10 lipca 2018

So long, we’d become the flowers

The storm is a coming so you better run
The coldness is hungry like loaded gun
Sharks are circling out in the deep
you dream for tomorrow when you can't sleep

Nie było już nic. Żadnych snów czy nadziei. Nie pozostało nic. Czekał ją koniec. Tak absurdalnie to brzmiało, tak banalnie. Jej łapy szurały wśród pokrytych poranną rosą traw. Ich świeży zapach wypełniał jej nozdrza. Zapewne otaczały ją wybujałe kolory, soczysta zieleń i mieniące się barwami tęczy kwiaty. Mogła jedynie przypuszczać. Nie widziała. Co jakiś czas dostrzegała urywki, migawki w prawym oku, tym które przysłonięte było czernią. Były to jednak wizje świata duchów, wykrzywionej rzeczywistości, która wymykała się zza zasłony. Poruszała się, polegając na pozostałych zmysłach, które wyczulone były jak nigdy dotąd. Jej instynkt wręcz krzyczał, że jest obserwowana. Przez cały czas głodne ślepia oprawców śledziły każdy jej ruch, czyhając, czekając na dogodny moment. By skoczyć. Rozszarpać. Pożreć. Czekały na jej błąd, potknięcie, czekały aż całkiem osłabnie z sił. A samica wiedziała, że nastąpi to wkrótce. Nie, nie wkrótce, mogło to się stać w każdej chwili, teraz. Była tak słaba. Nie miała już sił by dłużej walczyć, uciekać, chować się. Robiła to tak długo, przez tyle lat. Z początku absolutnie bezradna. Wyruszyła na misję, by zyskać moc. Udało jej się ją wypełnić, choć z trudem, niemalże przypłaciła to swoim życiem. Straciła też coś jeszcze, miała nigdy nie mieć potomstwa - choć życie potrafi zaskakiwać. Zyskała wtedy siłę, ale jednocześnie, wskutek stoczonej walki, wystawiła na siebie wyrok śmierci. Trucizna demona zagnieździła się w jej lewym oku, rozprzestrzeniając z wolna po całym ciele. Zabijając po cichu, bez pośpiechu. Jednak nieubłaganie. Wtedy też wraz z towarzyszami zeszła do piekielnych otchłani, by zmierzyć się z demonami. By pokazać im, że zasługuje na to by się jej poddały. Demony dały jej spokój. Do czasu. Była jedynie oszustką, złodziejką, która przywłaszczyła sobie czyjeś miano. A demony pałały zemstą. I były cierpliwe. W końcu nie musiały się obawiać, że zabraknie im czasu. Z początku były to przypadkowe spotkania. Zabłąkane dusze, koszmary senne, zdawałoby się nic groźnego. Przybierały jednak na sile, a napastnicy pojawiali się co raz częściej. Śledząc, tropiąc, atakując. Nie miała więc wyboru, nauczyła się je zwalczać. Wpierw jedynie się broniła, jednak w pewnym momencie to nie było wystarczające. Musiała sama zacząć je tropić, zabijać. Wkroczyć na wojenną ścieżkę z tymi monstrami. Aż w końcu trafiła tutaj. Wracała na tereny Stada Nocy. Samotna, słaba, umierająca, by dokonać swego żywotu. Chciała już jedynie po raz ostatni pożegnać się ze swym domem. Nic więcej jej nie pozostało. Ale nie, za późno. Już tu są. Patrzysz? Widzisz? Cichutko podchodzą, zataczają krąg. Uciekaj.

I prayed my mind be good to me
An awful noise
Filled the air
I heard a scream in the woods somewhere

Biegła, potykając się co chwila o własne łapy, o korzenie, kamienie, nie mogąc utrzymać stałego kroku. Biegła, rozpaczliwie, biegła przed siebie, choć nie wiedząc w jakim kierunku. Po prostu biegła. Łapy jej się plątały, serce łomotało, nic nie widziała. Nie wiedziała gdzie jest, co słyszy. Jej wychudzone cielsko ledwo trzymało się w pionie. Dyszała ciężko, oddech rzęził jej w płucach. Spłoszone zwierzę w głębokim lesie. Obraz nędzy i rozpaczy.  Przeskoki materii zdarzeń. Skoczyła. W przestrzeni przestrzeń korytarzy. Zdawało jej się, że słyszy wycie wichury. Nie, to demony. Coś szarpnęło jej wątłym ciałem. Padła. Tak ciężko. Tak ciężko było podnieść jej pysk, czy nawet powiek kurtyny, jakby to był ciężar tonowych gór. Zmusiła się jednak do tego wysiłku. W jej prawym oku zamajaczyły niewyraźne cienie, kły i pazury. Karmazynowe smugi jarzących się wściekle ślepi. Powykrzywiane, pogardliwe uśmiechy. Słyszała ich ryki i śmiechy, czuła ich nienawistne spojrzenia, wyczuwała jak się zbliżają, otaczając ją ze wszystkich stron. Nie miała szans. Żadnych szans. Co mogła zrobić? Jedynie pogodzić się w końcu ze swym końcem, wiedziała przecież, że nadchodzi. Opadła bez sił na ziemię, nie zdolna by się ruszyć, by chociaż drgnąć. "Jesteś martwa." Cichy szept rozbrzmiał w jej głowie. Łagodny, pieszczotliwy głos. "Czemu do nich nie dołączysz? Powinnaś z nimi być. Jesteś martwa." Migotliwe sceny rozbłysły niczym miraże połyskliwych skrzydeł motyli. Waniliowe ślepia, fiołkowe oczy, bandaże szarej. Jej płytki oddech przyspieszył. Nozdrza chłonęły zapach zmurszałej gleby. Chwila, ułamki sekund, zdawały się wydłużać w nieskończoność. W tej jednej chwili jej świadomość rozszerzyła się na otaczającą ją przestrzeń. Na las, drzewa i konary pnące się ku niebu, paprocie, mech i jeżyny, ptaki, myszy i lisy, ich delikatne bicia serc, cichutkie bzyczenie owadów, mrówki wędrujące w poprzek zwalonego pnia. Cała ta zwyczajna rzeczywistość uderzyła w nią niczym sztorm, gwałtownie, zawzięcie, a jednocześnie łagodnie niczym wiosenny deszcz. Wszędzie otaczało ją życie. Tak piękne, cudowne. Nie zwracało uwagi na jej zmagania, po prostu trwało. Z jej wnętrza wydobyło się długie, przepełnione żalem westchnięcie. Czy to był już koniec? 

There's a flame in the darknes
There's a flame, there's a flame

Ułamki sekund przeminęły. Coś się zmieniło. Czuć było to w powietrzu, pewnego rodzaju napięcie, energię. Cały las zamarł w bezruchu, czekając na to co miało nastąpić. Serce. Ogień. Żywioł wpłynął lawiną do żył ciemnobrązowej samicy, sięgnął ślepych oczu, spłonął. Nagle znów widziała. Jak na fali powstała, zwróciła łeb w kierunku czających się potworów, gotowa do walki. Buzowała w niej rozgrzana krew. "Zniknijcie." Wyszeptała. Umrę, wiem. Ale zabiorę was ze sobą. Nie musiała się zastanawiać. Wiedziała, że to serce puszczy, duchy lasu, podzieliły się z nią swymi mocami, zsyłając jej ostatni podarunek, ostatni gest dla konającego. Nie czekała już dłużej. Zerwała się z miejsca i rzuciła wprost w kotłujące, wijące się ciała demonów. W jedną stronę posłała potężną falę wzburzonego powietrza. Wichura zgięła pnie niemal w pół, rozrzucając ciała potworów we wszystkie strony. Pozostałe jednak rzuciły się z kłapiącymi z wściekłości szczękami na kruche ciało brązowej. Mogła być szybka, jednak ich było zbyt wiele. Czuła jak kły i pazury zatapiają się w jej skórze. Z jej ciała buchnął ogień, posyłając kolejne monstra na ziemię. Nagle rozpostarła pierzaste skrzydła,  zamachnęła nimi, potężny podmuch powietrza wzburzył liście dokoła, a ona wzbiła się ponad ziemię, z trudem wyrywając kończyny z mocarnego uchwytu jednego z demonów. Załomotała skrzydłami, próbując uciec od kąsających szczęk, jednak zdawały się nadchodzić ze wszystkich stron. W panice posłała w przestrzeń cieniste smugi, które z zawrotną prędkością przebiły ciała demonów. Nadal jednak było ich zbyt wiele. Samica zawirowała w powietrzu, jednak w lesie, nie było zbyt wiele miejsca na powietrzne manewry. Jedna z maszkar podążyła za nią na błoniastych skrzydłach, pomknęła w jej kierunku i z całym impetem rzuciła z powrotem na ziemię. Samica ciężko runęła w dół i przejechała parę metrów po glebie. Przed oczami zamajaczyły jej stojące w płomieniach pnie. W powietrzu błyskały żarzące się iskry. Brązowa wiła się pod cielskiem demona, próbując uniknąć jego kłów. Warknęła wściekle, kopiąc tylnymi łapami w żuchwę potwora. Machnęła skrzydłami, skupiając przed sobą energię, aż w końcu małe tornado odepchnęło napastnika w przeciwną stronę, wyrzucając go daleko w tył. Złotooka zerwała się natychmiast z ziemi, i nim kolejny z demonów zdążył ją dopaść, skoczyła w krainę cieni, by skryć się choć na moment. Szarpnęła się niespokojnie, czując jak ciemność gwałtownie otacza ją ze wszystkich stron, a w kilka sekund później wyrzuciło ją na drugim końcu pola walki. Opadła na mech ciężko dysząc, próbując złapać oddech. Omiotła spojrzeniem otoczenie. Demony były chwilowo zdezorientowane, ale zaraz ją znajdą. Czuła jak łamie ją w całym ciele, w czaszce głucho dudniło, niczym odbicie uderzeń jej oszalałego serca. Z pyska kapała kruczo zabarwiona krew, a rozorane pazurami udo piekło niemiłosiernie. Skrzydła zniknęły, nie byłoby z nich więcej pożytku. Czujne ślepia demonów już zwróciły się w jej stronę. Aldieb wstała i zaparła się na sztywnych łapach, wbijając złote tęczówki w zbliżającą się hordę potworów. Jej boki uniosły się, przy głębokim oddechu. Musiała się skupić. W końcu iskra mignęła przy jednym z krzewów. W następnym momencie buchnęła ściana ognia, oddzielając demony od brązowej samicy. Zachwiała się, opadając lekko na nagle miękkich kończynach. Usłyszała wycie demonów, które gwałtownie się zatrzymały. I w tym momencie poczuła, że jest ciągnięta w tył. Zawyła. Pazury w jej skórze piekły boleśnie. Wywinęła się i skoczyła do ucieczki. Jednak drogę zagrodził jej kolejny demon. Nie wiedziała skąd się pojawiły, zdawało się jakby zmaterializowały się tuż za nią, zupełnie znikąd. Czy może nie zauważyła jak się skradają? Przyczaiła się na ugiętych łapach, próbując odskakiwać od ich paszcz, znaleźć drogę ucieczki, nigdzie jednak takowej nie widziała. Rozglądała się w panice, demony jednak nie czekały, kolejne rzuciły się w jej stronę, zatapiając kły w jej ciele. Próbowała wykrzesać z siebie jakiś kontratak, jednakże jej zęby i pazury nie robiły wrażenia na demonach. W jej wnętrzu nie było już ani kropli magicznej energii. Dała z siebie wszystko. W mgnieniu oka jej wątłe ciało zniknęło w tumanie kłapiących paszcz i szczęk, piekielnych cielsk. Zniknęło. Rozszarpane.

Darkness is sinking me
Commanding my soul
I am under the surface
Where the blackness burns beneath

Umierała. Jej duch odchodził. Wokół rozszarpanego przez demony ciała flora zdawała się ożywać.  Z początku z wolna, niemal nieśmiało. Malutkie pąki wyrastały z gleby, przedzierając się przez trawy i mech. Kolejne rośliny ożywały, wijąc się wśród pokrywających ziemię korzeni. Wspinały się po ciele brązowej samicy, po tym co z niej zostało. Kolejne pnącza i świeże gałązki, otaczały ją dokoła, coraz śmielej, coraz żywiej. Pąki rozwarły się, ukazując wielobarwne, aksamitne w dotyku płatki. Las, który był dla Niej domem, przyjął Dziecię Nocy w swe objęcia, aż w końcu brązowe futro zniknęło wśród pnączy i kwiatów.

I have never known peace
like the damn grass that yields to me
I have never known hunger
like these insects that feast on me

We’ll lay here for years or for hours
Thrown here or found, to freeze or to thaw
So long, we’d become the flowers


Pierwsza część historii o tym jak Aldieb umarła. Jak wiadomo, nie był to koniec. Mam nadzieję, że uda mi się spisać kontynuacje.

Fragmenty tekstów pochodzą z poniższych utworów:
When the Sun Goes Down (Laney Jones)
Deep End (Ruelle)
In a week (Hozier)

30 czerwca 2018

Everyone is a moon, and has a dark side...

Everyone is a moon, and has a dark side which he never shows to anybody.
— Mark Twain
Illai - Miedziany Cień
13 wilczych lat dorastania, trudnych i, nieraz, błędnych decyzji, samotności, znoju i odrzucenia; o wiele więcej ludzkich na karku — zakazane dziecko, będące owocem równie zakazanego związku — wyrzutek i czarna owca wśród swoich

Gdy byłaś młodsza, miałaś zdecydowanie więcej energii, jak i chęci do życia. Nie oszukujmy się. Miałaś po co żyć. Teraz, jak spoglądasz na swe odbicie w tafli wody, widzisz wraka kobiety, którą niegdyś byłaś. Czujesz się niczym marionetka po skończonym spektaklu, odłożona w kąt, niepotrzebna. To poczucie sympatii, powiew świeżości, poczucie bycia potrzebną i kochaną, doprowadziło Cię do ruiny. Na własne życzenie stanęłaś przed wyborem, którego nie pozazdrościłabyś największemu wrogowi. Jakakolwiek decyzja była zła i zdawałaś sobie doskonale z tego sprawę, ale też nie mogłaś uciekać, musiałaś wypić piwo, które samodzielnie nawarzyłaś. Zrobiłaś to, a jakby inaczej i straciłaś wszystko — rodzinę, partnera, przyjaciół, szacunek i dom, i tak naprawdę nigdy się nie podniosłaś. Jesteś cieniem samej siebie, wędrujesz i żadnego miejsca nie potrafisz już nazwać swym domem. Mimo to nadal uparcie próbujesz, mimo że ciągle potykasz się o swoje łapy niczym szczenię, które dopiero stanęło na łapy.

Już nie uciekasz, prawda .................. ?
Cztery łapy // Dwie nogi // Powiązania

  1. Wizerunek wykonany przez Kipine.
  2. GG - 36504811, e-mail - wschodzacy.ksiezyc@gmail.com
  3. Ze względu na charakter mojej pracy, może być tak, że będę nieobecna od trzech nawet do siedmiu dni z rzędu.
  4. Serdecznie zapraszam na wątki pod KP, bo z chatem mogę nie wyrabiać i nie być na bieżąco, a przyznam szczerze, że kocham być na bieżąco.
  5. Szczerze powiem, że Illai to reaktywacja mojej pierwszej i najstarszej postaci, zobaczymy czy umiem jeszcze nią grać, czy jednak potrzebuje powiewu świeżości.
  6. Witam wszystkich serdecznie. Nie gryzę, tylko połykam w całości.

16 maja 2018

Nadzieja jest odwieczną wszystkich ludzi piastunką: kołysze nas bezustannie i smutki nasze usypia.

Otacza Cię ciemność.
Mrok, pochłaniający wszystko co znajduje się dookoła.
Twój wzrok nie może przebić się przez zasłonę niemal materialnej otchłani.

Nie wiesz gdzie jesteś. Skąd się tu wziąłeś.
Czy to zwykły senny koszmar?
A może właśnie tak naprawdę przed chwilą obudziłeś się ze snu, a to co widzisz to prawdziwe życie?
Twoje istnienie?

Próbujesz coś zrobić.
Idziesz do przodu, ale trafiasz wciąż na Mrok.
Jakikolwiek inny kierunek kończy się tak samo - nie wiesz czy w ogóle wykonałeś krok ani w którą stronę.
W ciemności strony nie istnieją, Twoje ruchy nie mają znaczenia, prowadzą donikąd.

Machasz rozpaczliwie rękoma z nadzieją, że Twoje palce przebiją osłonę, wpuszczą do Twego więzienia światło, dźwięki, coś co udowodni Ci, że nie zwariowałeś.
Nic się nie dzieje, tak jak wcześniej.

Zdaje Ci się, że czujesz jak Mrok dotyka Twojej twarzy. Jego macki, suną po Twojej skórze, wprawiając cialo w drżenie.
Ten dotyk nie jest przyjemny. Jest oślizgły, duszący. Ale z drugiej strony ciepły, dający poczucie bezpieczeństwa, mówi Ci wręcz "zostań ze mną".
Zamykasz oczy, ale wiele w Twoim świecie się nie zmienia. Wciąż jest to ciemność, uczuciie dotyku na ciele, które swoim zwodniczym przesłaniem bezpieczeństwa wysysa z Ciebie wszystko co dobre.
Szczęście, dobroć, całą miłość, którą potrafisz przekazać światu.

Mrok zaczyna wypełniać Cię od środka. Czujesz jak zabrał całą Twoją jasną stronę.
Nie zostawił nawet nadziei.
Samotność wypełnia Twoje serce oraz umysł.
Złość zalewa Ci oczy falą ognia. Ognia, który wcale nie jest jasny. Pochłania Mrok, żywi się nim, rośnie w siłę.
A może to Twoja własna złość go syci?
Złość na wiele rzeczy.
Na niemoc, która nie pozwala Ci nic zrobić.
Na Twój własny umysł, który nie chce Cię słuchać.
Na uczucia.

Ogień bucha płomieniem. Czujesz jego języki na skórze. Nie są gorące. Są zimne.
Ostudzają Cię.
Pozwalają na uspokojenie się.
Mimo zimna, osuszają Twoje łzy.
Wyciągasz dłoń, otwierasz oczy. Nie widzisz fizycznie, nie możesz przebrnąć Mroku wzrokiem.
Ale wiesz jak wygląda, potrafisz go sobie wyobrazić, oddać całą jego prawdę.

Czujesz coś jeszcze. Delikatne ciepło powoli rozpływające się po Twoim ciele.
Uczucie samotności stapia się, ukrywa gdzieś wewnątrz Twojego ciała.
Przez Mrok przebija się cichy głos.
Macki ciemności opuszczają Twoje oczy, zsuwają się z Twojej twarzy, pozwalają znów pozytywnym uczuciom wrócić na swoje miejsce.
Zamykasz znów oczy, robiąc to jednak z przyjemnością.

Nadzieja wypełniła Twoje serce.
Przegnała wszystko co złe.
Zlała się ze szczęściem.

Dotyk, który czujesz na policzku jest ciepły, przyjemny i miły. Wiesz, że nie ma w nim niczego złego. Nie ma żadnego podstępu.
Wtulasz w niego głowę, uśmiechasz się.
Wszystko co było złe, co pożerało Cię od środka - zniknęło.

Budzisz się.
Nad głową widzisz sufit na który padają pasy światła. Zasłony nie są do końca zasunięte.
Już wiesz kto Cię dotknął, kto dał Ci ciepło, kto rozgonił Mrok, ogarniający Twoją duszę.

Szczęście w swojej najczystszej, cielesnej postaci.




______________
Trochę Tristuś, trochę mnie. 
Ogólnie polecam mocno piosenkę VNV Nation - Illusion - trochę dała mi pomysłu, inspiracji i takich tam.
Pozdrowionka dupcie i żyjcie. 

25 kwietnia 2018

Motyle

  To co zobaczył było olśniewające. Zapierające dech w piersi.
  Setki, tysiące, mrowie drobnych, wielokolorowych motyli.
  Zwiastun lepszego jutra.
  Zwiastun tego co miało nadejść, tego co miało być lepsze, tego co kazało brnąć do przodu.
  Zwiastun Życia. 

  Czarne, wilkopodobne stworzenie otworzyło szeroko oczy, wpatrując się w widok, który miał przed sobą. Drobne, motyle ciała mieniły się w jego widzeniu feerią małych, wznoszących się złotych, niewielkich plamek. Obraz złotego pokazu pokrywał się z tym co widziały jego fizyczne ślepia. Motyle, w najróżniejszych barwach, w najróżniejsze wzory wzbijały się w powietrze, obsiadały pnie drzew oraz lądowały na trawie gdy już nie było dla nich miejsca wśród braci na korze. 

  Nie wiedział dlaczego to robią. Ale wiedział, że to co widzi to coś, czego zwykła istota nie zobaczy. Kto inny przemierzałby las, idąc za Życiem? Idąc tam gdzie tętno Życia biło na tyle mocno by zagłuszyć wszystkie myśli?
  Był tam gdzie Życie chciało by był. Był jego sługą. Obrońcą. Kimś kto swoje własne istnienie powinien postawić poniżej najważniejszego daru Wszechświata.
Kimś kto nie protestował na taki stan rzeczy. 

  Valkkai opuścił powieki, zasłaniając ślepia przypominające jeziora lawy. 

  Był sam. A jednak był otoczony przez tak wiele istot i istnień. Nikt nie mógł zrozumieć tego co czuje. Nikt nie czuł tej mocy, która rozpierała jego umysł i ciało, chcąc wydostać się, eksplodować i pochłonąć to co go otaczało by ochronić wszystko co możliwe.
  Jednak on wiedział, że to nie byłaby ochrona. Byłaby to zagłada, śmierć, unicestwienie. Pożarłaby wszystko inne w egoistycznej, samolubnej pobudce, wmawiając sobie, że przecież tak jest lepiej. Że wtedy nikt nie mógłby skrzywdzić Życia.
  To co wtedy obezwładniało jego ciało było trudne do pokonania. Starało się przejąć kontrolę nad każdą częścią jego ciała, podporządkować sobie. 

  Ale czuł, że to nie było jego przeznaczeniem. Nie jego przeznaczeniem było poddać się destrukcyjnej, nie myślącej sile, która zniszczyłaby to co stanęłoby na jej drodze.
  Jego przeznaczeniem było zawładnięcie nad tym. Podporządkowanie sobie w taki sposób by niosło korzyść i radość wszystkim, a nie ból, cierpienie i nicość.
  I nie miał zamiaru zawieść tego co kazało mu to zrobić. Nie miał zamiaru zawieść Matki. Stada. Nawet tych, którzy chcieli go zgładzić gdy był jeszcze nienarodzoną istotą.
  To co żyło, a czasami nawet i było martwe zasługiwało na lepsze jutro.
  Rozchylił powieki i postąpił do przodu. Owady wzbiły się w powietrze, zasłaniając Kosmicznemu Dziecięciu niebo. Wyczuwały jego zachwyt, spokój, radość i same reagowały na te emocje. Zaczęły bić szybciej skrzydłami, zmieniać ścieżki lotu, kolejne opuszczały korę drzew by dołączyć do braci w tańcu koloru i światła. Nie były zbyt rozwiniętymi istotami. Ale jednak potrafiły wyczuć to co dobre.
Jednak były tym zaślepione. Nie zdążyły zareagować.

  Motyle zaczęły spadać. 

  Najpierw kilka, potem dziesiątki, cała chmura legła u stóp Valkkaia, pokryła jego ciało i trawę grubym kobiercem owadzich trupów. Ich skrzydła mieniły się w blasku Słońca, opalizowały najróżniejszymi barwami, przypominając tęczę, która z nieba zeszła na ziemię.
  Kosmiczne Dziecię patrzyło na to z zamglonymi ślepiami, zachwycone, zahipnotyzowane, odcięte od świata. Tak jak wcześniej motyle, zaślepiony ich tańcem, nie zauważył drobnych, cienkich macek, okalających jego umysł na wzór matczynych objęć.
  Falująca, ciemna sierść uniosła się jakby pod wpływem wiatru wiejącego od strony gleby ku niebu. Ślepia zbladły, przybrały żółtawy odcień, kąciki pyska opadły, a zad zwierzęcia opadł ku ziemi, przygniatając drobne trupy.

  Jego ciało i serce przepełniała radość. Teraz nic nie zrobi krzywdy tym biednym, małym stworzeniom. Nie muszą się bać. Są teraz z nim, a on nie pozwoli ich skrzywdzić. Ochroni je. Nie ważne przed czym i przed kim i jakim kosztem. Zapewni im ochronę. 

  Syn Aldieb potrząsnął łbem. Walka, którą teraz stoczył była, krótka ale na tyle intensywna by poczuł jak wszelka siła opuszcza jego ciało.
  Zaskoczonym wzrokiem powiódł po niewielkiej polanie. Spostrzegł motyle, które wzbiły się już ku niebu, uciekły. Spostrzegł motyle, leżące u jego łap, martwe, bez krztyny Życia. W jego oczach pojawiło się przerażenie i strach.
  On to zrobił. Wiedział o tym. Nie chciał! To nie tak miało być!
  Czym było to, co potrafiło owładnąć jego umysłem?! Jak się tego pozbyć?!

  Uniósł łeb i zawył. Był to skowyt bólu, cierpienia i straty, niosący się echem wśród drzew, docierający do dużej części terenów stada. Żałosne zawodzenie, proszące o pomoc, żałujące swoich czynów.

  Obrócił się na tylnych łapach i puścił się pędem przed siebie. Gnał na złamanie karku, niestałe krawędzie jego ciała rozmywały się podczas biegu, zdawał się tracić ciało.
  Dotarł jednak zdyszany, przerażony do nory, będącej jego domem. Wskoczył tam i z radością w sercu spostrzegł postać Matki, skuloną, śpiącą.
  Ze skowytem bólu skoczył w jej stronę, schował łeb w jej karku i załkał głośno.
  Jak zagubione dziecko, którym zresztą był. 

  Nikt nie mógł mu pomóc.

6 kwietnia 2018

Kruki nadają sobie nawzajem imiona...

Kruki nadają sobie nawzajem imiona i mogą się wołać za ich pomocą

Znalezione obrazy dla zapytania raven men art

Imię, które mu nadano - Skarmory

Aktualnie kruk przyłączył się do grupy, którą nazywamy "rodzimą grupą" i razem z nimi podróżuje. Bronią swojego terytorium. Grupowo mogą nawet zaatakować orła.

Pierwsza forma przedstawia kruka gatunek "Kruk zwyczajny". Jest trochę większy niż inne kruki tego gatunku. Długość ciała 75 cm, długość skrzydła 50 cm, a rozpiętość skrzydeł 170 cm, a waży niewiele około 500 gram w końcu nie jest zwykłym krukiem. Upierzenie czarne z metalicznym połyskiem. Poza tym posiada duży masywny, mocny czarny dziób ostro zakończony. Pod spodem ma taką jakby "brodę" utworzoną z trochę dłuższych piór. Ma dużą głowę. Na podgardlu ma wyraźnie nastroszone pióra. Posiada długi klinowaty ogon. Nogi są także koloru czarnego z ostro zakończonymi szponami. Nie są może takie jak u ptaków drapieżnych, bo służą głównie do obrony, no i przytrzymywania jedzenia.

Świetnie i szybko lata. Najczęściej unosi się na prądach powietrza.W locie silne uderza skrzydłami i powoduje to powstanie świszczącego dźwięku. Odgłos jaki wydaje kruk przypomina "kra, kra" lub "kruk, kruk, karrk", a w locie głębokie "grog".


Podobny obraz

Z umiejętności nadnaturalnych może przybrać ludzką postać obojętnie, czy kobiety czy mężczyzny. Zawsze jednak będzie mieć czarne włosy. Robi to naprawdę nadzwyczaj rzadko odkąd odłączył się od wampirzycy, która go stworzyła. Najlepiej się czuje pod postacią kruka.

Pod postacią ludzką nie potrafi mówić. Człowiek dogada się z nim tylko na migi. Tylko nielicznym udało się z nim porozmawiać, a jedynym kanałem rozmowy jest telepatia. Pod postacią kruka normalnie porozumiewa się z innymi zwierzętami.

Jaki jest kruk z zachowania?
Jak to kruk. Zależy komu służy. Jeśli nikomu będzie neutralny. W każdym innym przypadku będzie działał dla swojego pana. A jeśli chodzi o jego gatunek, to cechuje go wrodzona ciekawość, inteligencja oraz spryt.
.

12 marca 2018

Post Organizacyjny!

SPOTKANIE I FESTIWAL 

Więc ogłaszam wszem i wobec, że wpadliśmy na pomysł. Jednak żeby pomysł wypalił potrzebujemy ludzi. Jest to pierwsza notka dotycząca tego. 

Pomysłem jest zrobienie festiwalu - powitanie wiosny oraz wszystkich (lub większości) nowych członków stada, do tego ślub, który powinien jednak się odbyć. 

Więc informacyjnie. Chcę by wszyscy wypowiedzieli się pod tą notką nad terminem w NASTĘPNYM TYGODNIU w którym mogliby być. I podczas tego spotkania omówimy sobie kwestie tego, czy ten pomysł jest dobry czy nie, co byśmy chcieli zrobić w czasie tej akcji i w ogóle.

Przypominam, proszę o to by każdy kto mógł się wypowiedział i wybrał termin który mu odpowiada. Potem pojawi się może kolejna notka albo informacja z ogłoszoną datą spotkania. 


Wasz kochany Tristuś, udający, że umie we władzę.

5 marca 2018

Primum non noncere

for today, I'm free. by madeline-love
"Rośnij kwiecie wysoko,
Jak pan leży głęboko;
Jak pan leży głęboko,
Tak ty rośnij wysoko."


Imię: Lilith
Pełne imie: Lilith di Angelo
Wiek: 4 lata
Gatunek: Zmiennokształtna
Partner: brak








~Historia~
Pięknego dnia urodzona na brzegu jeziora. Śnieżnobiała wilczyca rodziła w ciszy i samotności. Poród był ciężki. 3 duże szczeniaki martwe, nie oddychające zadawały waderze ból i jeden mały piszczący dający nadzieje. Uśmiechneła się pod nosem i lizneła piszczącą kuleczke. 
- Lilith. Będzie idealnie pasować. - westchneła i zawyła by odprowadzić dusze zmarłych dzieci...

"Zmrok pada, wietrzyk wieje;
Ciemno, wietrzno, ponuro.
Wrona gdzieniegdzie kracze
I puchają puchacze."

Noc. Deszcz. Wiatr. Szczekanie psów i krzyki ludzi. światło latarek przecina mrok w lesie.
-Lili. Uciekaj. Uciekaj jak najdalej stąd. Ja, ja ich zatrzymam. Pamiętaj biegnij. Nie zatrzymuj się. Biegnij i nie obracaj się za siebie. Biegnij!- Wypowiedziała wszystko na jednym tchu, mając łzy w oczach
-Ale mamo ! Co z Tobą?- zaskomlała widząc jej strach
-Ja sobie poradzę kochanie. Uciekaj! Szybko no już! - Popchnęła ją w dal po czym odbiegła. Ruszyła wiec pędem przed siebie myśląc co dalej jak ją znajdzie. Gdy już sie oddaliła na około kilometr usłyszała strzał i pisk. Oczy zalały jej sie łzami ale nie odwróciła się. Płacząc biegła dalej przed siebie póki łapy nie odmówiły jej posłuszeństwa. Tak rozpoczęła się jej tułaczka. Dość niedawno się ona zakończyła kiedy ranna dotarła tutaj na tereny HOTN. Tutejsi zaopiekowali się nią oraz zaproponowali jej dołączenie. Z miłą ochota się zgodziła.

~Charakter~
Należy do bardzo pozytywnych osobowości.Taki bank pozytywnej energii. Jest bardzo milutka lecz strasznie nieśmiała. Otacza się wysokim murem nieufności przez co jest okropnie nieśmiała. Jeśli tobie uda się przejść przez tą ogromną barierę jesteś szczęściarzem. Poznasz jej prawdziwe ja które naprawdę jest przesycone bólem oraz stanami depresyjnymi. Jest okropnie spokojna, trudno ją wyprowadzić z równowagi co powoduje że jest dobrą nauczycielką bądź opiekunką ponieważ uwielbia dzieci. Nienawidzi przemocy przez co na agresje odpowiada agresją. Jest dzielna nie boi się śmierci.


24 lutego 2018

Tyle ile par oczu, tyle światów.



Personalia: Melanos
Wiek: 9 lat
Historia: Melanos, nie był czymś zwykłym. Był nie udanym eksperymentem, który nigdy nie miał prawa wyjść na światło dzienne. Grupa, dość nie zbyt przyjemnych dla społeczności istot magicznych, postanowiła poeksperymentować. Między sobą tworzyli dzieci, które chcieli udoskonalić do perfekcji. Taki miał być też on. Numer 13. Jednakże jego rodzice tuż po narodzeniu szybko zmienili zdanie. Nie chcieli aby to co się stało z ich dzieckiem było kontynuowane, chodź i tak już wtedy było za późno. Planem było stworzenie maga idealnego. Istoty, dla której magia to życie. I udało im się, nawet zrobili więcej niż przewidywali. Ale zacznijmy od tego co mu zrobili. Z początku był zwykłą hybrydą lisa, którego uśpiona moc, tak jak rodziców, była skupiona w ogonie, aczkowiek oni wiedzieli, że to za mało. Tuż po urodzeniu wydłubali mu oczy występując czymś innym. Były to magiczne kryształy. Tak oto 13-naście przestał widzieć świat jak jego pobrateńcy. Nie widział kolorów, ani kształtów tak jak inni, widział zamiast tego coś więcej. Widział magię, która była wszędzie. Łańcuchy żywiołów, gdyż tak sam to nazwał, były wszędzie. Łączyły się, przeplatały, miały różne barwy i odcienie, oraz nie były stabilne. Coś co dla kogoś było drzewem, dla niego było paletą barw i kolorów, garstką błękitu, i szarości, na tle zieleni, ustawionych w pionie, a jedynie najbardziej dominująca barwa była względnie stała. Inne zaś poruszały się jak dzikie przemieszczając z góry na dół, uciekając, i nadciągając z drzewa, pojawiając się i znikając. Dlatego też od małego był uznawany za troszkę szurniętego. Gdy jego pobratymcy cieszyli się na widok czegoś dla nich pięknego, on zaś nie uważał tego za zbyt ciekawe, a innym razem on sam znajdował coś wyjątkowego, co dla innych było pospolite, brzydkie czy nudne. Wracając do jego początkowego przeznaczenia. Bardzo szybko podłapał jak działa umiejętność manipulacji żywiołami. Wiedział, kto ma smykałę do czego, a w czym mu napewno nie wyjdzie, samemu pewnie posługując się wszystkimi żywiołami, chodź nie w stu procentach. Największym fenomenem było to co sam odkrył. Dowiedział się, że prócz manipulacji łańcuchami żywiołów i ich przeplataniem, może także się w nie przemieniać. Pierwszą jego przemianą była zamiana w wodę. Chciał sprawdzić, czy jest w stanie używać wody zgromadzonej w jego ciele, a zamiast zobaczenia jak błękit ciurkiem wypływa z jego łapy, ujrzał jak kolor niebieski zaczął powoli przejmować kolejne części jego organizmu. Wtedy odkrył kolejną właściwość swych umiejętności, a jego rodzice odkryli, że mają dość eksperymentów. Sądzili, że całość zaszła za daleko, wiec zabrali numer trzynaście po czym uciekli. Oczywiście, ich niegdyś sojusznicy rozpoczęli pościg, aby to co zrobili nie wyszło na jaw. Tak oto rozpoczęła się tułaczka rodziny 13-nastki. Nie trwała ona długo, w końcu prędzej czy później łowcy musieli wpaść na ich trop. Rodzice, postanowili obronić syna, myląć ich przeciwników. Wtedy właśnie zostało nadane mu imię. Melanos. Dla niego nie miało one żadnego większego sensu, aczkowiek wciąż uważał używanie jakiegoś imienia przy przedstawianiu, niż liczby. Kiedy jego rodzina, opuściła go, on sam zamienił się w powietrze, dosłownie ulatniając się.

Wygląd: Melanos, w standardowej postaci jest hybrydą lisa i wilka. Samiec o dość smukłej budowie ciała, sierści barwy czarnej (lecz z przebłyskami zieleni.) Najbardziej wyróżniające ceny wyglądy Melanosa, to ogon, uszy oraz oczy.
Zacznijmy od ogonu. Ogon, dla owego osobnika jest poprostu najważniejszą częścią ciała. Zazwyczaj składający się z różnych barw błękitu, przedstawiających dominację wody w jego organizmie, jednakże wraz ze mnianą żywiołu dominującego, jego ogon także zmienia barwę. Kolejne są oczy. Barwy jasno niebieskiej, rzucają się w oczy odrazu po ogonie. Oczy, prócz jego nowych umiejętności, są również bardzo specyficzne same w sobie. W nocy, zawsze świecą, a podczas gdy płacze, wywołują dziwne, jasne nici. Ostatnie są uszy. Z wierzchu wyglądają normanie, żadnej dużej różnicy (poza trzema srebrnymi kolczykami i jednym czarnym) aczkowiek w środku są dość specyficzne. Barwa błękitu, która w nocy podobnie jak oczy czy ogon świeci, co powoduje dołączenie uszu do jego cech szczególnych.
Na koniec forma ludzka. Mimo tego, że był hybrydą, to jego rodzice potrafili mieć dwie czy więcej form, aczkowiek on odziedziczył tylko dwie. Zwierzęca i humadoidalną. Po przemianie w człowieka staje się Melanos średniego wzrostu mężczyzną, o dość długich (do ramion) gęstych, błękitnych włosach. Nie jest on jakoś szczególnie zbudowany, zwykły szczupły chłopak. Oczy, są jedyną częścią ciała, które w formie zwierzęcej jak i ludzkiej pozostają identyczne, w końcu nagle nie odzyskuje się wzroku prawda?

21 lutego 2018

A walka na ziemi i w niebie
Przeciwko sobie samemu, o siebie

LATA PRZESZŁE

Budzę się w środku nocy. Kolejny sen, kolejny koszmar. Nawet nie próbuję go przywoływać. Wstaję z łóżka, by przejść do łazienki. Zaledwie po kilku krokach czuję zawroty głowy i robi mi się ciemno przed oczami. Ogarniają mnie fale mroku, na moment tracę orientację. Przyspieszone bicie serca i pogłębiony oddech. Jestem zbyt daleko od ściany by się podeprzeć. Próbuję iść dalej, choć moje ruchy są jak w spowolnionym filmie. Minęła chwila, dwie, i wszystko mija. Ciemne mroczki zaczynają się rozpraszać, pozostawiając po sobie jedynie ból głowy. W końcu docieram do łazienki. Wchodzę do pomieszczenia i zapalam jedną z mniejszych lampek. Mrużę oczy, gdy światło mnie razi. Czuję jak serce łomocze mi w piersi. Opieram się rękoma o umywalkę. Podnoszę głowę, spoglądając w taflę lustra. Blada twarz, okalana kaskadą hebanowych włosów. Podkrążone i opuchnięte oczy. Szare tęczówki zdają się być zielonkawe, intensywne w kolorze, na tle delikatnie przekrwionych białek. Mrużę oczy, wciąż czuję niepokój po pozostałościach sennych mar. Odkręcam kran. Kojący szum wody. Nachylam się i przemywam twarz lodowatą wodą. Nie mogę się wyzbyć wrażenia, że jestem obserwowana. Staram się nie panikować. To tylko twoja wyobraźnia, powtarzam sobie w myślach. Podnoszę głowę, zakręcając strumień wody. Sama nie jestem pewna, co oczekiwałam zobaczyć w lustrze. Po prostu odbicie. Moja mokra od kropel twarz. Spływają po policzkach, ustach, jedna tańczy na granicy rzęs. Sięgnęłam po ręcznik i zanurzyłam się w miękkim materiale, znów tracąc kontakt wzrokowy z lustrem. I znów to uczucie niepokoju. Mimowolnie tętno znów mi przyspieszyło. Westchnęłam lekko, odwieszając ręcznik. Kątem oka zdawało mi się zauważyć jakiś ruch. Na pograniczu widzenia. Ale nie. To tylko o d b i c i e. Głupia. Głupia. Zacisnęłam dłonie na brzegach umywalki. Wpatrywałam się uparcie w lustrzane odbicie. A w moim wnętrzu z wolna wnosiła się fala. Nie potrafiłam jej zatrzymać. Oczy zapiekły mnie od wzbierających łez. Znów ten mętlik w głowie. Już nie niepokój. To zdawało się nieważne. Wszystko inne. Wszystko co we mnie tkwiło, wszystkie myśli, uczucia, które starałam się skrywać głęboko wewnątrz mnie, nagle zaczęły wypływać na wierzch. Czasami zastanawiałam się jak można czuć tak wiele sprzecznych emocji jednocześnie. Moim ciałem wstrząsnęły dreszcze. Zakaszlałam, a na bieli umywalki zamajaczyły karmazynowe krople. Osunęłam się w dół na podłogę, kuląc się w kłębek, podczas gdy moim ciałem wstrząsnął bezgłośny szloch. Nie widziałam już jak twarz w lustrze spogląda za mną, rozciągając wargi w kpiącym uśmiechu, po czym odbiega, ginąc za ramą szklanej powierzchni.
*
Leżę na łóżku. Kolejna bezsenna noc. Ostatnio co raz więcej było takich. Leże na łóżku. Nie mogę spać. Ale nie mam siły, by się ruszyć. Zastanawiam się po co. Jaki był sens, w tym wszystkim. Po co miałam się starać i walczyć? Byłam już tak bardzo zmęczona. Co mi pozostało? Trwanie. Oczekiwanie, aż w końcu dopadnie mnie śmierć. Leżę. Patrzę pustym wzrokiem przed siebie. Jedna ręka wystaje poza łóżko. Widzę jak kapie z niej krew. Rdzawe krople w spowolnionym tempie pędziły w stronę podłogi. Widzę zęby, język i pazury. Widzę jak zatapiają się w mojej dłoni. Jak jest zjadana, pożerana, rozszarpywana na kawałki. Widzę jak odchodzi skóra, mięso, aż zaczynają być widoczne kości. Widzę. Ale nic nie czuję. Mam otwarte oczy, wizja nie znika, ale wiem, że to nie dzieje się naprawdę.
*
Leżałam na łące, wpatrując się w niebo. Kosmyki trawy łaskotały moją skórę. Myśli błądziły szaleńczo. Chmury leniwie sunęły po nieboskłonie. Smok pożerał wilka. Statek wzbijał się w przestworza. Przed moimi oczyma tańczyły cienie. Wspomnienie strachu czające się zawsze gdzieś na pograniczu umysłu. gorzkie żale. Cynizm wypełzał na wierzch. Wśród plątaniny myśli, trudno było wydobyć sensowną całość. Aż w końcu wyłapała wśród chaosu coś silniejszego. O tych, którzy byli jej bliscy, o tych, których straciła. Ból utraty wwiercał się w nią siłą wielką, czyniąc nieodwracalne starty. Im bardziej kochała, im więcej cierpiała, tym bardziej obawiała się pokazać, że jej na kimś zależy. Ziejąca krwawą czernią pustka w sercu. Wyryta dziura. Tak bardzo bolało. Zaczęła więc budować wokół siebie mur. Odsuwać wszystkich na dystans. By ochronić kwilącą w środku bezbronną, wrażliwą istotkę, którą była. Aż zaczynała o niej zapominać.
*
Światła się zmieniają. Z zielonego na czerwone. Staję na wysepce między jezdniami, zaledwie metrowy kawałek ostoi. Przede mną, za mną pasma asfaltu, po których w dwóch stronach pędzą samochody. Wystarczyłby krok w tył lub w przód i nastąpiłby koniec. Bujam się na piętach, ręce w kieszeniach. Na ustach błądzi cierpki półuśmiech. Oczyma wyobraźni widzę jak w moje ciało z całym pędem uderza maska samochodu. Jak wylatuje w powietrze, przetacza się po jezdni, roztrzaskane, połamane. Wizja przemija. Zmiana świateł. Idę dalej. Moje kroki odbijają się cichym echem, jednak giną w zgiełku miasta. Zastanawiam się co mnie tu przywiodło. Wszystko tu było takie brzydkie. Brzydkie ulice, brzydcy ludzie. Spaliny, śmieci i smród. Co ja tu robię? Może to dlatego, że brzydota tego miejsca odpowiada mojemu samopoczuciu. Tak samo gówniane. Idę, przedzierając się między ludźmi. Rozglądam się dookoła. Betonowa klatka. Budynki pną się wysoko, odgradzając me oczy od ołowianego nieba. Idę dalej. Obraz zdaje się migotać. Nagle jakby coś przeskoczyło. Świat zalany karmazynem. I znów wraca do szarej rzeczywistości. Kolejny skok, tym razem dłuższy. Wszystko martwe. Ciała porozrzucane po chodnikach, ulicach; roztrzaskane samochody i witryny sklepowe. Wszystko skąpane w szkarłatnych odcieniach krwi. Trwa to jeszcze chwilę, nim obraz ponownie przeskakuje. Ludzie idą śpiesznie przed siebie, nikt nie zwraca na nic uwagi. Wokół unoszą się hałasy miasta. Przecieram twarz dłonią. Wzdycham ciężko, sama nie będąc pewna czy śmiać się, czy płakać. Potrząsam głową i zarzucam kaptur i zsuwam go nad oczy. Idę dalej, spojrzeniem śledząc własne kroki. A wizja martwego świata powraca co jakiś czas.
*
Uciekaj. Uciekaj. I tak nie uciekniesz. Dopadną cię. Sfory piekielne. I dostaniesz swą karę. Nie uciekaj. Zasłużyłaś na to. Za wszystkie swe błędy, za pychę, odwagę. Chcesz się tłumaczyć? Tak, zwal winę na innych, jak zawsze. Nie chciałaś? Zgodziłaś się.
*
I dopiero gdy w Jej miejscu stanęłam, pojęłam jaki to był ciężar. Jak grube kajdany moje kostki objęły. Spojrzałam w Twe lisie oczy. Wyszeptałam "ratuj", ale Ty nie słyszałaś, gnana własnymi problemami. Bo oni nie rozumieli. Ja też nie rozumiałam. I jak oni, żywiłam żal i pretensje. I będąc na Twoim miejscu, jakże czasami mnie korciło, by jednym ruchem ręki - zakończyć wszystko. Niech nienawidzą.
*
Czasami nawiedzała ją ta myśl. Szczególne spojrzenie na świat. Zmiana perspektywy. Opuszczała wtedy swe ciało, wzlatywała w przestworza. I dalej, w odmęty kosmicznej czerni. I spoglądała na świat. I wszystko nagle traciło sens. Każdy czyn i wybór pojedynczej jednostki z perspektywy wszechświata był tak niemożebnie nieistotny. Cały ból i cierpienie, wszystkie wybory i pragnienia. Starania. I gdy wracała do swego ciała, spoglądała na świat znów swymi oczyma, wspomnienie wciąż było w niej żywe. I nie miała w sobie sił, by wykrzesać iskry motywacji. Jedynie strach przed śmiercią ją gonił. Strach przed n i e i s t n i e n i e m. Myśli te ją przerażały.
*
TERAZ
Szła przez las. Jej łapy zanurzały się w lodowatym śniegu. Chrzęścił pod jej poduszkami. Każdy szmer wydawał jej się tak głośny. Po raz pierwszy od narodzin syna pozostawiła go na dłuższy czas samego. Nie było jej już kilka godzin. Błądziła po lesie, na ślepo obierając drogę. Nie wiedziała dokąd biegnie. Po prostu biegła, przed siebie. Uciekając przed własnymi myślami. Nieposkładane myśli tłukły jej się po głowie. Myśli, wspomnienia, fragmenty wizji. Wszystko w chaosie. Rozbiegane, niepoukładane. Choć otaczała ją cisza lasu, miała wrażenie, że ogłuchnie. Gdzie była jej cisza, gdzie spokój - czemu, ach, czemu... co ona tu robiła? Tu, na tym świecie? Jej nierówne kroki rozbrzmiały na piaszczystym brzegu jeziora. Podeszła bliżej do lodowej tafli. W jej odbiciu ujrzała płomienne ślepia. Odskoczyła gwałtownie, ryjąc pazurami w podłożu. Zaskoczona, przestraszona. Choć nie powinna była być - nie pierwszy raz zaś widziała to spojrzenie. Nawiedzało ją od tylu dni. Wydobył się z jej gardła warkot nagły. Podeszła bliżej, znów spojrzała, jednak tym razem tylko własne odbicie dostrzegła. Lata szaleństwa, a jednak wciąż nie przyzwyczajona. Potrząsnęła głową, pasma czarnych włosów opadły jej na pysk. Zawróciła, kierując się ku jamie. Przemknęła między gęstymi zaroślami i zanurzyła się w wąskim otworze, miedzy głazami. Na jej umysł opadły cudze uczucia. Strach, pretensja, osamotnienie. Wszystko to biło od Valkkaia, który dreptał po jaskini, jakby w jej poszukiwaniu, nie rozumiejąc, czemu zniknęła. Patrzyła na niego przez kilka chwil jak na obcą istotę, jakby znów straciła kontakt z rzeczywistością. Aż chwila minęła i wróciła umysłem, uczuciami na ziemię. Podbiegła do szczeniaka i zaczęła go uspokajać, wtulając się pyskiem w jego czarne futerko, ogarniając jego pyszczek własnym oddechem. W jej myślach wciąż panował chaos.

O tym jak Aldieb traciła rozum. Nikt jednak o tym nie wiedział, skrywała to jak tylko dobrze umiała. A jak widać, po śmierci jej się pogorszyło, teraz jednak już jej tak nie zależy na tym, by to ukrywać.
Opowiadanie trochę chaotyczne, trochę depresyjne, ale hm... mam nadzieję, że chociaż trochę oddaje to co przeżywała.
Trochę inspirowane realem. Troszkę.

13 lutego 2018

Hej, Bycie. Jesteś tu jeszcze?



Bycie... Pomóż mi... Nie wiem, co mam robić.


To znów się dzieje. Znów budzę się przez ucisk w klatce piersiowej i łzami, cicho i wolno sunących po moich kościach policzkowych. Wysunęłam język, by zwilżyć spierzchnięte wargi, przełykając zaraz ślinę. Patrzę w sufit. Minuta. Dwie. Pięć. Dziesięć. Próbuję nie myśleć o śnie, który mi zesłałeś, Bycie. Znów pokazujesz mi obrazy sprzed minionych dni, chcąc, bym zrozumiała popełnione błędy. Bycie, nie chcę tego widzieć. Już wystarczająco się nacierpiałam. Czy nie mogę choć raz nacieszyć się ze szczęścia, jakie mnie spotkało? Bycie, nie odbieraj mi radości chwil. Podnoszę dłoń do twarzy, by jej wierzchem przetrzeć oczy. Pociągnęłam nosem, zaciskając usta w cienką linię. Niedbale poskładane serce swymi ostrymi krawędziami zadawało mi ból, jak gdyby znów miało się rozpaść. Bycie, jestem dorosła, wiem jakie decyzje podejmuję i jakie mogą być ich konsekwencje. Przestań mnie ranić. Ostrożnie odwróciłam głowę na bok, by ucałować czoło śpiącego mężczyzny, wtulonego w mój bok, z twarzą schowaną między moimi kosmykami włosów. Tristan. Delikatnie rozchyliłam wargi, nadal przytrzymując je przy jego czole, zamykając powieki, spod których kolejne łzy znalazły ujście. Ułożyłam dłoń na jego policzku, drugą starając się odszukać jego dłoń, by móc spleść ze sobą palce. Przekręciłam się jednak na bok, a mężczyzna, czując nagłe poruszenie, jedynie przysunął się bliżej, wtulając się we mnie i układając swój policzek tuż przy moich piersiach. Oddychałam spokojnie, wolno otwierając oczy, by wpatrywać się w ciemność pokoju. Serce waliło mi jak oszalałe, choć w niewielkim stopniu starając się je uspokoić.
— Cii, cii, cii... — wyszeptałam, wyciągając rękę, by móc ułożyć ją pod głową. Uspokajająco pogładziłam go po głowie, uśmiechając się nagle, słysząc ciche pomrukiwania. Bycie, nie odbieraj mi jedynego szczęścia na tej ziemi, przytulonego do mnie we śnie. Nie chcę stracić jedynej, tak ważnej mi osoby. Skuliłam się nagle, zanosząc się ponownie płaczem. Niespodziewany ból żeber odebrał mi na chwilę dech. Jęknęłam cicho, gdy tylko zelżał, pozwalając mi zaczerpnąć oddech. Zbudziłam tym Tristana. Poruszył się, rozchylając delikatnie powieki, by jeszcze sennym wzrokiem zadrzeć głowę, by na mnie spojrzeć. Uniosłam się delikatnie na łokciu, zawieszając kosmyki białych włosów za ucho, by nie opadały mu na twarz. Z uśmiechem nachyliłam się nad nim, całując go w kącik ust.
— Co się stało? — wymamrotał, wiercąc się chwilę, by znaleźć wygodną pozycję. Co się stało... Właśnie, co?
— Nic takiego, śpij. Kocham Cię — wyszeptałam, ocierając policzek o jego, by za chwilę móc znów się położyć. Mężczyzna jedynie objął mnie w pasie i układając się we wcześniejszej pozycji, z ciężkim westchnięciem ponownie zasnął. Z uśmiechem na ustach. Kochałam ten uśmiech. Przeznaczony jedynie dla mnie. Zetknęłam w stronę okna - niebo, splamione szarymi, ciężkimi chmurami, zdawało się jaśnieć. Wczesny ranek. Przymknęłam oczy, sięgając po kołdrę, którą miałam przy biodrach, naciągając ją na plecy śpiącego Tristana. Z delikatnym uśmiechem igrającym mi na ustach starałam się usnąć, a nim sen nadszedł, chwilę myślałam o tym, jak długo wytrwa to w tak idealniej formie.



Różowo-błękitne niebo, nakrapiane czernią wzbitych do lotu ptaków, zwiastowało nadejście kolejnego, mroźnego poranka. Spomiędzy oświetlonych promieniami słońca chmur, na jasnym błękicie nieba, gwiazdy leniwie mrugały, przyćmione światłem największej z nich, wschodzącej pomału na widnokrąg. Ziemia skuta lodem, przykryta kilkunastu centymetrową warstwą śniegu, który połyskiwał w oddali na szczytach gór. Powolne kołysanie się gałęzi drzew, trącane słabymi, zimnymi podmuchami wiatru, który niósł ze sobą drobny śnieg. Zimowy krajobraz niczym nienaruszony. Otwarta przestrzeń, pogrążona w ciszy, która wżera się w uszy. Wystarczyło rzucić kamieniem, który naruszyłby idealną scenerię, by ktoś mógł odwrócić wzrok z myślą, że to już nie to samo. I miałby rację.
Dłuższy czas leżałam u podnóża gór, próbując się pozbierać. Pozdzierana, pokaleczona przez kamienie skóra, sine, poobijane i zachodzące szronem ciało. Śnieg splamiony krwią. Spojrzałam nieco nieobecnym wzrokiem w górę, w miejsce, z którego spadłam. Dobre kilkanaście metrów. Aż dziwne, że jeszcze żyję. Dźwignęłam się na łokciu, krzywiąc usta z bólu i natychmiast obejmując się drugą ręką w żebrach. Dałabym słowo, że nie są jedynie poobijane. Z trudem usiadłam, rozglądając się wokół, zgarniając sprzed oczu kosmyki włosów, smagane gwałtownym wiatrem. Nie wiedziałam, gdzie jestem, jednak krajobraz przede mną wydawał mi się dziwnie znany. Bycie, myślisz, że powinnam? - Zaciągnęłam się mocno powietrzem, zaraz tego żałując, gdy tylko cichy głosik w głowie wspomniał moje własne słowa. Słowa i sytuację, w której je wypowiedziałam, których nie chciałam pamiętać, przez które znów zaczęłam celowo spadać, krzywdząc się tym samym.
Wstałam, ledwo trzymając się na miękkich nogach. Głowa niemiłosiernie mnie bolała. Pulsowała, by za chwilę przestać i powrócić ze zdwojoną siłą. Czułam, jakby ktoś wbił mi stłuczoną butelkę w głowę i zaczął nią obracać. Ale musiałam wstać i ruszyć. Wrócić, by znów przeprosić za ucieczkę. Wrócić, by od nowa zacząć normalnie żyć.


____
nie wiem, o czym to jest. naprawdę, nie wiem. miałam opisać, jak nauczyła się tej mojej wymyślnej "magii liter/znaków", jednak nie wyszło. przepraszam. ;;

Czasem otwieram oczy i widzę czerń

   Wnętrze jaskini było niepozorne. Komnata liczyła sobie niecałe trzy metry wysokości i miała kształt spłaszczonego walca o średnicy jakiś dziesięciu metrów. Podłoże nie było równe, ale mniej więcej poziome, sufit też utrzymywał względny kształt. Przy ścianach rosły nieliczne stalaktyty i stalagmity, jednak nie było ich wystarczająco dużo by zakłócić harmonię jaskini. Kamienne ściany wyglądały na wyrzeźbione ręką natury, były jednak gładkie i jednolite. Na środku znajdował się okrąg osmolony na jednolitą czerń, zaś w jego centrum płonął smoliście czarny płomień. Niewielki, człowiekowi sięgający ledwie kolan, płonął, niewzruszony ani podmuchami powietrza w podziemnych korytarzach, ani absolutnym brakiem opału. Wyrastał wprost z kamiennej podłogi, by ginąć w powietrzu, z rzadka strzelając dziwnymi, wielobarwnymi iskrami, które przypominały odblaski na kruczych piórach. 
    To właśnie miejsce było źródłem życia najpierw Kruka, a później Kirke. Ta właśnie jaskinia była ich domem. 
  Co do reszty korytarzy, te znacząco różniły się od głównej komnaty Płomienia. Kompleks świątynny najpewniej liczył kilometry korytarzy, mniejszych i większych komnat częściowo wyrzeźbionych ręką śmiertelników, częściowo natury a częściowo boskiej, czy półboskiej ręki.                Liczne malowidła jednak przestały być już czytelne, a wiele korytarzy zostało ślepymi, w wyniku zawaleń tracąc swój sens. 
    Aktualnie do kompleksu świątynnego były ledwie dwa wejścia. Jedno tak maleńkie, że ledwie ptak czy nietoperz był w stanie przez nie się przedostać, drugie umożliwiające wejście człowiekowi, jednak skryte tak dobrze, że kompletnie zapomniane. Główne wejście do świątyni nie istniało już od setek, jeśli nie tysięcy lat. 
    Tak to wyglądało.

    Kirke znała każdy skrawek tego miejsca. Co gorsza, śniąc, przypominała sobie je na nowo. Znów siedziała naprzeciw płomienia i patrzyła w czerń, jakby spodziewała się odpowiedzi, czym ów tajemnicze zjawisko, które dało jej życie, tak naprawdę jest. Innym razem, w snach znów znajdowała się w głównej komnacie i patrzyła na Kruka. Kruk był, jak wtedy sądziła, demonem pierwszej wody. W jednej chwili był czarnym ptaszyskiem, skąd wzięło się jego imię, w innej chwili niskim mężczyzna o ciemnych oczach, by za sekundę przybrać postać czarnego basiora. Strażnik. Przyjaciel. 
    Ojciec.
    W tym wspomnieniu ona stoi, nerwowo machając ogonem. Ma jeszcze poprzednie ciało, lecz łapa już dokucza. Kruk poucza ją, by nie wychodziła z kompleksu jaskiń, gdy ten będzie w wiosce ludzi. Kirke nie wie, czemu ten tam ma być i bardzo chce zobaczyć ludzi, ale nie może. Nie pamięta innych istot, w jej wspomnieniach oprócz mamki, która ją wykarmiła jest jedynie Kruk. Tęskni za światem, którego nie poznała. Ta tęsknota jest tak silna, że znów budzi się na terenach HOTN. 

***
   Otworzyła oczy. W jej głowie rozbłysła jednak czerń kruczych piór, intensywna i przepełniona pożartymi przez ciemność kolorami. Kirke pisnęła cicho. Znowu wspomnienia. Znowu Płomień. Wstała i otrząsnęła się, chcąc odzyskać zdolność widzenia. Warknęła. 
     - Nie wrócę...
    To coś ją wołało. Nie znało słów, może samo nie wiedziało czym jest, ale wołało. Wściekłe, a może podniecone. Miała wrócić do Płomienia. Musiała. Nie mogła.
     Zabiła Kruka, by uwolnić się spod niewoli bycia strażnikiem tamtej jaskini. Lecz teraz, gdy on nie żył, Płomień mówił do niej i upominał się o jej życie i wartę znacznie bardziej boleśnie. A ona nie wiedziała o nim nic. I nie spodziewała się, że czymkolwiek był, był czymś dobrym.

      Wilczyca ruszyła przez tereny stada, czując wciąż to nieprzyjemne świdrowanie w głowie, ten ból Co z tego, jeśli odzyskała magię, jeśli była... niewolnikiem?

12 lutego 2018

"Time is over" II

Bezpośrednia kontynuacja opowiadania napisanego niespełna cztery lata temu. Część I.

A soldier on my own, I don’t know the way
I’m riding up the heights of shame
I’m waiting for the call, the hand on the chest
I’m ready for the fight and fate

Poranek był mroźny, wilgotny. Deszcz w nocy siarczysty, teraz ustał, a świat zasnuwały mleczne mgliste opary. Powietrze świstało przez nozdrza, kując igłami tchawicę i płuca. Dźwięk; lekkie mlaskanie, kiedy łapa za łapą przemierzała cicho niczyje tereny, od dawna puste i niezamieszkane. Hebanowe strugi włosów były zwiewane nieznacznie przez lekki wiatr, niewielki zefir, nie zakłócający spokoju i ciszy. Opuszczała dom, rodzinę, tereny Stada Nocy, wędrując w nieznane. Nie szła na oślep, zew ją przyzywał, głos Demona, który mamił, osaczał, zalegał w umyśle, szepcząc słowa i wskazówki. Jak chciał - tak szła, niby na rozkaz, nie znając zamiarów poczwary, modliła się tylko w duchu, by ta wyprawa była czegoś warta. Szepty Demona rozbrzmiewały w jej głowie, gdy wyłoniła się z mroków leśnego boru. Spojrzała na horyzont, lecz ginął w mglistych oparach. Zniżyła pysk, łapy wznowiły marsz, kierując się na ścieżkę, lawirującą między krzewami, która prowadziła w dół zbocza. 
***
Przed oczyma miała przejście, wyłom w skalnej ścianie, ziejąca czernią przestrzeń. Wokoło girlandy bluszczu, plątaniny zieleni, zwieszające się z wysoka. Przeszła pod nimi, zanurzyła się w cieniu, w chłodzie, pozwalając by korytarz ją prowadził. Kroki rozbrzmiały stłumionym echem. Przeszła kilka metrów. Wśród mroków zaiskrzyło światło. Wyzierające gwiazdy, które niby z nieba zbłądziły. Wyszła zza ostatniego zakrętu, oczy na moment przymknęła, gdy blask nagły ją oślepił. Ciężki wdech. Zmętniałe ślepia bez wyrazu spojrzały na ścianę kamienną, wilgotna powierzchnia, skrzyła się i lśniła, niczym szmaragdów mozaika, układająca się w pełzające węże. Spuściła ciężkie powieki, opadły niby kotary na koniec przedstawienia. Chłodne powietrze w nozdrzach, zapach był słony, wilgotny. Z jej gardzieli charkot wydobył się słaby. Wejrzała dalej, spojrzeniem demona znalazła. Stała tam, biała zjawa, pośród migoczących cieni i odblasków. Pysk wykrzywiała w uśmiechu lubieżnym, smolistym wejrzeniem brązową samkę taksując.
- Po coś mnie tu wezwała? - Spytała ciężkim głosem, na demonie zakotwiczając spojrzenie. - Czego znów ode mnie chcesz? - Irytacja i ból z jej tonu wyzierały. Wiele kosztowała ją ta wyprawa. Zmęczenie falami ją ogarniało.
- Czas. - Wychrypiała biała, a słowo to zawisło w  przestrzeni między nimi, rozbrzmiewając niczym dzwon. - Czas Cię goni.
Jej świszczący szept wdzierał się siłą do uszu samicy. Nie mogła się bronić przed nim, przed prawdą. Pokręciła głową.
- Po co tu jestem? Co to za miejsce?
- Jaskinia prawdy. - Odparł jej świergotliwy charkot. - Choć to jedna z wielu nazw. Większość w niezrozumiałych dla Ciebie językach.
Brązowa spojrzała na Sanetille nieprzychylnie, zastanawiając się co też kombinowała.
- Podejdź do jeziora. - Wychrypiała, szczerząc się obrzydliwie. - Spojrzyj.
Choć niechętnie, uczyniła tak jak jej demon kazał. Na ugiętych łapach zbliżyła się do migoczącej tafli jeziora. Pazury zanurzały się w wilgotnym piasku. Słonawy zapach ze zdwojoną siłą buchnął w jej nozdrza. Ciałem wstrząsnął dreszcz niepokoju. W końcu podeszła wystarczająco blisko, jej cień padł na taflę wody, obniżyła łeb by spojrzeć na swe odbicie. Obraz jakby się z wolna formował. Smoliste smugi zbierały się z krawędzi jeziora, by w wirującym tańcu dotrzeć do jej osoby. Powierzchnię wody wzburzyły drobne fale, które sięgnęły poduszek jej łap.Barwy zwinęły się spiralnie, po czym rozkwitły niczym pąki kwiatów. W miejscu lewego oka ziała czernią dziura, a z niej wężowatymi mackami rozchodziły się krwiste żyłki, obejmując całe ciało. Czerń rosła, jakby pochłaniając resztę organów, serce, płuca, kości. Wszystko zapadło się, rozpłynęło w proch.
Samica odskoczyła, rozbryzgując krople wody. Cofnęła się gwałtownie, przerażona nagle tą wizją, choć dobrze wiedziała co się z nią działo. Zacisnęła ślepia, kryjąc ich złocistą barwę. Lewe, choć wydawało się niewiele różnić, widziało jedynie to co było po drugiej stronie, zaświaty. Wokół niego, kryjące się pod sierścią znajdowały się ledwo widoczne, zagojone blizny. Aldieb potrząsnęła głową, zrzucając na pysk czarne pasma włosów. Obrzuciła spojrzeniem demona, jaskinie, po czym wybiegła, mknąc chyżo przez stepy, wracając na tereny nocnego stada, tam gdzie jeszcze przez chwilę mogła być bezpieczna.

11 lutego 2018

Lista Obecności zakończona.

▪Wraz z dzisiejszym dniem kończymy listę obecności. Opuszczają nas: Acebir, Liam oraz Scarisse; Fene natomiast postanowiła jednak na razie nie dołączać.

▪Jeszcze raz chciałabym powitać nowych członków stada! Zarówno tych powracających, jak i całkiem nowych.
W ostatnich dniach zawitali do Nas:
Aleksander, Satanae (Saba), Rakshasha Morte, Samuel Diablo, Kirke oraz Daila (VastoLorde), która nie napisała jeszcze notki powitalnej, ale planuje z nami zostać.
Wczoraj mieliśmy też dane poznać najmłodszego członka rodziny, jakim jest Valkkai!

▪Przy okazji chciałabym też ogłosić, że Regulamin i Historia zostały już zaktualizowane, pojawił się FAQ, nadal trwają prace nad Terenami, natomiast na razie postanowiliśmy zrezygnować z Fabuły, która wymaga jeszcze dopracowania, a wprowadzała niepotrzebny zamęt.

▪Osoby, które nie określiły w Karcie Postaci, jakie chcą zajmować stanowisko w hierarchii, proszone są o zgłoszenie się po zadanie w zakładce Zadania.

Pod koniec miesiąca pojawi się pierwsze podsumowanie!


Aldieb

10 lutego 2018

Jest życiem, więc wszystkim.


Valkkai
வாழ்க்கை
Personifikacja Życia o niestałej, nieokreślonej i wciąż zmieniającej się formie. Jako wilk widziany jednak częściej. Szczenię o smoliście czarnej sierści, o ślepiach przypominających jezioro lawy, o pomarańczowych kłach oraz pazurach. Jego łeb zdobią krótkie, niewyrośnięte jeszcze rogi przypominające wyglądem ciemne gałęzie drzewa z wyrytymi znakami.

Patrzenie na jego ciało niektórych przyprawi o ból głowy - krawędzie cielska zdają się rozmywać, falować i uciekać w przestrzeń, sprawiając wrażenie nieustannego ruchu. Nie potrafi jeszcze opanować swoich zdolności i z tego samego powodu przyjmuje różne postacie.

Zdolności jego są różne i nie wszystkie są znane. Podstawową jest możliwość zmiany postaci na jakąkolwiek inną - czy to zwierzęcą, czy to hybrydę kilku różnych zwierząt. Posiada również zdolność wpływania na innych - rozsiewa wokół siebie aurę pełną uczuć, które czuje w danej chwili. Działa to jednak tylko na tych którzy są w jego bezpośredniej bliskości - na chwilę obecną. Do obrony posiada macki. Macki mentalne, potrafiące atakować, naładowane energią Życia, potrafiące zatrzymać każdą rozjuszoną bestię - za ich pomocą potrafi wyssać całą energię z istoty po to by zrezygnowała ona z ataku. Nie zatrzymuje tej energii dla siebie. Oddaje ją po kilku chwilach.

Potrafi wyczuć wszelakie życie. Żyjące istoty dostrzega jako świetlisty kształt, sylwetkę jaśniejącą złotawym blaskiem. Dostrzega je niezależnie od tego czy jego cielesne oczy coś widzą - życie zobaczy zarówno w ciemnościach jak i przy zamkniętych powiekach. Bez problemu wyłapuje głosy i szepty otaczającego go życia. Często wyłącza się, by wsłuchać w rozmowy i historie przekazywane przez rośliny i leśne zwierzęta. Sam również potrafi wnikać w umysły innych, choć na razie często robi to nieświadomie, wysyłając niezrozumiałe szepty, czy nawet prowadząc rozmowy.

Jego matką - oraz inkubatorem - jest Aldieb. Drugiego rodzica nie posiada.

___________________________

Arty przedstawiają jego wygląd docelowy, na razie jako wilk jest miniaturką tego z arta.

Tajemnica początku istnienia

Wśród  nocy panowała cisza. Las spowity był mlecznym dywanem. Drzewa, krzewy, gałęzie, wszystko pokryte było śnieżnymi zdobieniami. W głębi wiekowej puszczy, wśród powykręcanych przez czas pni, między dwoma głazami, znajdowała się mała jama. Nora wykopana w ziemi, prawdopodobnie przez borsuka lub lisa, a powiększona przez ciężarną samicę, która od tygodni szukała miejsca na swe leże. Trudno dostępne dla drapieżników i obcych oczu. Do pieczary dało się dojść jedynie wąską ścieżką, lawirującą między krzewami. Teraz samica leżała w półmroku. Nie wyszczubiała stąd nosa od dwóch dni. Jej oddech głośno rozbrzmiewał w małej przestrzeni. Przez otwory w podszyciu leniwie sączyło się światło gwiazd. Przemknęła złoto ślepi, wdychając potężny chaust powietrza. Jej ciałem wstrząsnął skurcz. Nadszedł czas.

***
Tym samym ogłaszam, że narodził się: Kinder Niespodzianka, Tybetańskie Dziecko, Kosmiczny Lejeń, Valkkai Seba!

9 lutego 2018

Wzywała ją zielona trawa,
a przybywszy zobaczyła jedynie śnieg


theme
KIRKE
To, że stoi przed Tobą demon, łatwo zaakceptować. Łatwo go nienawidzić. Trudniej już, gdy okazuje się, że i Ty nim jesteś. Wtedy są dwa wyjścia. Albo i on nim nie był, albo i Ty nim jesteś. Pozostaje prosta konkluzja; albo jesteś demonem, albo podłym mordercą.
Obydwa paskudne.
Jaką wersję przyjmiesz?

Długie łapy, karykaturalna sylwetka. Żółte oczy, kołyszący chód, lekka kulawizna. Szczeknięcia przypominające ochrypły warkot. I aura potężnej magii. Ciało stworzone z wyobraźni, bo poprzednie zdychać zaczęło za życia. Oto Kirke, kiedyś czarownica, potem umarła za życia, dzisiaj Strażniczka Czarnego Płomienia, jakkolwiek debilnie by to nie brzmiało.

Całe jej życie opierało się na tęsknocie za rodziną, za Stadem Nocy. Gdy nareszcie tu dotarła, okazało się, że nikt jej nie pamięta i nie ma tu bliskich. Mimo, że będąc poza swoją świątynią ryzykuje życiem, ma to całkowicie gdzieś. Już za długo czekała, za długo cierpiała.

Ma swoje lata, choć świat poznaje na nowo po wieloletniej samotności i wygnaniu w towarzystwie jedynie Kruka. Wygląda na młodą, choć taka nie jest. Dopiero powoli zdaje sobie sprawę z tego, że nie umrze, jeśli będzie dobrze wykonywać swoją misję. Jak na razie wykonuje ją wręcz fatalnie.

Jest bezpośrednia, trochę niewychowana, nadto impulsywna i porywcza. Wesoły pysk słabo ukrywa bezbrzeżny strach, potrzebę akceptacji i ogromne wyrzuty sumienia. Panicznie potrzebuje bliskich, kogoś kto udowodni jej, że ta samobójcza wyprawa i porzucenie swojego przeznaczenia ma jakiś sens. Ciąży nad nią klątwa samotności i tajemnicy, z którą już sobie nie radzi. Chce mieć swoje stado i lepszy cel istnienia.

8 lutego 2018

Podejdziesz do mnie i zapytasz"Jak tam?" A ja jak zwykle ci odpowiem"To co zawsze. Seks i przemoc"

Godność: Samuel Diablo
Przezwiska:Sami i Samiś czego zresztą nie lubi i nigdy nie lubił a na pewno lubić nie będzie. Zdecydowanie lubi jak mówi mi się po nazwisku,które w jakimś stopniu jednak go odzwierciedla.
Hierarcha:Wojownik
Rasa:Hybryda demona i wilkołaka
Wiek:7 lat
Płeć: A co? Nie widać? Namacalny dowodzik do kontroli?
Ciekawostki:
-Jest bardzo silny i wytrzymały. Jak chodzi o bieganie to nie jest to jego najlepsza strona tak jak z walką...
-Zwykle stoi na dwóch łapach i ma wtedy 229 cm wzrostu. Jak na czworaka to jego długość wynosi w sumie trochę więcej niż 2 metry
-W walce posługuje się swoimi wielkimi pazurami
-Potrafi być miły
-Uwielbia rozlew krwi,lecz nie zawsze wtedy potrafi się pohamować
-Z reguły po walce zjada swoje ofiary
-Nie licząc rozlewu krwi,smak krwistego mięsa to kocha słodkie rzeczy takie jak miód chociażby.
-Chciałby mieć kiedyś swoje dziecko by dać mu to czego sam nie miał:Miłość obojga rodziców
-Był już w jednym stadzie,ale został zdradzony.
Umiejętności:Władanie nocą i ciemnością. Kiedy jest noc nie ma opcji by Samuelowi ktoś uciekł czy też uszedł z życiem. Widzenie oczami innych zwierząt czy też atakowanie mrocznymi mackami,które ćwiartują jego przeciwników idealnie do siebie pasują a z czarną sierścią wilkołaka wszystko się ze sobą kamufluje.
Historia: Samuel należał niegdyś do potężnego klanu wilkołaków,którzy często swoim zachowaniem doprowadzali do bitw i wojen. Samuel tak jak reszta: Był zwykłym,lecz jednym z lepszych wojowników swojego klanu. Chciał od zawsze Stać się przywódcą,założyć rodzinę... I w momencie kiedy nadażyła się okazja by zostać przywódcą wojska,został on zdradzony przez swojego najlepszego przyjaciela. Wtedy uciekł od stada zostawiając tam wszystko co w życiu miał. Wszystko w tamtej chwili zostało zniszczone i pomimo ciężko odniesionych ran coś kazało mu iść przed siebie,aż w końcu doszedł do Herd of The night.
Charakter:Samuel zazwyczaj jest spokojną istotą,aczkolwiek wredną i złośliwą. Jeżeli kogoś nie lubi,potrafi to pokazać w chamski sposób,rzucając tej osobie kłody pod nogi,lecz mimo to pomoże tej osobie,jeżeli są tylko z tego samego stada. Życie wystarczająco mocno go dobiło i mimo to chce być częścią nowego stada niczym rodzina. Jednakże Samuel ma też tą granicę między spokojną istotą a krwiożerczą bestią... I kiedy tylko się ją przerwie to najlepiej uciekać... O ile dasz radę uciec takiemu nocnemu potworowi jak on. Tak... Jest on drapieżnikiem z czystej krwi i kości a jego mieszanka hybrydy demona i wilkołaka tylko mu w tym pomaga. Gdy Samuel widzi sporą ilość krwi natychmiast odzywa się jego mroczna strona. Znajduje cel,eliminuje,zjada nie zostawiając żadnych śladów.
Wygląd:Samuel to wielki i masywny wilkołak o czarnej,sztywnej i drapiącej sierści. Zazwyczaj chodzi na dwóch nogach i nigdy nie dostosował się do tego by chodzić na czterach:Nadzwyczajnie w świecie jest to dla niego nie wygodne. Dzięki swojej budowie nie tylko jest silny a też i wytrzymały,pomimo tego,że jest trochę niski jak na wilkołaka ale dzięki temu nadrabia zwinnością. Cechami,którymi się wyróżnia owa osoba to krwiste oczy i niektóre czerwone kosmyki sierści w niektórych miejscach. Jego pazury są równie wielkie,co on. Zresztą... Całe jego ciało jest proporcjonalne co w niczym mu nie przeszkadza a raczej mu wszystko ułatwia.

4 lutego 2018

Demonie pośród cieni, chodź. Podejdź ku światłu...

Późną sobie godzinę wybrałaś, demonie... W ciemności nocy, pośród cieni drzew, gdzie księżyc nie sięga - czemuż tak się kryjesz? Czego tak się obawiasz? Znikać potrafisz, w cień się rozpłynąć, nie zobaczy cię nikt. Chyba że... Dasz im poznać się? Wróciłaś? 

Demonie, czego tu szukasz?

klik
Trzy lata minęły? Cztery może? Kto by to zliczył, gdy podczas nie jedno z wcieleń przeżył.
Raksha zniknęła z terenów Stada Nocy jak to cienie i koty mają w zwyczaju - niepostrzeżenie, bez wieści, bez pożegnania. Ciągnięta niejasnymi wspomnieniami, przebłyskami istnień, których przecież nie mogła znać, wyruszyła w podróż wgłąb siebie, z dala od stada, na które być może wtedy nie zasługiwała - i być może nie zasługuje dalej.
Dziś wróciła, bogatsza o poprzednie życia i doświadczenia, a także żal o sposób, w jaki odeszła. Chociaż spojrzenie ma starsze i smutniejsze, z pyska pozostała z niej dalej ta sama pantera, która kiedyś po raz pierwszy wkroczyła na tereny Stada Nocy.
Przychodzi również jak przyszła i wtedy - z niczym, owinięta cieniem, w nadziei, że zostanie przyjęta, mimo swych kocich przywar. Dalej samotniczka, dalej szukająca ciepła, ta sama kąśliwość i lojalność, dalej targana wewnętrznymi demonami - może tym razem w większej ilości, jednak poznanymi już od podszewki. Czy tym razem spisze się lepiej - niczego nie obiecuje, zbyt dobrze już zna siebie. Ma jednak znacznie więcej czegoś, czego kiedyś jej brakowało - nadziei.
Na lepsze jutro. Na znalezienie spokoju. Na odzyskanie rodziny.

Na pysk kocicy wstąpił nikły, bolesny uśmiech, a cienie wokół jakby skurczyły się w sobie, poznając dawno nienapotkaną obecność.
"Hmpf, więcej tych powrotów niż obecności przez wszystkie te lata, nie sądzicie?" zachrypły jej głos szepnął  w ciemność. Cienie jednak wyciągnęły się do niej zapraszająco, drzewa zaszumiały nagle jakoś bardziej znacząco, a serce Rakshy zabiło mocniej.
Z nieco bardziej krzywym niż wcześniej uśmiechem pantera przekroczyła granicę terenów Stada Nocy i skierowała się na Polanę.  
 
Kim zatem jesteś, Demonie?*

klik
Imię:
 Rakshasha "Raksha" Morte.
Wiek:
11 lat - 2 spędzone w HOTN
Hierarchia:
Obecnie  Kuglarz  
Niegdyś  Zabójczyni i Mag Mroku
Była Zasłużoną, dano jej tytuł Oddech Nocy


Z wyglądu przypomina zwykłego jaguara melanistycznego, jednakże prócz tego posiada parę błoniastych skrzydeł, które rozpiętością dorównują dwukrotnej długości jej ciała. Raksha jednak do małych nie należy - bez ogona mierzy niemal dwa metry, jest również znacznie wyższa od swych zwykłych pobratymców. Ślepia ma barwy głęboko fiołkowej, nocą jednak można dostrzec, że wokół źrenic błyszczą na zielono. 

Nie jest to jedyne wcielenie, które potrafi przyjmować, korzysta jednak właściwie tylko z jednej przemiany - wszystkie inne są jeszcze dla niej zbyt świeże i niosą ze sobą zbyt głośne echo poprzednich żyć. 
Jest to postać humanoidalna, kobieta, której za dnia skóra jest niemalże trupio blada, a nocą staje się niemal całkiem czarna. Koloru oczu nie da się jednoznacznie określić, zbliżone są jednak do fioletu, a czarne, proste włosy sięgają połowy pleców. Z kociej postaci zachowuje skrzydła, kły i pazury. Można powiedzieć, że jest to jej postać pośrednia, w której mieszają się wszystkie inne. Wygląd: 1 | 2

W obecnej postaci najlepiej panuje nad żywiołem Mroku, jednak dzięki swoim poprzednim wcieleniom potrafi wezwać i w pewnym stopniu panować nad wszystkimi innymi żywiołami. Oprócz Ciemności, najbliżej jej do Ognia, najgorzej zaś reaguje na Światło, które nieraz sprawia jej ból przy najlżejszym kontakcie. Umysł pantery spowija również mgła mroku, utrudniająca jakikolwiek wgląd w jej myśli.
Oczywiście, potrafi się też kryć w cieniach i skradać niemal bezszelestnie, uwielbia jednak poruszać się drzewami lub po prostu z pomocą swoich skrzydeł - wysoko w przestworzach.

Historia życia tej pantery jest jednak zbyt długa, by chociaż częściowo ją przybliżyć. W obecnej postaci już wiele lat przeżyła i doświadczyła, a żyła przecież kilkukrotnie. Niektóre już opowiedziała, inne zachowa dla siebie.


Posiada:
Talizman z zaklętym w nim demonem Eishame
Spiraculum De Nocte [Oddech Nocy]
Jej umaszczenie zachwyca, sprawia, że nie można oderwać od niej wzroku - co jest przydatne jako rozproszenie podczas walki - futro mieni się barwami nocy, nieraz w jej wnętrzu można dostrzec gwiazdy. Jeżeli tylko tego nie zapragnie, niełatwo ją dostrzec, za dnia kryję się w cieniu, nocą potrafi stać się zupełnie niewidzialna. Przez jej umiejętności nieraz mylona była z Cieniem, jednak posiada temperament i inteligencję demona. Jak przystało na kota, porusza się bezszelestnie.


"Myślisz, że jeszcze pamiętają?" warkliwy szept poniósł się wśród cieni, ponad trawą i pośród milczących drzew. 
Mrok zadrżał, zafalował i przykleił się do sierści pantery, a ciche dotąd korony zaśpiewały jakby z nowym zainteresowaniem. Pysk jej wykrzywił się nieco, ni to w uśmiechu, ni to gorzko, ni smutno, ni złośliwie. 
"Hmpf, no tak, ja pamiętam..." 
Blask z ogniska już migotał w oddali, ciepło płomieni już niosło się na wietrze. 
Polana czekała.
_______________________________________________________
Dzień dobry, witam, ponownie ^^ Mam nadzieję, że znów spędzę tu z Wami świetne chwile ^^
*Od tego momentu w dół sporo tekstu to po prostu poprawiona wersja poprzedniej karty.