" butów zmierza w kierunku progu. Właścicielka buta, który jako pierwszy przekroczy próg, zgodnie z tradycją - pierwsza wyjdzie za mąż. Wróżba dla dziewczyn.

Andrzejkowe serce. Z kolorowego papieru należy wyciąć serce. Na drugiej stronie napisać imiona dziewczyn lub chłopców, odwrócić serce i przekuć je igłą. Imię w które trafimy będzie należało do naszego przyszłego ukochanego lub ukochanej. 


Wróżenie z obierki. Każda dziewczyna dostaje nóż i jabłko. Należy obrać jabłko tak, aby powstała jedna długa obierka. Następnie dziewczęta rzucają je za siebie. Z kształtu obierki można odczytać pierwszą literę imienia przyszłego męża (partnera).

23 listopada 2013

Przepowiednia

Historia ta jest znana tylko jednej istocie z tego stada. Stwierdzam jednak, że podzielę się nią z wami wszystkimi, aby rozświetlić kilka ostatnich wydarzeń.

***  

Basior wyskoczył na brzeg i otrzepał się z szerokim uśmiechem, przyglądał się Jej wyraźnie zadowolony
- Fajnie wyglądasz - położył się obok nadal uśmiechnięty, przymknął powieki i wciągnął głośniej powietrze - uwielbiam to miejsce - wyszeptał i spojrzał na zamknięte oczy wilczycy.
- Mrrr... - mruknęła iście zadowolona. Otworzyła oczy i ze zdumieniem napotkała krwiste ślepia Basiora. Spuściła szybko wzrok i przewróciła na brzuch składając skrzydła - opowiesz mi coś ? - zapytała.Wilk odwrócił łeb w przeciwną stronę kiedy Dalia zmieniała pozycję, spojrzał na nią dopiero, gdy usłyszał pytanie, uśmiechnął się ponownie.
- Opowiedzieć? Hm... Nie wiem czy jestem dobry w opowieściach. Wolisz wesołe czy smutne historie? - zerka na nią zaciekawiony. Zastanowiła się chwilę.
- Życiowe... - szepnęła, nieśmiało na niego zerkając - z elementami i smutnymi i wesołymi - dodała po chwili. Westchnęła i spojrzała na spadającą wodę wodospadu. Zamyślił się spoglądając w niebo.
- W takim razie mogę Ci opowiedzieć historię o dwóch wilkach - spojrzał na nią z lekkim uśmiechem
- o tym, jak przeciwieństwa się przyciągają. Zainteresowana? - patrzy jej w oczy. Chytry uśmieszek przyozdobił jej pyszczek. Podczołgała się bliżej niego i oparła łeb na łapach.
- Opowiadaj - poprosiła patrząc w jego szkarłatne oczy. Chrząknął.

- Pewnego dnia urodziły się dwa wilki, ten sam czas, miejsca iście podobne, a jednak tak odległe, że owe wilki nie miały prawa wiedzieć o sobie. Legenda głosi, że taki rodzaj ,,bliźniaków,, jest niezwykle rzadki i wyjątkowy. Dlaczego bliźniaków pewnie spytasz - spogląda na nią z tajemniczym uśmiechem - nazwano tak ich nie ze względu na identyczny wygląd. Ze względu na to, że jak to bliźniaki, jeden był dokładnym przeciwieństwem drugiego.

Patrzy na jej pysk, aby zorientować się czy choć odrobinę jest zainteresowana. Słuchała z zainteresowaniem jakie można było dostrzec tylko u uczniów, którzy w swej ambicji chcą prześcignąć mistrza. Nic nie było w stanie jej oderwać od wsłuchiwania się w jego głos
- Dalej... - szepnęła ciszej niż mogło się wydawać to możliwe. Uśmiechnął się lekko pod nosem.

- Jeden z nich, mieszaniec dobermana z wilkiem, o sierści niczym likaon i oczach okrytych tajemnicą, nazwany został Malum, drugi, wilk czystej krwi, czarny jak noc o oczach niezwykle urodziwych - Bonum. Przeze mnie nazwani Zły i Dobry. Który przydomek pasuje do którego? To już sama ocenisz, przy końcu opowieści. Życie obu miało swoje zloty i upadki, jednak dla wielkich mędrców wiadome było, że ich przeznaczeniem jest... - spojrzał na nią znowu z tym tajemniczym uśmiechem - jest stać się jednością. 

Kąciki jej smolistych warg uniosły się ku górze. Nadstawiła uszu nie chcąc uronić ani słówka. Nagle poczuła gorąco i kropelki potu na skórze. Zerknęła niepewnie na samca i przybrała ludzką formę. Uśmiechnęła się przepraszająco i położyła na ziemi.
- Mów dalej... - poprosiła cicho, uciekając wzrokiem, zmieszana. Odruchowo i on przybrał postać humanoidalną, siedział w siadzie skrzyżnym, dłonie ułożone miał za plecami, podpierał się. Omiótł dziewczynę wzrokiem fiołkowych ślepi, zatrzymał wzrok na jej tęczówkach i puścił z uśmiechem oczko.

- By wszystko stało się dla Ciebie jaśniejsze, dodać muszę, że oba wilki wychowywały się w nieco staroświeckich stadach. Malum żył w gromadzie wierzącej w przepowiednie, jedną z tradycji było, że wilczyca spodziewająca się potomstwa wyruszała do stadnego proroka, aby dowiedzieć się czegoś o szczenięciu. Na jego nieszczęście prorok przepowiedział u nienarodzonego wybicie całego ich stada, przez co malec, jeszcze nie narodzony, obdarzony był nienawiścią od wszystkich członków, nawet własnego ojca. Tylko matka nie wierzyła w słowa przepowiedni. W rodzinie Bonum'a było inaczej, szczenie po porodzie nie posiadało imienia, wierzono, że imię jest częścią charakteru danego osobnika, dlatego nazywano maluchy dopiero wtedy, gdy pokazywały swoją prawdziwą naturę. Temu zdecydowanie bardziej się poszczęściło, jako przeciwieństwo "bliźniaka" był uwielbiany w stadzie, za swoją pogodę ducha - zamilkł na chwilę, nie odrywał od niej wzroku - mimo wszystko jedna cecha łączyła te wilki... Oba stały się utrapieniem swoich własnych rodzin.

Znów ten tajemniczy uśmiech. Ciemny rumieniec wystąpił na jej lico. Spuściła zawstydzona wzrok. Słuchała go uważnie wystawiając twarz na łagodne podmuchy wiatru. Kątem oka lustrowała jego sylwetkę. Gdy przerwał zerknęła na jego twarz. Wydawała się być zmieszana. Ułożył się obok niej, na boku, podpierał głowę na ręce, aby nie stracić dziewczyny z oka. Na chwilę spuścił z niej wzrok i wplątał palce w długie źdźbła trawy, jednak zaraz potem znowu uchwycił jej spojrzenie z tradycyjnym uśmiechem.

- Malum zmuszony był szybko dorosnąć, kiedy trochę podrósł, schwytano go i zamknięto w odosobnieniu. Tam odwiedził go ojciec, Alpha stada, i poinformował o śmierci matki. Malum dostał szału, wtedy pierwszy raz odkrył moc swoich oczu, przypadkiem wtargnął do umysłu ojca i zobaczył, że to on jest mordercą jego rodzicielki. Serce wilka przepełniło się mrokiem - chwila przerwy - w tym samym czasie Bonum przeżywał najlepsze chwile młodości, z wesołego samotnika stał się obiektem westchnień wielu wilczyc, jednak on trzymał się tylko jednej. Starszyzna stada nie bardzo za nim przepadała. Dlaczego? Uwierz mi na słowo - zaśmiał się - straszny z niego był dowcipniś. Nikt nie spodziewałby się, że już za tak krótki czas, role "bliźniaków" zmienią się, szczęśliwy będzie cierpiący, cierpiący zażyje szczęścia. 

Patrzył na dziewczynę trochę nieobecnym wzrokiem, nadal się uśmiechał. Urwał źdźbło trawy i przejechał nim po jej ręce.
- Podoba się coraz bardziej czy coraz mniej? - zapytał. Spuściła wzrok na swoją dłoń, jednak jej nie cofnęła. Przez cały ten czas rosło jej zaciekawienie. Odwróciła wzrok i spojrzała w górę. Jej myśli krążyły, gdzieś przy postaciach o których mówiła Baru. Wyrwana z tego zamyślenia w pierwszej chwili zastanawiała się jaki było pytanie po czym się zarumieniła.
- Coraz ciekawsze. - Przyznała wreszcie. Zastanawiała się chwilę. Podniosła się z ziemi i nieśmiało spojrzała mu w oczy. Włosy opadły jej na ramiona rdzawą falą, jednak słońce dało im efekt jakby płonęły żywym ogniem - Baru..? Czy.. - zawahała się. Nabrała w płuca powietrza i podjęła wątek na nowo - Czy tęsknisz za rodzicami i... - szukała odpowiedniego słowa. - ...i innymi ze swojej watahy ? - wyszeptała. Uśmiechnął się nikle i założył jej włosy za ucho, patrzył w oczy.
- Czy tęsknie? - pokręcił głową - prawdę mówiąc nie doznałem jeszcze tego uczucia, trudno mi więc odpowiedzieć - zamyślił się na chwilę i położył na plecach. Spojrzał w niebo, po chwili jednak wrócił wzrokiem do dziewczyny - nie czuje z nimi rodzinnej więzi, może to trochę brutalne, ale na tą chwile są dla mnie zwykłymi informatorami - uśmiecha się do niej - a inni to kompletnie mnie nie interesują, teraz jestem tu. Jeżeli chodzi o przeszłość chce ją poznać, ale do niej nie wracać.
[...]
Ułożyła pysk na łapach.
- Baru ? Opowiesz mi co było dalej ? - zapytała patrząc na niego.
- Jak się wysilisz na uśmiech i zdradzisz mi na czym skończyłem to owszem, dokończę - uśmiechnął się szerzej. Uśmiechnęła się.
- Hm... To chyba było coś o tym, że ,,bliźniaki'' zamienią się miejscami czy jakoś tak - spojrzała na Baru lekko zakłopotana.
- Ach, no tak, już pamiętam - chrypnął głośniej.

- Bonum był niezwykły w swojej pogodzie ducha, tolerancji czy bezinteresowności. Pomagał, bo uważał, że należy pomagać, nic więcej nie było mu do tego potrzebne. Rzecz jasna, mimo wszystko, jak prawie każdy z nas, miał wrogów. Starali się oni uprzykrzyć mu życie, a on wydawał się nie do złamania. Jednak zawsze musi być ten pierwszy raz. Bonum miał wszystko, obojga rodziców, stado, ukochaną wilczycę, wszystko co było ważne dla wilka w jego wieku. Jak to jest? - spojrzał na wilczycę tajemniczym wzrokiem -  nie dość, że ktoś zada Ci cios w plecy, to jest to istota, której ufasz nad życie. Jak to jest? - chwila milczenia - Bonum się dowiedział. Jego ukochana wilczyca złamała mu serce, roztrzaskała na małe kawałki. Właśnie wtedy przeżywał najgorsze momenty swojego życia, na długi czas zamknął się w sobie, nie przywykł do porażek - pokręcił głową - w tym samym czasie Malum przeżywał rozkwit, można to tak ująć. Żył nienawiścią, która dawała mu niezwykle dużo siły. Stado obawiało się go, obawiało się spełnienia przepowiedni, więc nadal trzymano go w zamknięciu. Jednak ten zdołał uciec. Uciekł i przysiągł zemstę. Poznał wiele nowych istot, które pomogły mu w rozwijaniu swojej mrocznej strony, rozwijaniu zdolności. Wyrobiono w nim niezwykle wielką samoocenę, bano się go, co najbardziej sprawiało radość młodemu wilkowi. Stał się na tyle egoistyczny i apatyczny, że w przypadku sprzeciwu potrafił zabić nawet swoich sprzymierzeńców. Właśnie ten okres uważał za odpłacenie wszystkich złych chwil. To był dla niego raj, dopóki nie wybił wszystkich będących przy nim, dopóki nie został sam. Nie dla tego, że poczuł się samotnie, nie... - spojrzał na wilczycę lekko nieobecnym wzrokiem - po prostu nie miał już kim pomiatać, nie było już kogo zabić... 

Zamyślił się i utkwił wzrok w nieznanym mu punkcie. Słuchała go z rosnącym zainteresowaniem. Z każdym słowem czuła narastające w niej napięcie. Gdy przerwał przyglądała mu się.
- I co się z nimi stało? - zapytała cicho, nieśmiało. Uśmiechnął się lekko.
- Pytasz co się z nim stało? - spojrzał na wilczycę.

- Zupełnym przypadkiem trafił do sporego stada. Nie wiedząc czemu dołączył do niego, był oziębły, oschły, apatyczny, niezbyt lubiany. Jednak zwrócił uwagę pewnej wilczycy, zakochała się w nim - jego oczy zrobiły się bardziej puste -  rozumiesz? W nim. Ranił ją, ale ona go nie opuściła. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego jak bardzo ją pokochał - pokręcił łbem - tak na prawdę, to właśnie ten okres był najszczęśliwszym z całego życia wilka, tyle, że on nie zdawał sobie z tego sprawy. Zmienił się, chociaż nadal żył zemstą - zamilkł na chwilę, jego wzrok wrócił do normy, uśmiechnął się ciepło do wilczycy - Bonum nadal żył w swoim odosobnieniu, nie chciał z nikim gadać, nikogo widzieć, nawet na ten czas opuścił stado. Kręcił się tylko w jego pobliżu, schudł, nawet bardzo, zmarniał, nie uśmiechał się. Znalazł sobie miejsce, urwisko... Siedział nad nim godzinami, dniami i nocami, siedział i rozmyślał. Nad czym? Myślał co by tu w swoim życiu zmienić.

Uśmiechnął się szeroko. Utkwiła wzrok przed siebie. Rozmyślała co ona by zrobiła na miejscu Maluma.
- Dowiedział się co chce zmienić? - zapytała. Sama już znała odpowiedź na to pytanie. Spojrzał z uśmiechem na wilczycę,
- Tak, dowiedział.

- Bonum w końcu wrócił do stada, wrócił taki jaki był wcześniej, wesoły, uśmiechnięty. Jednak nie pobył tam długo, znowu stał się samotnikiem, pozytywnie nastawionym ale samotnikiem. Z niewiadomych mu przyczyn chciano z niego zrobić popychadło, myśleli, że pozwoli na to. Stało się jednak inaczej, odegrał się na wszystkich, którzy traktowali go z góry. Jak już wcześniej wspominałem, nie należał do agresywnych, złość okazywał zaczepkami, żartami. Tak też właśnie zakończył pobyt w swoim stadzie. Zepsuł najważniejszą uroczystość stada, ośmieszył parę Alpha i znokautował ich syna. Zanim został wygnany, pożegnał się ze swoimi i ruszył w świat - zaśmiał się lekko i puścił jej oko - Malum... - przerwał na chwilę i westchnął ciężko - Bonum się pozbierał, a więc Malum musiał upaść. Dokonał swojej zemsty. Stare stado tak bardzo chciało chronić się przed nim, że zasiało w jego sercu żądzę zemsty. Przepowiednia się dokonała. Zamordował wszystkich, ojca także. Wrócił do nowego stada, wrócił do ukochanej, został ojcem - pokręcił łbem - jednak nie na długo, znowu był zimny i apatyczny, oszalał... Nie miał celu w życiu, musiał zabijać, a nie miał kogo. Nie potrafił kochać, znikał. Kiedy urodził się jego syn mało kiedy miał go nawet na rękach. Potem... Dowiedział się, że ta która była przy nim oddała się innemu. Ta którą obdarzył uczuciem, nie dbał o to uczucie ale kochał. Chciał ją zabić i zabrać syna. Spróbował - spojrzał smutno na wilczycę - jednak nie dał rady i po prostu zniknął ze stada - zamilkł i spojrzał w głąb lasu - dotknął dna. Bonum sięgał zenitu - spojrzał na nią z lekkim uśmiechem, jednak nie do końca był on radosny - wtedy nadszedł dzień ich spotkania...

Wsłuchana w jego słowa nie spostrzegła ciszy jaka między nimi zapanowała po ostatnich słowach. W końcu potrząsnęła łbem i spojrzała na Samca.
- Co było dalej? - zapytała z powagą w oczach i lekkim uśmiechem na pysku. Spojrzał jej w oczy.
- Dalej? Sam nie jestem pewien, wiem tyle, że są jednością, że ciągle walczą. Wiem, że mają jedno ciało i dwa umysły. Wiem też, że za cholerę nie dam Mu nad sobą zawładnąć - uśmiecha się do niej pod nosem - wiem, że ich historia nadal się toczy - szturchnął lekko jej pysk - I wiem, że uwielbiam Twój dotyk i zapach - ułożył łeb na jej łapach, przymykając ślepia. Liznęła go po pysku. Uśmiechnęła się.
- To bardzo podobna historia do Twojej - położyła łeb na jego łbie i przyglądała się gwiazdą. Mlasnął cicho wyraźnie zadowolony.
- Śniła mi się ta historia, mam wrażenie, że jest moja - wyszeptał nadal przymykając ślepia - nigdy wcześniej nie miałem takiego snu. Nie dość, że zapamiętałem wszystkie słowa, to śnił mi się w częściach, trzy noce z rzędu - wtulił się w jej białą sierść - jeden jedyny sen, który trochę rozświetlił mój umysł, reszta raczej stara się mnie doprowadzić do jakiejś depresji - uśmiechnął się pod nosem - ale ja się nie dam - dodał z kolejnym mlaśnięciem i zaczął przysypiać z szerokim uśmiechem na pysku.

***
 [ Opowiadanie stworzone z komentarzy, czyli można powiedzieć, oparte na faktach heh. ]

Północ cz. I

    Noc zapadła niecałą godzinę temu. Temperatura obniżyła się, a na trawie osiadła rosa, sprawiając, iż cienkie źdźbła ugięły się pod ciężarem wody. Firmament śmiało chwalił się gwiezdnym arsenałem, nie zasłanianym przez najmniejszą choćby chmurkę. Powietrze - rześkie i przepełnione charakterystyczną wonią wilgotnej ściółki - bez najmniejszego oporu odbywało wędrówkę do moich płuc; i z powrotem. Pozostawiało po sobie przyjemną lekkość. Zdawało się mieć w sobie coś magicznego; coś, co skłaniało do refleksji nad otaczającym mnie światem. A w szczególności nad tym, jak ów świat wpływa na mnie.
   Zrobiłam coś, czego nie powinnam - zdaniem innych. Coś, za co mogłam zapłacić słoną cenę.
Stałam pośrodku głównej ulicy ludzkiego miasta, gdzieś na północy. Dookoła mnie panowała cisza. Lecz nie był to ten rodzaj milczenia świata, który sprawia, że w uszach dzwoni nieprzyjemny pisk. Ta cisza była względna - nie słyszałam żadnych odgłosów, które sugerowałyby, iż w najbliższym otoczeniu istnieje jakiekolwiek życie; ale moje uszy rejestrowały inne dźwięki: krople niedawnego deszczu ściekające z dachów i uderzające o bruk; szum okolicznych drzew i głuchy stukot ich nagich gałęzi. Zdawało mi się, iż słyszę szept gwiazd, które wyrażały chęć podzielenia się ze mną tajemnicami Wszechświata.
    Przyzwyczaiłam się do mokrych łap. Lecz dopiero teraz poczułam, że zaczynają się wychładzać. Bandaże ubrudzone były błotem. Już dawni wymagały wymiany, jednak nie miałam przy sobie nikogo, kto mógłby to zrobić. Podróż okazała się być dłuższa, niż sądziłam; podobnie jak ludzie, których tu zastałam. Szczerze mówiąc, miałam nadzieję na odnalezienie magicznej szajki, przy której mogłabym czuć się swobodniej, niż w otoczeniu zwykłych śmiertelników. Przeliczyłam się. Od blisko trzech dni kluczyłam wąskimi i szerokimi uliczkami, poszukując kogokolwiek, kto byłby zdolny udzielić mi pomocy.
    O ile moje ciało było w dobrej kondycji - nie licząc wizualnego wyglądu, który pozostawiał wiele do życzenia; mokre i brudne futro nie prezentowało się najlepiej - to moja psychika niemal wołała o ratunek.
    Musiałam jakoś skontaktować się ze stadem. Nie miałam tylko pojęcia - jak? Dzieliły mnie setki kilometrów od Stada Nocy. Nie znałam nikogo, kto udzieliłby mi wsparcia. Miałam ochotę usiąść i wyć. Wiedziałam jednak, że to na nic. Jedynie mógł ktoś wyjść z domu i pogonić mnie widłami.
    Szukaj, a znajdziesz, mówią. Do odważnych świat należy. Bez ryzyka nie ma zabawy.
    Poczułam, jak resztka sił mnie opuszcza. Usiadłam, tak, jak stałam, pośrodku ulicy, nie wiedząc, co ze sobą począć. Dotychczas spędzałam noce w piwnicy pewnego sklepu, teraz jednak jej drzwi były zamknięte. Tyle smutku, tyle żałości.
   Kiedyś było łatwiej. Zamknięta na świat kryształowa kula, wewnątrz której znajdowało się istnienie. Istnienie, którego tak naprawdę nikt nie mógł poznać, ani dokładnie obejrzeć - kryształ załamywał światło tak, że obraz stawał się niewyraźny. Można było rozpoznać kolor obiektu, mniej więcej określić jego objętość - ale konkretne właściwości pozostawały nieodgadnione.
   W pewnym momencie ten kryształ zaczął topnieć, niby lód pod wpływem ciepła. Wszyscy mogli poznać, czym jest istota wewnątrz szklanej zbroi.Byt ów stał się podatny na wszystkie zewnętrzne czynniki. Stał się... słaby. Kruchy. Zaczął rozpadać się i znikać, przestał być potrzebny.
    Momentalnie podniosłam zad z zimnego bruku i ruszyłam dziarskim krokiem przed siebie. "Ni chuja" - pomyślałam sobie. Musiałam znaleźć sprzymierzeńca.
____________________________________________________
Mogłabym teraz przepraszać.
Obiecać poprawę.
Ale nie czuję takiej potrzeby.

W każdym razie - już jestem.

Nikogo nie było

Muzyka

Wilczyca leżała na jednym z kamieni porozrzucanych na polanie. Omiotła spojrzeniem błękitnych oczu przestrzeń wokół siebie, jakby liczyła na to, że kogoś tu zobaczy, chociaż doskonale wiedziała, że jest tu sama. Nikogo więcej na polanie nie było i nikt nie miał zamiaru się tu zjawić. Przełknęła ślinę. W jej gardle pojawiła się wielka gula, a żołądek zaczął ją uciskać, jakby ktoś wyjął go na zewnątrz i owinął ze wszystkich stron żyłką. Nie ma tu nikogo. Sam wydźwięk tych słów sprawiał, że czuła się cięższa o kilka kilogramów. Myśl o samotności przygniatała ją z niesamowitą siłą, jednak nikomu tego nie okazywała, bo co by to zmieniło? Nic. Przełknęła ślinę, próbując się pozbyć tego nieprzyjemnego uczucia, że coś zatyka jej gardło. Nie pomogło. Ilekroć starała się przestać myśleć o odległościach dzielących członków stada, miała wrażenie, że jakaś zupełnie obca jej siła próbuje przycisnąć ją swoim ciężarem do ziemi. Westchnęła cicho, przymykając powieki.

Raz, dwa, trzy. Ponownie spojrzała na pustą polanę i zgaszone ognisko. Tym razem nieco inaczej. W jej oku pojawił się charakterystyczny błysk. Podniosła się z głazu, otrzepując jasne futro z pyłu i piachu. Jej łapy zaczęły stąpać po mokrej ziemi, kierując się w stronę lasu.  Przemykała pomiędzy drzewami, uważnie lustrując swoje otoczenie. Zabierała ze sobą każdą, nawet najmniejszą, suchą gałązkę, by zaraz wrócić na polanę i wrzucić wszystko do środka okręgu utworzonego z kamieni. Chodziła tak w jedną i w drugą, bez opamiętania umieszczając drewno w ognisku. Mogło się wydawać, że od tego zależało jej życie. Nie wiedziała, ile zajęło jej uzbieranie wystarczającej ilości. Nawet nie liczyła, ile razy wybierała się wgłąb lasu, by zaraz wrócić z pyskiem pełnym suchych gałęzi. Liczyło się teraz tylko to, że ognisko było gotowe do rozpalenia. Wadera uśmiechnęła się w duchu. Robiła to dla siebie i tylko dla siebie, choć nie do końca zdawała sobie z tego sprawę. Chciała ożywić to miejsce, nadać mu jego dawnego charakteru.

Przymknęła powieki i skierowała pysk w dół. Jej uszy zmieniły kształt i stały się bardziej przystające do głowy. Tylne łapy wydłużyły się, a na przednich pojawiły się dłonie. Włosy opadły jej na czoło i lekko zadarty nos pokryty piegami. Otworzyła niebieskie, duże oczy i uśmiechnęła się pod nosem. Była kompletnie naga. Na jej bladej skórze od razu pojawiła się gęsia skórka, jednak dziewczyna zignorowała ten fakt. Dreszcze spowodowane zimnem wcale jej nie przeszkadzały, wręcz przeciwnie. Cieszyła się, że mogła je poczuć. Zamrugała parę razy i przykucnęła. Poruszyła wargami, wypowiadając kilka niezrozumiałych słów. Tuż obok niej pojawił się mały ognik. Słaby, przyjazny demon, którego przychylność Arashi zyskała już dawno temu, jeszcze gdy była w świecie umarłych. Nie musiała nic mówić, jej mały przyjaciel sam zrozumiał, o co jej chodziło. Na jednej z gałązek pojawił się niewielki płomień, który powoli przenosił się na resztę. Arashi wyprostowała się, oczarowana widokiem przeplatających się nawzajem języków ognia, które raz po raz muskały ciepłem jej drobną twarz. Spomiędzy jej warg wydobyło się ciche westchnienie, a mgiełka pary zawirowała przy nosie dziewczyny.

Jej noga przejechała po zimnej i mokrej ziemi, zostawiając na niej smugę. Uniosła rękę do boku, poruszając smukłymi palcami. Powoli rozpoczęła okrążanie ogniska, wykonując przy tym spokojne ruchy dłoni. Jej krótkie włosy wirowały unosiły się na wietrze, w miarę jak przyspieszała. Ciało dziewczyny całkowicie zgrało się z płomieniami, tworząc z nimi zsynchronizowany taniec. Stopy badały powierzchnię, po której się poruszała, a ręce raz po raz zbliżały się do ognia, by zaraz się od niego odsunąć. Obracała się wokół własnej osi, kompletnie przestając myśleć o tym, co robi. W jej uszach rozbrzmiała cicha muzyka, która wraz ze wzrostem tempa ruchów dziewczyny, robiła się coraz głośniejsza. Nagie ciało Arashi całkowicie poddało się rytmowi płomieni, pozwalając ogrzewać się palącym ciepłem. Szczupłe nogi automatycznie podsuwały się coraz bliżej ogniska, nie zważając na wzrost temperatury. Jej świat wirował, świecące drobinki wystrzeliwały z ogniska, unosząc się nad jej głową. W uszach dziewczyny dudniło, a muzyka w końcu przeistoczyła się w nieprzyjemny szum. W końcu zaczęła spowalniać, a jej taniec został przerwany w momencie, gdy jego wykonawczyni upadła bezwładnie na ziemię tuż obok palącego płomienia.

Uchyliła powieki i rozejrzała się wokół, lustrując otoczenie. Przed oczami miała ciemną mgłę, która skutecznie utrudniała jej dokładne przestudiowanie miejsca, w którym się znajdowała. Dopiero po dłuższej chwili zorientowała się, co się stało. Uniosła się do pozycji siedzącej. Wszyscy siedzieli na polanie, rozmawiając ze sobą. Szczenięta skakały na siebie, trącając się łapami i przewracając. Ognisko paliło się wysokim płomieniem, oświetlając sylwetki jej przyjaciół. Jej rodziny. Uśmiechnęła się szeroko, obserwując wszystkich po kolei. Dziękuję, że jesteście- powiedziała cicho. Posłali jej wesołe spojrzenia i uśmiechnęli się do niej, wypowiadając nieme słowa, których nie zrozumiała.

Zamrugała parę razy. Była sama. Siedziała tuż obok zgaszonego ogniska, wpatrując się w pustą przestrzeń. Podkuliła nogi pod brodę. Była cała umazana ziemią, a mokre włosy lepiły jej się do twarzy. Gdzie jesteście?- spytała piskliwym głosem. Gdzie do jasnej cholery jesteście!?- krzyknęła i zaraz zagryzła dolną wargę, czując, że gula w gardle ponownie zatyka jej przełyk. Łzy napłynęły jej do oczu. Była sama. Nikogo nie było.

[Czyli twórczość w pociągu, gdy nie ma co robić.
Krytyka mile widziana]

22 listopada 2013

Kendal melduję swą.. nieobecność ?

Na początku chciałabym was bardzo i to bardzo przeprosić, że nie za specjalnie udzielam się na blogu jak i na chacie. Nie chodzi tu już nawet o czas, bo gdybym nie miała czasu odłożyłabym coś na pewno, by takowy znaleźć. Tutaj chodzi o możliwości, jakich ja nie posiadam. Przez dłuższy czas mój dostęp do internetu był bardzo ograniczony, wręcz w ogóle, bowiem korzystałam jedynie z darmowego wifi w szkole. Teraz wykupiony mam w telefonie pakiet na tydzień, ale wiadomo jak to jest z telefonami, na flascha wejść nie idzie, a wszelkie dłuższe posty, komentarze, maile piszę się mi bardzo niewygodnie (tak to jest jak przez 5 lat masz jakiegoś starego samsunga i nagle przerzucasz się na ekran dotykowy). Nie chcę niczego robić na siłę, bo zazwyczaj wtedy nic nie wychodzi. No więc ja wraz z Kendalem na czas nieokreślony będę nieobecna. Myślę, że gdzieś w grudniu zmieni się to i znów będę mogła korzystać normalnie z internetu w laptopie.

Zatrzymajcie ciepełko i narazie. *Hug*

~Kenuu.

21 listopada 2013

Dzień Szczerości

21 listopada - Dzień Szczerości

18 listopada 2013

Przypominam!

Przy okazji obecności przypominam, że już w ten czwartek wyniki z okazji Dnia Szczerości. Mieliście ponad miesiąc na poświęcenie 10min aby opisać minimalnie jednym zdaniem każdego członka stada. Mam nadzieję, że chociaż 4 z was wywiązała się z zadania.

Pozdrawiam aktywnych.
 Cała reszta i tak zapewne ma to w d**ie.

17 listopada 2013

Lista Obecności

14 listopada 2013

Powiązania: Tir

Tirlev Shemall


Imię: Tirlev
Znaczenie imienia: Jest to imię jednego z Upadłych Aniołów… podobno…
Skróty/przezwiska: Tir, Tirek :I
Drugie imię: Shemall
Data urodzenia: 1.07.2011, godzina 21:39
Płeć: Samiec
Gatunek: Psowate
Rasa: Na pewno ma coś z wilka.

Charakter

W przeszłości był bardzo wesołym, pulchnym szczeniaczkiem co niezbyt wyróżniał się z otoczenia. Był nieco bezczelny [czyt. zboczony], wiadomo że ciekawy świata jak to chyba wszyscy za młodu, ale co najważniejsze był jeszcze dość gadatliwy i miły. Teraz wiele się zmieniło.Zaczął być prawie pewien że nie jest nikomu potrzebny, bo właściwie tylko siostra do ostatniej chwili interesowała sie jego losem i tylko na niej mógł polegać, póżniej jednak prawdopodobnie wszyscy o nim zapomnieli. On w tym czasie znalazł sobie nauczyciela, od którego dowiedział się wiele o życiu. Stał się trochę bardziej zdystansowany, teraz dużo mniej słów wychodzi naraz z jego pyska. Nawet ograniczył się do kilki jedynie gestów by nie można było poznac po nim emocji. Dużo bardziej spoważniał, jego życiowym zajęciem i hobby zostało łowiectwo. W przeciwieństwie do bliźniaczki nie ma nic przeciw zabijaniu, a wręcz chętnie bierze udział w takich aktach przemocy. Kto widział go ostatni raz przy sercu matki prawdopodobnie nie poznałby go teraz. Nie tylko z wyglądu się zmienił, uważa się już prawie za dorosłego i nie lubi gdy traktuje się go jak dziecko.Nie wiadomo jeszcze właściwie jak zachowywałby się w stosunku do znajomych, rodziny, przyjaciół, nie miał okazji jeszcze dobrze poczuć się w stadzie. Jest samotnikiem i nie widzi potrzeby by znaleźć sobie bratnią duszę.

Co lubi: Samotne spacery późnym wieczorem. Wylegiwanie sie w cieniu, zabawy z ogniem.
Czego nie lubi: Gdy ktoś drwi sobie z niego, lub zaczepia bez powodu.

Rodzina

Matka – Aldieb
Ojciec – …chyba brak
Siostra – Fene

Moce

Na razie prawdopodobnym jest że jego żywiołem będzie ogień. Dobrze się przy nim czuje, przywraca mu spokój i dobry humor, nie parzy go i się nie boi dotykać płomieni.

Wygląd

Tir ma dość krótki pysk, czarny nos, ciemne oczy które zmieniają swe kolory wraz z emocjami jakie kryje. Uszy tez ma pospolite, najczęściej pochylone w tył. Gęstą, jaskrawo pomarańczową sierść na karku, ogonie. Kilka znamion tego samego koloru na udach i barkach. Masywne łapy przednie jak i tylnie. Ogólnie zrobił się bardziej umięśniony niż gruby czy puszysty jak zwykło go nazywać stado. Jedną też w kilku różnic między nim a siostrą są długie i mocne pazury , którymi lubi sie przechwalać.

Powiązania: Fene

Fene, Pani Ciszy


Imię: Fene.
Skróty od imienia: Fen, Ene, Fencia, Fenciak, Fenka.
Pochodzenie imienia: Imię pochodzi od jednego z aniołów. Ponadto, słowo to występuje w pewnym przysłowiu: ,,A niech Cię Fene pożre!”.
Przydomek: Pani Ciszy (Nadany przez Tiinkerbell.)
Urodziny: 1.07.11; 21:42 (ciekawostka: prawdziwa data urodzenia Fene)
Miejsce urodzenia: Polana na terenach Stada Nocy.
Rodzina:
Matka – Aldieb.
Ojciec – Jakiś kwiatek.
Brat – Tir.
Płeć: Samica.
Orientacja: Samaniewiejaka.

Charakter

Ostatnimi czasy młoda zmieniła się. Jako młodsze szczenię (przecież w sumie jeszcze nim jest) była niezwykle ruchliwa i hałaśliwa. Sprawiała, jak to szczenię, małe kłopoty razem z jej bratem – Tirem. Lubiła się wspinać po różnych osobach i zasiadać na ich głowach. Ogółem – zło wcielone w ciele szczenięcia.

Jednak pod wpływem kilku wydarzeń, stała się bardziej spokojna, opanowana i cicha. Uczyła się wymowy i składać poprawie zdania. Wprawdzie dorastała pod okiem pewnego stworzenia, z którym miała częste spotkania w lesie. To on uczył ją jako – tako polować, mówić oraz nauczył pewnych umiejętności w szamanizmie. Polubiła tę profesję i postanowiła szkolić się weń. Oczywiście nikomu nie wspomniała o tajemniczym duszku.

Chciałaby nauczyć się walczyć, by bronić. Nie chce czuć się bezradna. Nie lubi zabijać, nawet zwierzyny. Jednak kiedy zmuszona jest zabić, by przetrwać, szepta kilka słów – tak przeprasza za swój czyn. Ogółem rozlew krwi według niej jest niepotrzebny, w ogóle – tak samo jak stany wojenne czy pojedynki, lub mniejsze bitwy.

Fene jest dobrym słuchaczem. Umie słuchać, lecz niekoniecznie pomóc. Twierdzi, że nie rozumie dorosłych i są oni dla niej pewnego rodzaju odrazą. Lecz tak naprawdę Fene ich tylko nie rozumie, więc stąd myśl, że są dziwni. Nie zawsze podziela ich decyzję, aczkolwiek przeważnie się z nią zgadza, by nie narobić sobie problemów. Czasami jest dość skryta i cicha.

Oczywiście jej charakter jest pełny innych cech, których nie wyjawiła.



Art (c) Tatchit. (Posiadam pozwolenie na używanie pracy.)

Wygląd

Fene jest dość drobną, smukłą waderą zdecydowanie niższą od przeciętnej wilczycy. Ma około czterdzieści centymetrów w kłębie, a jej drobność jeszcze ją zmniejsza, dając wrażenie słabej i kruchej. Oczy, w zależności od humoru czy atmosfery, ma całkowicie błękitne z cieniutką, pionową źrenicą o kolorze białym, bądź fioletowo – czarne. Zdarza się, iż jej ślepia mają kolor złoty. Sama Fene nie wie czemu jej oczy zmieniają kolor – przynajmniej z jej perspektywy wydaje się to co najmniej dziwne. Wokół ślepi, a dokładniej nad i pod nimi wymalowane ma znaki – najprawdopodobniej stare runy.

Sierść małej jest ciemnobrązowa, a dłuższe włosie na karku zabarwia się na bladozielony kolor, gdy znajdzie się w ostrym świetle. Prawe ucho samicy jest przekłute; długi metalowy kolec przechodzi je na wskroś, a do niego przywiązane są dwa duże, czarne pióra. Wnętrze uszu jest kremowo-czekoladowe.

Nie ma najdłuższych łap, lecz nie narzeka na swe nieco krótkawe łapy. Na jednej z nich, prawej konkretnie, widnieją złotawe obrączki, których łącznie jest dziesięć.

Ogon ma nieco koński, acz bardziej przypomina wilczy niż kopytnego. Mniej więcej na jego środku znajduje się brązowa przepaska, do której przymocowana została czaszka jakiegoś zwierzęcia.
Fene na pewno nie poszczyci się siłą, lecz w zanadrzu ma zwinność i szybkość, oraz niemałą odwagę. Do tego jeszcze szczenięce, białe ząbki są ostre. Bardzo ostre. Udowodni to, gdy zajdzie potrzeba bronienia członka stada. Mimo swojego małego ciałka i marnych szans w walce, umie wykazać się odwagą.

Powiązania: Spectre

"Dusza na dwoje rozdzielona. Jedna i druga, zgubione w odmętach światów. Zgubione. Ale teraz obydwie odnalezione. Widziałam. Tak jak niegdyś ciebie widziałam, tuż przed tym jak Cię odnalazłam. Tak jak i tą co Posłanniczką Śmierci w czasach odległych wołali.

Zbrodnia. Kara. Strata wielka, gdy jedna z myśli okradziona, druga z mocy; obydwie niepełne, zniekształcone, zepsute, parszywe. Świat ich oglądać nie powinien, paskudy, obydwie, Ty i ona i ta trzecia, zamieszana w to wszystko.

A gdy zrodzi się i na świat przyjdzie, ze smolistych otchłani wydostanie się na światło dzienne, ten, który odradza się na nowo, nic już nie będzie takie samo."

Death in the fire burning eyes... 


Θάνατος στα καίει φωτιά τα μάτια
σάρκα από τη σκιά και τον άνεμο
την καρδιά παγώσει στο κενό

✦✦✦

You have forsaken all the love you’ve taken
Sleeping on a razor, there’s nowhere left to fall
Your body’s aching, every bone is breaking
Nothing seems to shake it, it just keeps holding on
Your soul is able, death is all you cradle

Sleeping on the nails, there’s nowhere left to fall
You have admired, every man desires
Everyone is king when there’s no one left to pawn

There is no peace here, war is never cheap dear
Love will never meet it, it just gets sold for parts
You cannot fight it, all the world denies it
Open up your eyelids and let your demons run

✦✦✦

Zszargana, rozerwana, splątane nici istnienia. Kotłujące się Cienie, chaos i niewiedza. Wypluła ją Głębia, otchłań piekielna, czy może raczej Nie-Świat, poza czasem, poza życiem, tam gdzie niczyja stopa się pałęta, a dusza nie ostanie. Nie miała imienia więc własne przybrała, siedem nazw na każdą myśl potwora - Zjawa, Ogień, Wiatr, Trucizna, Cień, Śmierć i nadzieją Dusza. Nie miała ciała, więc własne stworzyła, utkała z mroku i powietrza to, co z przed życia znała. Poprzednie wcielenie jak zza mgły pamiętała, jak historia, legenda, dawno temu przekazana. Na egzystencję skazana, bez uczuć, bez serca, a jednak nie sama - z towarzyszką zesłana; ze zdrajcą, mordercą.
✦✦✦

Spectre del Titaía Anemone Fal'Arsen 'ne Tsillah Thána 'Banafrit


Żyła, umarła, ożyła

Po świecie doczesnym błąkała się przeto siedem wiosen, nim ciało i umysł strawiła, niczym świecę płomień zżera, trucizna, co w żyłach się sączyła.
Przez niemal dwa lata zgubiona w odmętach czasu. Za martwą uznana, od prawdy wiele to nie odbiegało.
Zrodzona na nowo, ze śmiercią w płomiennych ślepiach, stąpając w powłoce utkanej z wiatru i cienia, z sercem zamarłym w bezdechu czarnej pustki.
Wieloma imionami przybrana, jeno wszystkie podobnie fałszywe, tylko puste słowa, zabawaki.
Roztrzaskane wspomnienia nucą pieśni, kuszą, wołają, przyzywają tam gdzie Zrodzeni z Nocy żywoty prowadzą. Nic to więcej niż zew mglisty, czucie i emocja to już nie przywary.





Zjawa, Cień, Demon

Wspomnienie przeszłości

Zwichrowany umysł, wyprana z emocji. Widzi, zna - nie rozpoznaje. Pamięta, ale jak cudze życie.
Zdawałoby się wilk, zdawałoby się chude, a oplecione cieniami zmienia się w potwora.
Wiatr i powietrze - słucha; cienie jak druga natura.
Znika, przenika, pojawia się gdzie chce, sunąc jak duch, wędrując światem cieni.
Wstęp dowolny do Krainy Dusz czy Ciemności Królestwa, Demonów pieczary, do pustki między światami i to czym Realium nazywamy.

Związana, kajdanami pieczęci zapieczętowana, z tą którą Śmierci Posłanniczką zowią, acz nie dłużej, ongiś czasy inne. Sieci nienawiści. Wybór? Brak wyboru. Po wieki. Poza grób.



Nogi, łapy, skrzydła


Powłoką zewnętrzną manipuluje dowolnie, nie będąc ni żywą ni martwą, sentymenta, tyleż starczyło by wilcze oblicze się ostało, w Świadomości uśpionej.
W przestworzach też lata, jak ptak, czy smocza potwora. I człowiekiem się zowie, na dwóch kończynach stąpając. Zewnętrzne ciało niczym więcej niż iluzją się stało.
Dwunożną bedąc, wśród ludzi krain się kryjąc uchodzi pod jednym ze swych imion; Fala Arsen się przedstawi, przemieniając dźwięk trucizny w skrzydlate wrony znaczenie.







✦✦✦


you're evil as the demons that haunt you
forgetting what it was that they taught you
and now there's no one left to stop you 
or to catch you when you drop
blood-shot your eyes drop

and the skin's all wearing thin
there's no one here to tell you about the depth of the water 
or the trouble that you're in 
you're dancin' with your demons baby
you forgot your former lie
and it was hard swimmin' once
and now you're daily divin' in

i'm bringin' home the rain
a baby's cryin' in a cradle
and my feet are in the flame
oh the ceiling's closin' in

✦✦✦



"Death in the fire burning eyes, flesh from the shadow and wind, heart closed in the frozen void."


Spectre del Titaía Anemone Fal'Arsen 'ne Tsillah Thána 'Banafrit


Znaczenia imion
Zjawa, Ogień, Wiatr, Trucizna, Cień, Śmierć, Dusza

SPECTRE
Z języka angielskiego "widmo", "upiór", "zjawa"

TITAIA 
Greckie imię, uważane za spokrewnione z sanskryptem tithá, "ogień", z aryjskiego tith, "płonąć". W mitologii jest to imię matki Tytanów, których nazwano po niej; a więc może jeszcze jedno z imion Gaji (Ziemi)

ANEMONE (Άνεμονη)
Greckie imię pochodzące od słowa anemos, oznaczającego "wiatr". W mitologii jest to imię nimfy, która została zmieniona w  kwiat zawilca gajowego (ang. Windflower, łac. Anemone nemorosa)

FAL'ARSEN
  FALA (FUHL lah)
Imię pochodzenia rdzenno amerykańskiego, oznacza "wronę";
  ARSEN
Pochodzi od słowa "arszenik", "arsen", w dalszym znaczeniu "trucizna"

TSILLAH (צִלָה)
Hebrajskie imię znaczące "cień"

THANA (θάνα)
Żeńska forma od greckiego imienia Thanatos, znaczącego "śmierć"

BANAFRIT
Egipskie imię znaczące "piękna dusza"

Rodzaj
Demon

Gatunek
Cień

Wiek
Nieśmiertelna
W tej postaci od marca 2017 roku


Powiązania: Sanetille


Awake to the sound as they rip aparat the flesh...


◈◈◈

When you have lived this cruel
And emptied the veins once full
Bloodlines of life going back in your hands
Bloodlines of life in return to the past

◈◈◈

Posłanniczka Śmierci


Sanetille

652 lata
Samica
Demon

Parantela

Babka – Eyphah, Kavasa
Dziad – Æthon, Bethrezen
Matka – Akeldama
Ojciec – Senogar
Siostry – Risplendente,
Hereschkrihsch

◈◈◈

Psychika


Nieobliczalna, z chaosu utkana istota. Manipulatorka. Maniakalnie wtrącająca się w cudze żywoty, mącąc spokojny bieg wydarzeń. Kryje się w cieniu, obserwując z lubością tragedie innych; uciechę największą mając gdy sama sprawczynią się zowie. Czyny zwykle dyktowane logiką swego rodzaju, choć innym obłąkana będzie sie zdawać. Posiada własny kodeks moralny, zasady ceni - gdy za słuszne uzna. Gardzi słabymi, acz władzę silniejszych uznaje.

Aparycja


Zwierzę kształtami przypominające psowatego. Rosła, mierząca niemal półtora metra w kłębie, kreatura. Wychudła, z kośćmi wystającymi spod skóry. Widoczne kręgi sprawiają wrażenie połamanych. Sierść krótka, śnieżnobiała – malownicze tło dla karmazynowych strug krwi, tryskających z zabłąkanych ofiar. Kończyny długie, zakończone czarnymi ostrzami pazurów. Ogon przeistacza się w mglisty dym. Uszy krótkie, trójkątne, zawsze czujne. Twarz niczym zastygła maska, wyrwana wprost z horroru, pysk rozwarty w szaleńczym uśmiechu. Paszcza wyposażona w rzędy ciemnych kłów. Ślepia stanowią bezdenne otchłanie, kipiące w nieskończoności studnie, które sięgają do odległego wymiaru. Nieliczni dostrzegą w nich tańczące płomienie ognia. Tworzą ścieżkę prowadzącą w odmęty Piekła.


Z gardzieli głos upiora dobiega, charczy i świszczy, raniąc dotkliwie zmysły żywych. Kręci i wierci, przestrzenie z wolna wypełnia, w umysłach zalega, pozbyć się go nie da. Jak po tablicy kredą, po szybie paznokciem, wdziera się siłą, przenika, wnętrzności skręcając boleśnie.

Czterema łapami światy przemierza, wpierw jednak powłokę człowieczą miała. Rodzicielce na przekór, bunt wprowadzając, wyzbyła się ludzkich zwyczajów; acz zajdzie czasem potrzeba by wrócić do niechcianego naczynia. Wąpierza przypomina, kły długie - kąsają, biel skóry kość przypomina, włosy długie i proste mleczną spływają kaskadą. Ślepia niezmiennie czarną otchłanią.


Umiejętności


Wędrować może swobodnie między realiami. Zwykle zawieszona w Międzyświecie, objawia się niczym duch, półprzezroczysta postać, drga i faluje, jakby w każdej chwili mogła zniknąć. Stan ten pozwala jej na osiąganie niezwykłych prędkości; dla oczu zwykłych równoznaczne z teleportacją, kiedy w sekundzie trwającego czasu zjawia się z miejsca na miejsce. Żywa materia nie może jej tknąć czy ranić. Tak i Demonica by zabić przejść musi przez bramy do świata jaki nam znany. Ruchy wciąż szybkie, ciało jednak słabe, krwawi płynami barwy stalowej, wraz z nimi tracąc siły drastycznie.

Otchłanie ślepi przejściem, bramą, zaprowadzą przed Ciemności Władcę, w samo serce czeluści piekielnych, ku głębi Demonów Królestwa. Niczym w odbiciu lustra, przez warstwę toni jeziora można dosłyszeć, można przemówić, wieści rozsyłać między światami. Kto tęgich sił i wiedzy ma nie zmiara, zaklęcia zna tajemne i gotów oddać życie, próby może podjąć, przenosząc się tymi tunelami, jak korytarzem między komnatą a salą i zstąpić do kręgów diabelskich.

Nici czasu splątać potrafi. Niewiele wskóra, jeno tyle by zmącić wskazówki zegara, zamieszać w historii dziejach. Nie łatwa praca - toż musi uwagę skupić, kotwicę zarzucić, myśli zawiesić na przedmiotach różnorakich, by samej nie zagubić się odmętach czasu.


◈◈◈

Can you hear the silence?
Can you see the dark?

◈◈◈

Żywot


Urodzona w Królestwie Demonów, córka Akeldamy oraz Senogara. Jej babką jest Kavasa, dziadem zaś Bethrezen - Król Piekieł. Od strony ojca jej dziadkami są Eyphah i Æthon, z któymi miała znacznie lepszą relację. Ma dwie siostry Rispendente oraz Hereschkrihsch, obydwie na swój sposób zwichrowane. Podczas gdy Sanetille jako jedyna cechowała się mgliście białą aparycją, wśród smoliście czarnego rodzeństwa, to właśnie ona była czarną owcą w rodzinie. Na życzenie matki została zesłana na służbę by stać się posłanniczką Śmierci i wykonywać jej wyroki. Buntując się przeciwko rodzicielce odrzuciła humanoidalną postać, a nawet wyzbyła się przekazywanych z pokolenia na pokolenie rogów. 

[...]

Z niechęcią kryjąca się w jej ruchach przeniosłą swoje wychudzone cielsko o komnaty. Już od dłuższego czasu czuła wpływ jej mocy, jednak teraz miała wrażenie, jakby musiała się przedzierać przez nią siłą. O tak, była potężna. A teraz stała, jakby nigdy nic, z kieliszkiem krwi w bladych dłoniach, wyglądając przez jedno z wysokich okien.
Sanetille podeszła kilka kroków, stukając pazurami o kamienną posadzkę.
- Witaj. - Wychrypiała, posługując się ogólnym językiem Królestwa Demonów. Kiedyś, wiele wieków temu, każdy ród posługiwał się odrębnym językiem. To powodowało wewnętrzne wojny, które osłabiały Królestwo. Ponadto Władca bał się zdrady, toteż ustalił język, którym dziś posługiwali się niemal wszyscy.
Jednakże nie Ona.
- Witaj, Akeldamo. - Powtórzyła, nie dostrzegając jednak żadnej rekacji. Zniżyła nieco łeb, uginając łapy, w czymś w rodzaju ukłonu. Jej imię w ustach Sanetille zabrzmiało niemal obraźliwie.
- Khars ter, Verkerre. - Kobieta odwróciła się, wykrzywiając twarz w gniewnym grymasie. Jej wściekły syk zatrząsł całą komnatą, w kilku miejscach powstały cieniutkie rysy.
Sanetille podniosła łeb jak oparzona, z jej gardła wydobył się cichy warkot. Po chwili cofnęła się kilka kroków, na jej pysku wykwitł upiorny, wyzywający uśmiech.
- Jak każesz, Akeldamo, Najwyższa Bogini Ciemności, mordu i rozpaczy. Jedyna, która nie...-
W miarę jak Sanetille mówiła, oczy kobiety zaczynały jarzyć się płomiennym blaskiem, jej czarne jak smoła włosy uniosły się w naelektryzowanym powietrzu, okalając jej jasną twarz.
Nagle kieliszek pękł z trzaskiem, obryzgując jej suknię, twarz i ręce szkarłatnymi plamami. Kawałki szkła rozprysły się po posadzce, tworząc skomplikowane mozaikę czerwieni i srebrzystych rozbłysków.
Kobieta podniosła palce do ust. Powolnymi ruchami zaczęła oblizywać je z ciemnoczerwonej, gęstej cieczy. Uśmiechnęła się złośliwie, wodząc wzrokiem po wychudzonej sylwetce Sanetille. Samica przekrzywiła łeb, zniżając go przy tym trochę. Czarne, bezdenne ślepia wbiła w górującą nad nią kobietę. Czekała.


◈◈◈


Powiązania ze Stadem Nocy


Sanetille towarzyszyła Aldieb od 2008 roku, kiedy to za zasługi na rzecz stada, została przyznana samicy jako demoniczna towarzyszka, przez Wandessę, ówczesną przywódczynię HOTN, Panią Śmierci. Choć demony wyznaczone na służbę, miały słuchać swych panów, ich wrodzona natura, sprawiała, że nie zawsze był one w pełni posłuszne. Sanetille wielokrotnie pomogała Aldieb, a nawet ratowała ją ze śmiertelnych tarapatów, jednocześnie jednak lubiła wprowadzać w jej życie zamęt i niebezpieczeństwo. 


Sanetille pochodzi z Królestwa Demonów. Ma powiązania z niektórymi członkami HOTN poprzez wspólnych przodków babkę Kavasę i Króla Piekieł Bethrezena. Aspeney Sepris jest jej kuzynką, ma również liczne ciotki - Suey Destroy 665 Limone BloodyCast, Tiamath Lady Mauruzen, Dilexi, Skrzydło Nocy oraz wójostwo Shadest i Stanleja. Z pozostałymi demonicznymi bytami dzieli wspólne pochodzenie, jednak bez więzów krwi (choć istnieje możliwość, że zostały one zatajone lub po prostu relacje te są tak skomplikowane, że nikt nie był w stanie ich rozwikłać).


Demonica lubi mącić, wprowadzać chaos i strach w swym otoczeniu. To właśnie ona przyczyniła się do konfliktu z ludźmi, które zmusiło stado do stanięcia do walki. Poprzez jej manipulacje, pradawne plemię ludzi, zostało przeteleportowane do tego świata tuż na granicach terenów stada. Niejednokrotnie również wprowadzała Aldieb na mroczne ścieżki, podszeptując niecne czyny.


Wykorzystując nieobecność Aldieb, Sanetille przybyła do Stada Nocy, z klątwą sączącą się z pomiędzy kłów, głosząc zagładę stada.
"Klątwę rzuconą na Stado Nocy, 
Nim konie poranka na niebo wkroczą, 
Zdjętą musi zostać wedle waszej mocy, 
Nim czerń Wasz dom pochłonie z radością ochoczą.

Gdy klucze trzy znajdziecie, 
Każdy z osobna niewarty w zimnym mroku, 
Tam, gdzie serca Waszego Stada kwiecie, 
Elementy zespolicie wedle pór roku.

Pierwszy, drugi, trzeci, wedle kolejności: 
W zielonych ostępach czasu, koronie wieczystej drzewa, 
U stóp olbrzymów jałowych, przez milczącego strażnika strzeżony, 
W głębokich jaskiniach wodnych, tam gdzie drzewa śmierci są pośrednikami.

Pod osłoną nocy, z Duchów starożytnych pomocą, 
Idźcie nim kukułka kresu czas oznajmi."


Po walce jaką Aldieb stoczyła w Mrocznym Sanktuarium, to właśnie Sanetille uratowała jej życie, dzieląc się z nią swoją energią, by wyleczyć jej rany oraz próbowała uratować ślepię samicy, nieumyślnie jednak powodując skutek ubooczny, który spowodował, że lewe oko Aldieb mogło oglądać jedynie wymiar zmarłych dusz. Demonem, z któym walczyła Aldieb była Risplendente, strażniczka Sanktuarium oraz siostra Sanetille.


Śmierć Aldieb [informacje zostaną uzupełnione, gdy skończę pisać opowiadania].


◈◈◈


◈◈◈

Tread lightly, for she is near
Under the snow, speak gently, for she can hear
Your fears grow...

◈◈◈