17 stycznia 2018

Winter sound

As the sun comes up, as the moon goes down
These heavy notions creep around
It makes me think, long ago
I was brought into this life a little lamb

Wybudziła się o poranku. Jasne światło promieni słonecznych wpadało ukosem przez wejście jaskini. Otrząsnęła się z sennych pomroków, po czym rozejrzała się, szybko dostrzegając, że była sama. Po długiej, nocnej rozmowie z córką, zasnęły wtulone w swoje futra, jednakże Fene musiała opuścić grotę wcześniej, udając się ku własnym sprawom. Aldieb nie przejęła się tym zanadto, rozumiała wędrowną naturę swej latorośli. Była szczęśliwa, że mogła ją ujrzeć, całą i zdrową, porozmawiać i spędzić z nią czas, a w sercu wciąż czuła rozchodzące się  przyjemne ciepło na wspomnienie tego spotkania. Uniosła się na skostniałych członkach, ostrożnie rozprostowując zdrętwiałe kończyny. Gdy wyszła poza granice jaskini, poczuła na ciele kąsające igły mrozu. Poduszki łap stąpały niepewnie po twardej, przemarzniętej ziemi. Uniosła pysk ku popielatemu niebu, zastanawiając się kiedy zima poza mrozem przyniesie śnieg. Otrząsnęła się po raz kolejny, strosząc przy tym brązowe futro i ruszyła przed siebie, zanurzając się między wysokie pnie drzew. Minęła polanę spotkań i niespiesznym truchtem ruszyła wzdłuż jeziora. Złote tęczówki śledziły uważnie otoczenie. Akwen wodny pokrywała krucha warstwa lodu - żadne zwierzęta już raczej nie skorzystają z wodopoju. Skuliła uszy i z nosem przy ziemi podążyła dalej wydeptaną ścieżką. Zdwoiła czujność, mając nikłą nadzieję, że napotka na trop leśnej zwierzyny, jednakże jedynymi towarzyszami były fruwające nad jej głową ptaki. Przeskoczyła zwalony pień, zapadnięty i wydeptany przez wilcze łapy i podążyła dalej, kierując się w głąb Lasu Śmierci. Pochłaniała widoki ślepiami, wciąż nie mogąc się nimi nasycić. W ciągu ostatnich dni wracały do niej coraz wyraźniej wspomnienia sprzed śmierci. Polowanie, w którym to ona była łowną zwierzyną. Demony, na każdym kroku czyhające na jej życie. Zacieśniające krąg cienie. I ciągły strach, przejmujący do szpiku kości, zagnieżdżający się głęboko w sercu i umyśle. Przyspieszyła, a jej łapy odbijały się głucho od skamieniałej z zimna gleby. Pamiętała jak trucizna rozchodziła się zachłannymi mackami po jej ciele, jak choroba objęła wszystkie jej członki, aż w końcu sięgła obydwu oczu, aż po złotych tęczówkach nie zostało nic poza wspomnieniem. I pozostał jej tylko mrok. Teraz, biegnąc przez znajomy las, radowała się jego widokiem. Jednak nie mogła zaznać spokoju,w myślach wciąż wracając do pytań. Czemu zwrócono jej życie? Jakim cudem mogła znów widzieć? Jaką cenę przyjdzie jej za to zapłacić? Litania pytań, w kółko, bez odpowiedzi.
***
W sercu lasu znajdowała się, zwinięta w kłębek mała kula brązowego futra. Nos i oczy przykryte były długim i puszystym ogonem. Sierść przykryta już była cienką warstwą, padającego z nocnego nieba puchu. Nagle mleczne drobiny opadły na ziemię, gdy wilcze ucho drgnęło. Zaraz potem ruszyła się głowa, unosząc się zza futrzastej osłony. Powieki uchyliły się, ukazując dwoje złotych ślepi, które niepewnie rozejrzały się po otoczeniu, zastanawiając  się co je rozbudziło w samym środku nocy. Mogła być to miękka cisza, która zapadła w lesie, pod wpływem kolejnych warstw perłowego śniegu. Samka podniosła się, w powietrzu uniósł się mały obłoczek pary, wydobywającego się z jej pyska ciepłego oddechu. Spojrzała w górę, jednak firmament milczał dzisiaj ciemnym całunem. Potrząsnęła łbem i nabierając tchu, ruszyła dalej, przed siebie, krocząc między pustymi pniami drzew. Wędrowała już tak, zdawałoby się od wielu dni, szukając schronienia i jadła. Wszelka zwierzyna jednak jakby się ulotniła, szukając lepszych miejsc żerowisk lub przezornie zapadła w bezpieczny sen zimowy. Samica natomiast była słaba, zbyt słaba, by w pojedynkę zapolować na większą ofiarę. Nie jadła już od tylu dni... Ze zmarzniętej gleby nie dało się nic wygrzebać. Nie było nic. Nie było nikogo. Jakby na zawsze skazana była na tułaczkę wśród srogich i milczących pni drzew. Jakby w całym lesie była sama. Nie miała już sił. Jednak jej łapy wciąż parły naprzód, coś kazało jej się nie poddawać. Zachwiała się. Otarła się pyskiem o chropowatą korę, oparła się bokiem o nieruchomy i stabilny pień drzewa, opadając nań całym ciężarem ciała. Żebra unosiły się w głębokich oddechach. Mroźny wiatr targał jej futrem, rzucając w oczy wciąż sypiące się z nieba drobiny śniegu. Wzięła kolejny dech, choć powietrze raniło dotkliwie lodowatymi igłami. Podniosła się na łapach i wznowiła wędrówkę.  Musiała wykarmić nie tylko siebie, ale także istotę, która żyła i rozwijała się w jej łonie.
***
Chuderlawa sylwetka wyłoniła się zza pni. Spod brązowego futra ciągnące się przez całe ciało, cienkie linie blizn, były niemal niewidoczne. Samica oblizała pysk z rozmazanych plam krwi. Trudno rzec, czy był to łut szczęścia, czy sprawiła to jej wytrwałość, a może Las zlitował się nad swą mieszkanką? Udało jej się jednak trafić na powalone truchło byka. Choć najsmakowitsze kąski były zjedzone, wciąż pozostało wiele mięsa, by drobna samka mogła najeść się do syta, może jednak dane było przetrwać jej tę zimę? Nie w guście byłoby odchodzić, tak prędko po własnym powrocie z Krainy Umarłych.


Walk unafraid
I'll be clumsy instead
Hold me, love me or leave me high



Od autorki
Tym razem opowiadanie pisane nieco na szybko, bardziej przystępnym językiem, bo jak ktoś to określił, było "ładne, ale niezrozumiałe dla zwykłych śmiertelników".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz