7 lutego 2014

Rozwinięcie cz.2

    Turlałem właśnie jeden z kamieni, wybranych przez ojca, prosto na jedno z pól, również wybranego przez ojca. On stał przy prawie już gotowym półkręgu, o dziwota, kamiennym półkręgu i kontemplował sam ze sobą.
    Prawdę mówiąc zająłem się swoją pracą, ale byłem dość nie obecny, nadal zastanawiałem się kim była dziewczyna, która mnie zaczepiła.
- Cholera jasna! Baru! - krzyk ojca stał się nagle bardzo wyraźny i ocknąłem się, spojrzałem na niego.
- Tak? - zapytałem.
- Naprawdę nie wiesz? Wyminąłeś mnie jakieś sto metrów temu i leziesz dalej. Gdzie turlasz ten głaz? - patrzył na mnie, a ja na niego, nastało milczenie.
- Powinienem znać drobną blondynkę w lekko kręconych włosach? O takiego wzrostu - pokazałem ręką i spojrzałem na ojca z niewinnym uśmiechem. Opadły mu ręce, złapał się za głowę i ruszył w moją stronę.
- To o tym tak ciągle myślisz? O blondynce? - zapytał opierając się o kamień.
- Nie pytałbym, gdyby nie było ważne... Zaczepiła mnie i dała rade, dziwnie pasującą do mojej sytuacji - postanowiłem od razu wyjaśnić, nie chciało mi się ciągnąc tego dialogu. Ojciec zaśmiał się i pokręcił głową.
- No to poszukiwana się znalazła - znowu krótka salwa śmiechu. - Bierz ten kamień i stawiaj na miejsce, to już ostatni - dodał i ruszył na poprzednie miejsce, zostawiając mnie w kropce. Westchnąłem tylko głośno, zdążyłem już się trochę na nim poznać, odpowie mi konkretniej, ale tylko w sobie wiadomym czasie. Przeturlałem kamień na wyznaczone miejsce i usiadłem opierając się o niego. Ojciec podał mi skórzany worek, była w nim woda. Wziąłem łyka i spojrzałem na niego.
- To Angel - powiedział z łobuzerskim uśmiechem. Wyplułem wodę nabraną w usta, wiedziałem, oczywiście lepszego momentu na odpowiedz nie mógł znaleźć.
- Jak to Angel? To dlaczego jej nie kojarzę? Powinienem chociaż rozpoznać zapach! - uniosłem się lekko.
- Spokojnie, ona nie jest głupia, opanowała swoje zdolności do perfekcji, a wiesz, że włada powietrzem. Zamaskowanie swojego zapachu lub przejęcie czyjegoś to dla niej nie problem - wzruszył ramionami. Rozświetliło mi się w głowie, kiedy zniknęła musiała zobaczyć mojego ojca. Nadal jednak nie rozumiałem czego szukała w tym mieście.
- Czego ona tu szuka? Wysłaliście ją po coś? - zapytałem zaciekawiony.
- Tak - odpowiedział krótko i wyjął jakiś papirus z kieszeni. - Nie ważne, skupmy się na robocie. Siadaj - wskazał palcem środek półkręgu. Wzruszyłem ramionami, w sumie racja, mało ważne, chociaż dziwne. Ruszyłem na wyznaczone miejsce i usiadłem krzyżując nogi.
- Odpłynę? - zapytałem niepewnie.
- Oj tak, zapewne - ojciec znowu posłał mi swój zawadiacki uśmieszek.
- Tylko mi nic nie namaluj na twarzy... - spojrzałem na niego spod łba. Zaśmiał się.
- Bez obaw, też odpłynę - dodał.
- Jak to? A jeżeli ktoś się pojawi?
- Nie zobaczy nas, zająłem się tym - opowiedział krótko i dał znak, że mam już się zamknąć. Tak więc zrobiłem. Zamknąłem oczy i wsłuchiwałem się w ciszę. Ustał szum drzew, nie było śpiewu ptaków, nie czułem nawet powiewu wiatru. Ciszę przerwał głos ojca, przemawiał w dziwnym języku, nic nie rozumiałem, ale siedziałem spokojnie oddychając. Naglę zacząłem lekko kaszteć, coś jakby stanęło mi w gardle, zacząłem się ksztusić. Gwałtownie przechyliłem się w przód, otworzyłęm oczy, wstałem na równe nogi i próbowałęm nabrać powietrza. Po chwili uczucie zniknęło, rozejrzałem się.
- Tato? - nigdzie go nie widziałem.
- Tatusia tu nie ma - usłyszałem znajomy głos, zaraz po tym drażniący śmiech. Odwróciłem głowę, Membu siedział na moim miejscu, w siadzie skrzyżnym, uśmiechnął się pod nosem. - Czekałem na ciebie - dodał z udawaną troską w głosie i znowu się zaśmiał. Zachowywał się jak świr.
- Czego ty chcesz? - zapytałem w końcu. - Dlaczego się wszczepiłeś? - patrzyłęm na niego mróżąc oczy.
- Będziesz mój... - prawie zaśpiewał, kolejna salwa śmiechu.
- Odpowiadaj! - w odruchu warknąłem w jego sronę, mimo humanoidalnej postaci. Zaśmiał się kolejny raz i spiorunował mnie wzrokiem. Co jak co, ale trzeba mu przynać, wzrokiem paraliżował jak mało kto.
- Zrobiłeś się nerwowy, nawet nie wiesz jak się cieszę, że tu jesteś - odchylił się w tył i jak zwykle, zaśmiał psychicznie. Nagle jakby go coś poraziło prądem, zacisnął zęby i wrzasnął. Oblizał wargi i ponownie spojrzał na mnie.
- Owszem jestem, ale tym razem nie sam - teraz to ja uśmiechnąłem się pod nosem. - Lepiej gadaj - dodałem przez zaciśnięte zęby. Strzelił kilka razy szyją, pokręcił się na miejscu i spojrzał na mnie, tym razem bez emocji.
- Zapłacisz za to... - dodał z obojętnością. - A więc? Co chcesz wiedzieć? - jego postawa błyskawicznie uległa zmianie. Zdziwiło mnie to, ale nie chciałem marnować czasu na mało ważne pytania.
- Dlaczego wszczepiłeś we mnie część swojej duszy? - zapytałem bez zastanowienia.
- Karena aku bisa... - odpowiedział i zaśmiał się. Zaraz przeszedł go kolejny pstryczek elektryczny, zacisnął zęby i ponownie spiorunował mnie wzrokiem. - Ciesz się, że nie mogę wstać - oblizał wargi i uśmiechnął się pod nosem.
- Badź grzeczny - odpowiedziałem mu tym samym uśmiechem. - Odpowiadaj, byle po mojemu.
- Hal pertama... - uśmiech nie zniknął mu z twarzy - nie wszczepiłem się w ciebie częścią duszy, tylko całą duszą - odpowiedział i zaczął oglądac swoje dłonie. Zdziwiłem się.
- Przecież mój ojciec widzi tylko część... - nie rozumiałem.
- Ponieważ moja dusza jest niekompletna - powiedział to, jakby było oczywiste.
- Ale... ale, że jak? - zatkało mnie, nigdy nie słyszałem o czymś takim.
- Oj Baru, Baru, wciskałem na ten temat różne kity, nawet wszystkowiedzący Seth dał się nabrać. Najwyraźniej przyszła pora na ziarno prawdy. Rozszepiłem swoją duszę, tak jakby. Przyjmowałem cudze ciała, tak jak miało to być w twoim przypadku. Każde nowe wcielenie zabierało część duszy, zostawiałem je w trupach poprzednich ciał. Pierwszy raz trafiło się, że właściciel stał się moim pojemnikiem.
- Pojemnik... to tak nazwałeś mnie przed moim przebudzeniem - przypomniałem sobie.
- Tak, tyle, że po mojemu.
- Jak to jest po twojemu?
- Po indonezyjsku - uśmiechnął się sztucznie. Pokręciłem głową.
- Baru Saya, to też po twojemu. Co oznacza? - zapytałem przy okazji. Zaśmiał się.
- Nowy ja - mruknął bez emocji.
- Nowy? Przecież nic się nie zmieniłeś, nadal jesteś maszyną do zabijania, tylko w moim ciele - dodałem. Wzruszył ramionami.
- Taki kaprys - obojętność. Wkurzał mnie już tym. Nadeszła chwila na najważniejsze pytanie.
- Jaki masz cel? - zapytałem przewiercając go wzrokiem. Zagryzł wargę, aż poleciała z niej krew, nie chciał mówić.
- Niedługo się dowiesz, jak już wcześniej wspomniałem... Zapłacisz za to. Wyobraź sobie, że poprzednia zapłata była niczym, w porównaniu do tej - ponownie napadł go psychopatyczny śmiech. Uśmiechnąłem się pod nosem, wiedziałem, że zaraz zostanie porażony i będzie musiał odpowiedzieć. Jednak on nadal się śmiał, nie przestawał, mój uśmiech zaczął znikać.
- Tato? - rozejrzałęm się, Membu nadal świetnie się bawił. - Tato?! - krzyknąłem i nagle zemdlałem. Otworzyłem oczy i zachłysnąłem się powietrzem. Zakaszlałem i znowu przechyliłem się w przód. Wróciłem. Spojrzałem na miejsce ojca, leżał.
- Tato? - podniosłem się szybko i ruszyłem w jego stronę. Zesztywniałem, w jego torsie widniała strzała, znajoma mi strzała, kaszlał. Kucnąłem przy nim i położyłem jego głowę na swoich kolanach. - Tato trzymaj się, dasz radę, wszystko będzie dobrze - nie wiedziałem co robić, strzała wbiła się w rzebra, nie wiedziałem jak jego płuca, nic nie wiedziałem. - Mieli nas nie widzieć, mieli nie widzeć! - do oczy zaczęły napływać mi łzy.
- Angel... - wyszeptał ojciec. Zacisnąłem zęby.
- To jej strzała? - zapytałęm z powagą, pokiwał głową. - Wcale jej tu nie wysłaliście prawda?! - krzyknąłem. Znowu pokiwał głową.
- Leć... - dodał i odepchnął mnie lekko od siebie.
    Ogarnęła mnie furia, w życiu nie byłem tak wściekły, zapomniałem o rannym ojcu, zapomniałem, że mogę go już więcej nie zobaczyć. Moją uwagę zwróciła blond dziewczyna zeskakującą z drzewa i zapomniałem o wszystkim, wstałem gwałtownie i ruszyłem za nią... 

CDN.