31 stycznia 2018

Podsumowanie narady stadnej

Wczoraj, 30 stycznia 2018 roku, odbyła się narada stadna w Wielkie Jaskini. Dziękuję wszystkim za przybycie i zabranie głosu. Ciesze się, że udało nam się przeprowadzić sprawną dyskusję i dojść do wniosków, które zaraz przedstawię.

  1. Postanowiono o przywróceniu Rady Stada, w której skład będą wchodzić Aldieb, Seth, Hiacynt oraz Tristan. Zajmą się oni również sprawami administracyjnymi.
  2. W miejscu dotychczasowych "Zasług" (systemu plusów i minusów), pojawi się zakładka "Pochwały" - pisemna kronika osiągnięć i zasług każdego członka stada, która uzupełniana będzie przez Radę, z możliwością zasugerowania pochwał przez innych członków stada.
  3. Nowa, skrócona hierarchia - która została już opublikowana na blogu. Powód? Mała liczebność stada i puste, nieobjęte stanowiska. Można się zgłaszać po nowe zadania. Jedno zadanie na stanowisko podstawowe, dwa na stanowisko przywódcy kasty. Ustalono także, że osoba, która postanowiła powrócić do stada, a zajmowała kiedyś dane stanowisko w hierarchii (i jej zadanie jest udokumentowane), może na nie wrócić za zgodą Rady Stada. Nie tyczy się to jednak stanowisk przywódczych - wtedy następuje degradacja do jednego z podstawowych stanowisk.
  4. Fabuła - wszyscy członkowie stada proszeni są o jej przeczytanie; znajdziecie w odpowiedniej zakładce. Zgodziliśmy się na wznowienie ciągu fabularnego, trzeba jednak wymyślić w jaki sposób to zrobić. W tym celu w najbliższym czasie pojawi się notka, w której ten temat zostanie rozwinięty.
  5. Pisemna historia stada - pojawi się ona w zakładce "O Stadzie" - pewne elementy wymagają jeszcze dopracowania.
  6. Reklama i promocja stada. Hiacynt zgodziła się podjąć zadania stworzenia bannera oraz sklejenia tekstu promującego HOTN i zachęcającego do dołączenia. Gdy wspomnienie elementy będą gotowe, rozpoczniemy zgłaszanie się do katalogów, spisowników, grup rpgowych na fb oraz innych tego typu miejsc.
  7. Będzie prowadzona kontrola aktywności. Pod koniec każdego miesiąca pojawi się notka podsumowująca. Rada Stada będzie oceniać aktywność każdego z członków stada - przy zerowej aktywności, zostanie on wypisany w poście podsumowującym z ostrzeżeniem. Dwa miesiące braku aktywności oznaczają wydalenie ze stada. Wyjątkiem są oczywiście usprawiedliwione nieobecności.
  8. Bestiariusz oraz spis postaci pobocznych - zajmą się tym Aldieb oraz Tristan (I może Kirke...?)
  9. Zawitał do Nas nowy szablon - mam nadzieję, że będziecie z niego zadowoleni.
  10. Ślub Hiacynt i Tristana - odbędzie się... kiedyś. Bądźcie na to gotowi.

Na koniec chciałabym ogłosić, wyjątkową Listę Obecności, która pozwoli nam ustalić kto jest aktywny i chce pozostać w stadzie. Proszę o podpisanie się też osób, które nie należą jeszcze oficjalnie do stada, ale wiemy, że tu jesteście!
Acebir
Aldieb/Vendela
Arjuna
Asmodeusz/Tristan
Dalia Seron
Fene
Fragonia
Hiacynt
Kirke
Liam
Seth
Scarisse
Wavantos (Wujaszek)

Czas na podpisanie się macie do 11.02.2018!

Dziękuję za wysłuchanie,
Aldieb

26 stycznia 2018

Wake me up

Wolf mother, where you been? 
You look so worn, so thin 
You're a taker, devil's maker 
Let me hear you sing

W alabastrowej skórze odbijało się srebrzyste światło księżyca. Spojrzałam na jaśniejącą tarczę, która nagle została przyćmiona przez chmurną gromadę skrzeczących ptasich piór. Podniebny firmament przecięły szkliste żyłki, jakby kopuła nieba zaczynała pękać. Z kosmicznej otchłani runęła gwiazda. Kometa pędziła coraz szybciej w stronę ziemi, jej cień przysłaniał połać lasu. Zdawała się rosnąć cały czas z zawrotną szybkością, a wokół niej rozwinęły się jaskrawe języki ognia, które w moich szarych tęczówkach odbiły się niczym tańczące w zawziętej walce węże. Gdy zdawało się, że przesłoniła już cały świat, rozpadła się nagle na tysiąc atramentowych piór. Kruki zawirowały, pikując w dół. Zapłonęły rubinowym ogniem, zniknęły, a z nieba spadły drobiny obsydianowego szkła. Na moje ciało spłynął deszcz śmierci.
***
Stałam po kostki w lodowatej wodzie. Atramentowa czerń toni wodnej była nie do przebicia. Spojrzałam w dół, kładąc dłonie na powiększonym brzuchu. Przeniosłam wzrok na taflę jeziora, w którym jawiło się moje odbicie. Z moich pleców rozkwitły krucze skrzydła, obsydianowe pióra rozsypały się dookoła, a z głębi ciała wyłoniły się świecące jasną akwamaryną, wijące się nicie, które jak naelektryzowane uniosły się w przestrzeni, rozciągając się wokół niczym pajęcza sieć. W chwiejnym odbiciu, moje oczy zajaśniały amarantową barwą, zmieniając się jednak zaraz na krwisty zew piekielnych płomieni. Wraz z nimi pojawiły się żółtawe kły i dalsza sylwetka smolistej maszkary. Wyskoczyła spod powierzchni wody, rzucając się w moją stronę. Sztylety kłów zatopiły się w moim ciele. Trysnęła krew. Odrzuciło mnie do tyłu. Leciałam. Upadłam na plecy, lądując w mroźnych objęciach jeziora. Zjawa zniknęła, zostawiając mnie w samotnej agonii. Uniosłam drżące dłonie do brzucha, z lękiem spoglądając w dół. Rozszarpane, zmasakrowane. Karmazynowe smugi płynęły swobodnie, rozpływając się dokoła bladego ciała, malując, na mrocznej powierzchni migotliwej wody, rozkwitające pąki róż.
***
Wątłe ciało samicy rozbudziło się gwałtownie, roztrzepując wokół siebie śnieżne drobiny. Dyszała ciężko, unosząc się na chudych łapach. Złote tęczówki powędrowały ku całunowi nieba, jednak zza mglistych chmur wyłaniała się jedynie kremowa połówka księżyca. Nic poza tym. Spojrzała za siebie. Nie było już nikogo na polanie. Zwierzęta rozeszły się do własnych kryjówek, a ognisko wygasło. Podniosła się na wciąż drżących kończynach i udała w kierunku jaskiń. Mimo chudego cielska, jej boki był wyraźnie powiększone. Od apokalipsy, Kamienia, od czasu gdy słyszała przeklęty głos kobiety, minął już ponad miesiąc. A w jej głowie wciąż pojawiały się myśli. Nie tylko jej. Cichy głosik, szept, jakby dziecięcy szczebiot. Zadrżała, skryła się w przyjemnym mroku jaskini, by udać się na dalszy odpoczynek. Nie mogła jednak już zasnąć.

Holy light, oh, burn the night
Oh keep the spirits strong 
Watch it grow, child of wolf 
Keep holdin' on


Od autorki
Nie ma to jak poranna "wena". Nie wiem co to jest. Pewnie są błędy, bo nie sprawdzałam. I pewnie pojawi się więcej nic nie wnoszących opowiadań, bo tak.

22 stycznia 2018

Pożegnanie

Mroźny, styczniowy wieczór, członkowie stada zebrani przy palenisku, jest ich tam niewielu, ale przybywają coraz częściej, poza pewną dwójką... Wysokie basiory nie pojawiały się na terenach stada od dłuższego czasu, ich zapach powoli znikał, a trop urywał się w miejscu, które prowadziło donikąd. Ślady w śniegu przysypywała kolejna warstwa śniegu, a Baru i Membu po prostu przepadli...

~*~

Tak jak już niektórzy wiedzą, żegnam się z HOTN, teraz już oficjalnie. Głównym powodem mojego odejścia jest standardowo - brak czasu. Zaraz kończę studia i zacznie się prawdziwa dorosłość. Dochodzi do tego ogromny brak weny, od dłuższego czasu nie mam pomysłu na moje wilki, a gra nimi polegała przede wszystkim na wątkach rodzinnych, które w głównej mierze były urozmaicane przez Tristana czy Kwiotka. Jakby tego było mało to podczas "zastoju życiowego", jaki miał miejsce na HOTN, wraz z grupą znajomych, stworzyłam własnego bloga i szczerze mówiąc to on pochłania teraz mój czas i to z nim wiążę, pewnego rodzaju, przyszłość. Chciałabym zaznaczyć, że moja decyzja nie ma nic wspólnego z "nowymi-starymi", prawdę mówiąc powrót tych osób uświadomił mi, że HOTN jest wiecznie żywe i ułatwił podjęcie decyzji o opuszczeniu bloga. Nie przedłużając, bardzo wszystkim dziękuję za wszelkie rozegrane wątki, zarówno te pozytywne, jak i negatywne, ubarwiły mi one rozgrywkę i nie żałuję żadnego z nich. ^^ Przepraszam za wszelkie moje wybuchy złości, czy niestosowne zachowania, ale jak to mówi pewna piosenka "Some days I'm nice, some days I can be a bitch", z czego czasem jestem dumna (tylko czasem). Sytuacja, która miała miejsce na czacie nie jest tego przykładem, więc jeszcze raz przepraszam. 
Pozostaje mi jedynie życzyć Wam wszystkim owocnych wątków i powodzenia w rozwoju bloga!

Dziękuję! ^^

17 stycznia 2018

Winter sound

As the sun comes up, as the moon goes down
These heavy notions creep around
It makes me think, long ago
I was brought into this life a little lamb

Wybudziła się o poranku. Jasne światło promieni słonecznych wpadało ukosem przez wejście jaskini. Otrząsnęła się z sennych pomroków, po czym rozejrzała się, szybko dostrzegając, że była sama. Po długiej, nocnej rozmowie z córką, zasnęły wtulone w swoje futra, jednakże Fene musiała opuścić grotę wcześniej, udając się ku własnym sprawom. Aldieb nie przejęła się tym zanadto, rozumiała wędrowną naturę swej latorośli. Była szczęśliwa, że mogła ją ujrzeć, całą i zdrową, porozmawiać i spędzić z nią czas, a w sercu wciąż czuła rozchodzące się  przyjemne ciepło na wspomnienie tego spotkania. Uniosła się na skostniałych członkach, ostrożnie rozprostowując zdrętwiałe kończyny. Gdy wyszła poza granice jaskini, poczuła na ciele kąsające igły mrozu. Poduszki łap stąpały niepewnie po twardej, przemarzniętej ziemi. Uniosła pysk ku popielatemu niebu, zastanawiając się kiedy zima poza mrozem przyniesie śnieg. Otrząsnęła się po raz kolejny, strosząc przy tym brązowe futro i ruszyła przed siebie, zanurzając się między wysokie pnie drzew. Minęła polanę spotkań i niespiesznym truchtem ruszyła wzdłuż jeziora. Złote tęczówki śledziły uważnie otoczenie. Akwen wodny pokrywała krucha warstwa lodu - żadne zwierzęta już raczej nie skorzystają z wodopoju. Skuliła uszy i z nosem przy ziemi podążyła dalej wydeptaną ścieżką. Zdwoiła czujność, mając nikłą nadzieję, że napotka na trop leśnej zwierzyny, jednakże jedynymi towarzyszami były fruwające nad jej głową ptaki. Przeskoczyła zwalony pień, zapadnięty i wydeptany przez wilcze łapy i podążyła dalej, kierując się w głąb Lasu Śmierci. Pochłaniała widoki ślepiami, wciąż nie mogąc się nimi nasycić. W ciągu ostatnich dni wracały do niej coraz wyraźniej wspomnienia sprzed śmierci. Polowanie, w którym to ona była łowną zwierzyną. Demony, na każdym kroku czyhające na jej życie. Zacieśniające krąg cienie. I ciągły strach, przejmujący do szpiku kości, zagnieżdżający się głęboko w sercu i umyśle. Przyspieszyła, a jej łapy odbijały się głucho od skamieniałej z zimna gleby. Pamiętała jak trucizna rozchodziła się zachłannymi mackami po jej ciele, jak choroba objęła wszystkie jej członki, aż w końcu sięgła obydwu oczu, aż po złotych tęczówkach nie zostało nic poza wspomnieniem. I pozostał jej tylko mrok. Teraz, biegnąc przez znajomy las, radowała się jego widokiem. Jednak nie mogła zaznać spokoju,w myślach wciąż wracając do pytań. Czemu zwrócono jej życie? Jakim cudem mogła znów widzieć? Jaką cenę przyjdzie jej za to zapłacić? Litania pytań, w kółko, bez odpowiedzi.
***
W sercu lasu znajdowała się, zwinięta w kłębek mała kula brązowego futra. Nos i oczy przykryte były długim i puszystym ogonem. Sierść przykryta już była cienką warstwą, padającego z nocnego nieba puchu. Nagle mleczne drobiny opadły na ziemię, gdy wilcze ucho drgnęło. Zaraz potem ruszyła się głowa, unosząc się zza futrzastej osłony. Powieki uchyliły się, ukazując dwoje złotych ślepi, które niepewnie rozejrzały się po otoczeniu, zastanawiając  się co je rozbudziło w samym środku nocy. Mogła być to miękka cisza, która zapadła w lesie, pod wpływem kolejnych warstw perłowego śniegu. Samka podniosła się, w powietrzu uniósł się mały obłoczek pary, wydobywającego się z jej pyska ciepłego oddechu. Spojrzała w górę, jednak firmament milczał dzisiaj ciemnym całunem. Potrząsnęła łbem i nabierając tchu, ruszyła dalej, przed siebie, krocząc między pustymi pniami drzew. Wędrowała już tak, zdawałoby się od wielu dni, szukając schronienia i jadła. Wszelka zwierzyna jednak jakby się ulotniła, szukając lepszych miejsc żerowisk lub przezornie zapadła w bezpieczny sen zimowy. Samica natomiast była słaba, zbyt słaba, by w pojedynkę zapolować na większą ofiarę. Nie jadła już od tylu dni... Ze zmarzniętej gleby nie dało się nic wygrzebać. Nie było nic. Nie było nikogo. Jakby na zawsze skazana była na tułaczkę wśród srogich i milczących pni drzew. Jakby w całym lesie była sama. Nie miała już sił. Jednak jej łapy wciąż parły naprzód, coś kazało jej się nie poddawać. Zachwiała się. Otarła się pyskiem o chropowatą korę, oparła się bokiem o nieruchomy i stabilny pień drzewa, opadając nań całym ciężarem ciała. Żebra unosiły się w głębokich oddechach. Mroźny wiatr targał jej futrem, rzucając w oczy wciąż sypiące się z nieba drobiny śniegu. Wzięła kolejny dech, choć powietrze raniło dotkliwie lodowatymi igłami. Podniosła się na łapach i wznowiła wędrówkę.  Musiała wykarmić nie tylko siebie, ale także istotę, która żyła i rozwijała się w jej łonie.
***
Chuderlawa sylwetka wyłoniła się zza pni. Spod brązowego futra ciągnące się przez całe ciało, cienkie linie blizn, były niemal niewidoczne. Samica oblizała pysk z rozmazanych plam krwi. Trudno rzec, czy był to łut szczęścia, czy sprawiła to jej wytrwałość, a może Las zlitował się nad swą mieszkanką? Udało jej się jednak trafić na powalone truchło byka. Choć najsmakowitsze kąski były zjedzone, wciąż pozostało wiele mięsa, by drobna samka mogła najeść się do syta, może jednak dane było przetrwać jej tę zimę? Nie w guście byłoby odchodzić, tak prędko po własnym powrocie z Krainy Umarłych.


Walk unafraid
I'll be clumsy instead
Hold me, love me or leave me high



Od autorki
Tym razem opowiadanie pisane nieco na szybko, bardziej przystępnym językiem, bo jak ktoś to określił, było "ładne, ale niezrozumiałe dla zwykłych śmiertelników".

6 stycznia 2018

Delirium

At tragic heights
She hangs from the stars
A requiem played
In a broken heart

Atramentowa czerń nocy zawisła mrocznym całunem nad połacią starego lasu, który jak dywan rozwijał się po ciemnej dolinie. Nie było gwiazd ni księżyca by rozświetlić mroki puszczy, wypełnionej mrukliwymi szeptami drzew, których opowieści przez zefiry rozsyłane były we wszystkie strony świata. Szmer ich łagodnie rozchodził się w powietrzu. Nie mącił wszechobecnej ciszy, raczej ją dopełniał, razem z odgłosami żywych istot, tworząc prastary oddech wiekowego boru. Wśród antracytowych ciemności kniei, między ogołoconymi z liśćmi krzewami, po ziemistej ściółce stąpała wątła istota. Jej chude kończyny przemierzały ledwo widoczne ścieżki, nie widząc ich nawet, drogę obierając tak jak jej wewnętrzny głos dyktował. Serce jej wciąż jak oszalałe biło, pompując krew w tętnice, buzując w organizmie, napędzając szalone wizje, które wciąż jak żywe migały jej przed oczami. Karmazynowe plamy posoki, mieszające się z mulistym błotem. Oślepiające, jaskrawe  światło oraz bijące ciepłem fale energii. Kły Tristana i rozrywana skóra. Wszystko to wydarzyło się tak prędko, tak nagle, że samica mimo upływu czasu, wciąż nie potrafiła ogarnąć tego poskładanym naprędce umysłem.  Wracały kolejne mary, wcześniejsze zdarzenia. W głowie rozbrzmiało czystym dźwiękiem srebrzyste brzmienie dzwonków, a zaraz potem nawiedzający ją od tygodni ciepły głos kobiety - tej co życiem się nazwała, co rozum jej darowała, a zarazem misje - zadaniem obarczyła brązową samicę, niejasnym, szalonym. Zrodzić miała nadzieję, potomka, tajemnicę nieznaną. Ale cóż to oznaczać miało, w jej oczach - obca istota, przemocą w jej łonie osadzona. Kalejdoskop barw zaskoczył, znów zmienił swe obroty, po raz kolejny krucze pióra ukazując, obsydianem smolistej czerni zalewając. Wśród ich upiornego krakania, dostrzegła akwamarynową sieć błyskających świateł, pulsujących niczym żyły rozchodzące się labiryntami we wszystkie strony, daleko, niczym plątanina korzeni, oplatając najodleglejsze zakamarki sędziwej puszczy. I znów nic, mrok w jej umyśle nastał, a samka zatrzymała się. Powieki opadły, kryjąc migotliwe złoto tęczówek. Pochyliła pysk, łagodnie kierując go ku ziemi. W nozdrza uderzył kojący zapach gleby, znajomy i bliski, tak znajomy. W obłąkanym biegu zdarzeń ta jedna, jedyna myśl ją utrzymywała - powróciła do Stada Nocy, w jedyne miejsce na świecie gdzie mogła poczuć się jak w domu. Znajome tereny przyjęły ją niczym z dawna nie widziane dziecko. Duch przepełnionych pradawną magią ziem porwał ją w swe objęcia, zanurzając w dobrotliwym kokonie splecionym z mroku i cieni, pozwalając jej odetchnąć, rozluźnić zmęczone od biegu członki, ukoić zszargany umysł, szepcząc delikatne pieszczoty, niczym matka swe dziecię przyjmując, gdy brązową wciąż dreszcz nachodził na wspomnień lawinę, myśli natrętne o życiu i śmierci, kręgu odwiecznym i tym co najbardziej lękiem napawało - jej zmartwychwstaniem, spoza światów, czeluści śmiertelnych, poprzez nieznane realia wędrówek i powrotu nagłego, niespodziewanego, natury prawa wypaczającego. Odetchnęła miękko, zanurzając się cała, w tej czerni i ciszy, niczym w głębinach wód bezdennych, oddając się ufnie dłoniom szemrzącym, starożytnej plejadzie duchów, co pieczę strzegli w kniei wieczystej, a teraz nad jej ciałem mocą natchnionymi skrzydłami rozwinęli opiekę. W ich kołysankę się wsłuchując, oddała się marzeń sennych krainie, a znaczona niczym marmurowymi żyłkami, pobliźniona sylwetka zaległa w miękkiego mchu szafirze.
***
Złotooka wędrowała po terenach stada, które Dziećmi Nocy się wołało, pamiętając dawne ścieżki, lecz nie znający nowych, wydeptanych przez obce łapy. Zadziwiona była jak wiele nie rozpoznawała, gdy przyroda rozrastała się, z każdym dniem płynnie zmieniając, modelując otoczenie, przemieniając widoki, niczym obraz na płótnie malowany i przemalowywany, wciąż i wciąż na nowo. Tak też i z tutejszymi lasami było - choć wciąż ziemia ta sama pod chrzęstem pazurów, niewiele więcej poznać mogła, nie tak pamiętała, a wspomnienia choć żywe, wciąż zdawały się plątać, mącić i gubić bieg czasu, którego zresztą mogło tyleż upłynąć, gdy brązowej dusza po światach i zaświatach, między otchłaniami i czeluściami błądziła. Dni mijały, wieczory i poranki, gdy nadwątlona z sił samica przemierzała tereny stada, odkrywając i ucząc się ich niczym szczenię. Wiele myśli poznała, odkryła i posmakowała, rozumiejąc co raz to więcej o sobie, o tym co było i czego nie było. Nie było. Przyjaciół, rodziny. Gdzie ich ciepłe futra, wonie znajome? Wątłe, ulotne - jedynie niemrawe ślady dni dawnych, zapomnianych i utraconych. I wciąż kołatało w głowie pytanie - po cóż wróciła? Czyjego żartu była przedmiotem? Kto śmiał przywrócić ją, z lodowych odmętów wyrwać przemocą i wrzucić ją, połamaną, kaleką, składaną naprędce, w ten świat żywych i zdrowych? Czuła, wiedziała, od początku przeczuwała, że choć wróciła - nie cała była, brakło odłamków, fragmentów, jej mocy, zdolności i sił zdobytych; krwią i łzami opłaconych. Nie słyszała już przeto głosów i szeptów nienawistnych, nie czuła już  obecności istot piekielnych, demonów a zarazem towarzyszy wśród przygód i zmagań. Pozostała sama w szaleństwie świata, stęskniona, zlękniona, obawami przepełniona, nie mając nic więcej niż urywane miraże zesłanych jej wizji.
***
Świat spowijała perlista łuna bijąca jasno z pełnej tarczy księżyca, który lśnił alabastrowym blaskiem, niemal rażąc, oślepiając wrażliwe oczy, gdy się weń spojrzało. Niewiarygodne szafirowe cienie tańczyły wśród strzelistych sylwetek drzew, odcinających się wyraźnie na tle gwieździstego nieba. W przejrzystym powietrzu bez trudu dostrzec można było smukłą sylwetkę niewielkiej samicy, która zbliżała się z wolna, wyraźnie zamyślona, ku niewielkiemu jezioraowi u podnóży szumiącego srebrzyście wodospadu. Kobaltowa pokrywa wody odbijała w swej tafli migotliwe girlandy gwiazd. Poduszki łap zanurzyły się w  kąsających lodem falach, łeb zniżył się do zbiornika. W złotych ślepiach ukazał się obraz brązowej samki - jakby znajomej, jednak oblicze przecięły na pół dwie podłużne szramy. Z jej gardła wyrwał się pomruk głęboki. Skoczyła, odwróciła się gwałtownie, burząc lustrzane odbicie. Odeszła, zanurzając się między pnie drzew, wśród zarośli, miesiącem oświetlanych. Wsłuchała się w delikatny szum wiatru, sylfów mglistych, które niosły wraz z sobą opowieści duchów co w zmurszałych pniach zamieszkiwały, szmaragdowymi oczyma świat obserwowały, przez wieki nieruchome, przez śmiertelnych niedostrzegane, pomijane, niedoceniane; milczący strażnicy czasu.


At stars unborn
All has begun
At the shadow sun
Delirium