7 lutego 2013

Życiorys



❖❖❖

Kneel, in silence, alone
My spirit bares me
Pray for guidance, towards home
In darkest hours

Kneel (dream within dream we travel)
In Silence (empires of faith unravel)
Alone (sealed with our virtues' treasures)
Kingdom's falling...

Down (who's hand commands this thunder)
In silence (cry as we're torn asunder)
Alone (unto what gods do I call?)
Protect us in our...

Fall away, my soul wandered
Born by grace
I flew on high, sheltered from this thunder
Calling heaven...

❖❖❖

Amnezja

W styczniu 2008 roku roku obudziła się na krawędzi wulkanu, nie pamiętając nic, poza swoim imieniem. W ciele srebżystej lwicy wyruszyła na poszukiwanie nowego domu oraz wskazówek do swej przeszłości i zaginionych wspomnień oraz być może - utraconej rodziny.


Początki


Lwia Jedność

Na swej drodze spotkała pewne niewielkie stado lwów, które wołało się "Lwia Jedność", zmęczona samotniczą wędrówką, odkryłą tam przyjazne serca, a z czasem cudownych przyjaciół. Postanowiła tam zamieszkać. Przywódczynią LJ była Afra. Do pozostałych członków należeli Kiara, Rubi oraz jej syn Roy, Soraya, Sarabi, Senter, Mariah oraz Czak. Wraz z nimi przeżyła tam cudowne chwile i przygody. Przygarnęła mała czarną panterkę, imieniem Bree, która później znalazła swojego wybranka i wraz z nim wyruszyła w świat. Ostatecznie zrobiła to również Aldieb, gdyż lwy z wolna zaczynały się rozpierzchać, dołączając do większych, poteżniejszych stad.

    Masywna, jak na samicę, lwica o bystrym spojrzeniu i jasnej, płowej sierści – Afra, przywódczyni stada. Jej sylwetka rozmyła się, by po chwili na nowo uformować się w kształt kolejnej osoby, tym razem Rubi, o niebieskiej sierści i zwariowanych iskierkach w oczach. Zrywa przedziwny owoc z drzewa rosnącego w innym wymiarze, do którego wspólnie znalazłyśmy przejście. Udaje, że się nim zatruła, przyprowadzając mnie o zawroty głowy. I gdyby obraz utrzymał się trochę dłużej, ujrzałabym zapewne jak tarza się po ziemi, naśmiewając się ze mnie do rozpuku.

    Śmiechy. Głośne rozmowy. Impreza. Płowy lew zjeżdżający po wodospadzie, na kawałku drewna, niczym na desce surfingowej.

    Dwa lwiątka bawiące się ze sobą. Białe i czarne. Roy i Bree. W następnej scenie już jako nastolatki,posyłające sobie zakochane spojrzenia.

    Biegniemy całą grupą. Wszyscy poszliśmy, aby pomóc Mariah, lwicy, która została porwana.

    Afra informuje o zamknięciu Stada.

Stado Kotowatych

Al po próbach i porażkach ostatecznie trafiła do Stada Kot, które stało się jej drugim domem. Były to lata szalone i pełne nieoczekiwanych przygód, imprez  i śmiesznych wyzwań oraz konkursów. Zaadoptowała dwójkę psikuśnych lwiątek oraz małą trygrysiczkę. Każdy dzień był niespodzianką. Zaprzyjaźniła się z pozostałymi lwicami i kocicami: Lovsi, Katriną, Fanny, Loveday, Sarafina, Fatum oraz samcami Tanabim, Sevciem, Esoxem, Astonem i innymi. Jednak nie każdemu stadu dane było trwać wiecznie. Przywódczyni Latorośl zadecydowała o zamknięciu, a Aldieb po raz kolejny utraciła dom i rodzinę. 

Pozostałe watahy i stada

Nie było jej łatwo pogodzić się z tą stratą. Na zawsze porzuciła skórę kotowatego. Błąkała się po świecie, zmieniając zarówno miejsca, jak i ciała. Przez pewien czas Aldieb należała do pewnego stada dzikich psów, które zwało się Shy Dogs. Zaprzyjaźniła się tam między innymi z suczką Shauni. Chwile były tam beztroskie, dopóki Aldieb przez swoją nieuwagę, wpadła w pułapkę i została porwana przez klan dziwnych stworzeń, które chciały złożyć je w ofierze. Wtedy po raz pierwszy odkryła, że w jej żyłach drzemie siła, o którą by siebie nie posądzała, że potrafi gryźć i zabijać, choćby by walczyć o własne życie.

Szkaradne potwory

    Znudzona samica postanowiłą przejść się na spacer po okolicy. W zamyśleniu pozwoliła, by łapy powiodły ją na nieznane ścieżki. Po jakimś czasie zorientowała sie, że dotarła na szczyt niewielkiego wzgórza. Uniosła pysk i rozejrzała się po horyzoncie, ze zdziwieniem stwierdzajać, że opuściała granice stada. Przekrzywiła łeb w zdziwieniu, choć szła bez namysłu, nie minęło aż tak wiele czasu, by wyjść poza terytorium watahy, więc jak się tu znalazła? Po chwili namysłu postanowiła ruszyć dalej, by zbadać nieznane tereny. Wokół panowała cisza, mącona jedynie moimi miękkimi krokami w szeleszczącej trawie. Cisza, która z każdym krokiem gęstniała, z wolna budząc moje zaniepokojenie. Żadnych odgłosów ptaków, czy innych zwierząt, żadnego podmuchu wiatru. W powietrzu zbierało się napięcie, a przestrzeń wokół jakby pociemniała. Nagle do mych uszu dobiegł jakiś szelest. Wzdrygnęłam się i odwróciłam się gwałtownie, jednak nie dostrzegłam nic poza roślinością. Minęła chwila, kilka uderzeń serca, sekundy, które ciągnęły się jak wieczność. Wtem spomiędzy cienie rzucanych przez krzewy i drzewa zaczęły wychodzić dziwne stworzenia. Wpierw pomyślałam, że to byli ludzie, bo miały pionową sylwetkę. Jednak nie, daleko im było do dwunożnych z miast. Ich skóra była gruba, pomarszczona, szarawa, ociekająca płynem niczym u płaza. Szkaradne oblicza zwróciły się w moją stronę, byłam otoczona. Nim zacieśniły krąg do końca, skoczyłam pomiędzy ich nogi i czmychnęłam najprędzej jak umiałam. Potwory ruszyły do pościgu. Biegłam ile miałąm sił w łapach, w tle słysząc odgłosy pogoni. Serce dudniło mi w piersi, przerażona odwróciłam się, by dostrzec, że poczwary były tuż za moim ogonem. Był to jednak błąd i w nieuwadze wpadłam całym rozpędem na drzewo. Zatoczyłam się, oszołomiona uderzeniem, a łapy ugięły się pode mną. Poczułam jak świat ciemnieje, nade mną pochyliłsię jeden z potworów. Poczułam gorące krople śliny na spływające po moim futrze, obraz zamazał mi się przed oczyma. W następnej chwili unosiłam się w powietrzu. A potem nastała ciemność.

    Budziłam się ze snu, wracała mi przytomność. Leżałam  na czymś twardym i zimnym. Próbowałam się podnieść, jednak coś ograniczało moje ruchy, opadłam z powrotem na kamienną powierzchnię. Moje łapy spętane były łańcuchami. Podniosłam pysk i rozejrzałam się dokoła, na tyle na ile pozwalały mi więzy. Byłam w jaskini, pachniało tutaj padliną i stęchlizną. W półmroku dostrzegłam jakieś kształty, a mych uszu dobiegły kroki. Te same poczwary, które wcześniej mnie goniły, chwyciły mnie za łapy i podniosły do góry. Dwójka mnie niosła, a pozostałe szły za nimi gęsiego, wąskim korytarzem. Próbowałam się wyrwać, jednak oprawcy trzymali mnie w żelaznym uścisku. W końcu dotarliśmy do przestronnej komnaty. Przestrzeń oświetlona były przytwierdzonymi do kamiennych ścian pochodniami. Na środku znajdowała się prostokątna bryła, wyciosana z wielkiego głazu. Jaj boki ociekały od ciemnej mazi, po zapachu domyśliłam się, że była to krew. Koło stołu ofiarnego stał największy i najwyższy ze stworów, odziany był w wilczą skórę, a na jego głowie widniało coś w rodzaju korony, utkanej z kości i kamieni. Znów zaczęłam się szarpać. Musiałam uciec, ale jak? Poczułam jak co raz bardziej ogarnia mnie przerażenie. Wijąc się próbowałam drapać i gryźć trzymającego mnie stwora, jednak ledwo mogłam go dosięgnąć. Potwory zbliżyły się do stołu, ten który mnie trzymał, położył mnie na kamiennym blacie i przywiązał do niego kolejnymi łańcuchami. Kreatury wyjęły jakieś instrumenty, w jaskini rozbmrziało bicie bębnów. Pozostałe stworzył krąg wokół mnie i zaczęły dziki, prymitywny taniec, do bębnów dołączyły głosy, śpiewające w nieznanym mi języku. Już nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Moje przerażenie zaczynało zmieniać się we wściekłość. Zaczęła kipieć we mnie energia, w moim jestestwie zbudziłsię gniew. Nigdy wcześniej nie czułam cegoś takiego. Zawarczałam cicho, a potem jeszcze raz, głośniej. Szaman, stwór w kościstej koronie, nachylił się nade mną z nożem w ręku. Uniósł ramię i zamachnął się. Moje ślepia rozbrysły, w anpięci uczekałąm na odpowiedni moment. Kiedy opuszczał z impetem nóż, szarpnęłam się tak, by ostrze trafiło w więzy. Metal uderzył o metal. Szarppnęłam się ponownie, zbierając wszystkie siły. Usłyszałam brzęk puszczających łańcuchów. W końcu byłam wolna. Prawie. Teraz musiałąm tylko uciec grupie krwiożerczych potworów, które właśnie próbowały złożyć mnie w ofierze. Sierść zjeżyła mi się na karku. Skoczyłam na pierwszego, szybko, póki jeszcze były zaskoczone. Wbiłam kły w gardło i szarpnęłam. Krew trysnęła, opryskując mój pysk i podłogę dokoła. Odbiłam się od martwego ciała i z impetem podcięłam kolejnemu nogi. Potwory rzuciły się w moim kierunku by mnie złapać. Szaman znów zamachnął się na mnie nożem, jednak zrobiłam unik i wskoczyłam mu na plecy, wgryzając się od tyłu w kark. Traciłam poczucie z rzeczywistością. W tej krótkiej chwili było tylko jedno - gryźć, drapać, mordować.

    W jaskini, wśród mrygających od płomieni pochodni cieni, błyskały złote ślepia. Warknięcia samicy przenikały się z jękami i okrzykami potworów. Minęły minuty, choć równocześnie mogły to być godziny, samica nie wiedziała, kompetnie tracąc rachubę czasu. Nagle stanęła na środku komnaty, dysząc ciężko. Wokół niej leżały martwe ciała potworów. Jej futro posklejane było od gęstej krwi poczwar. Sama krwawiła z nielicznych ran. Jej łapy, całe ciało drżały, z wysiłku. Samica myślała już tylko o ucieczce. Rzuciła ostatnie spojrzenie na pobojowisko, serce miała ściśnięte, w szoku, nie mogąc uwierzyć co się właśnie stało. Czy to ONA to wszystko zrobiła? Opuszczała ją energia, wyczerpana zebrała resztki sił, by wydostać się z jaskini. W końcu poszuła świeży podmuch powietrza. Odetchnęła z ulgą i pobiegła w tym kierunku, po chwili wydostając się na powierzchnię. Uderzyły ją jasne promienie słońca. Ptaki śpiewały wesoło swe trele, panował spokój. Jakby nic, co właśnie przeżyła, nie miało w ogóle miejsca. Westchnęła z ulgą, że udało się jej ujść cało. Nad tym czego dokonała, skąd wzięła się w niej ta szaleńcza siła, postanowiła zastanowić się później. Teraz skierowała się na tereny stada, do jeziorka, by obmyć się w krwi i tragicznych wspomnień.


W końcu natrafiła na Stado Śmierci. Pamiętała je z wcześniejszych tułaczek, kiedy w postaci konia nie potrafiła się odnaleźć wśród pozostałych kopytnych. Teraz, już jako wilczyca postanowiła spróbować po raz kolejny.

Losy w Stadzie Śmierci

Aldieb powoli zaczęła odnajdywać się w nowym stadzie, szczególnie dzięki Indianince, która jako pierwsza wyciągnęła do niej pomocną łapę i przedstawiła reszcie stada. Szybko poznała nowe osoby i zawarła przjaźnie z Glolą, Birdlay, Venus, Nayshą, Kaspianem oraz innymi.  początku obawiała się przywódczyni, kruczoczarnej klaczy Wandessy, o przydomku Pani Śmierci, jednk z czasem zaczęła ją szanować i podziwiać. Co raz bardziej angażowała się w sprawy stada, pomyślnie przeszła test na Strażnika Ognia, którego przyrzekła strzec kosztem własnego życia.


Wybrańcy, obrońcy stada

Pokój i dobre chwile nie trwały jednak wiecznie. Wkrótce na stado spadło śiertelne niebezpieczeństwo. Do nieświadomych zagrożenia zwierząt przybyła wróżka, śnieżnobiała klacz o imieniu Avlonea. Obdarowała ósemkę wybrańców darami - magicznymi mocami, które miały im wspomóc ocelenie ich stada. Aldieb otrzymała moce pani powietrza. Do pozostałych wybranych należeli Glola z mocami ognia, Aquais wody, Neyla z mocą ziemi, Lady otrzymała dar uzdrawiania, Rubin zdolności telekinezy oraz Błysk, który otrzymał możliwość czytania w myślach. Ich wyzwania były trudne i niebezpieczne. Musieli zmierzyć się z wieloma przeciwnikami oraz decepcjami. Niestety wybrańcy zawiedli. Wandessa została porwana przez smoki i uwięziona, a stado chyliło się ku upadkowi.

    - Nie! - Glola krzyknęła, a wtedy stało sie coś dziwnego. Przed nią, Lady i Błyskiem stanął słup ognia.
    Lady przypalił sie koniuszek skrzydła, a tuż po tym jak klacz syknęła z bólu, rana samoistnie zagoiła się. Glola poczuła nagle niezwykłą chęć, by ktoś jeszcze tu był i podzieliła się tym z przyjaciółmi. Gdy tylko Błysk pomyślał o tym, obok nich zjawili sie Rubin, Naysha, i Aldieb.
    Naysha nie wiedząc co sie dzieje i czemu nagle tu jest chodziła w kółko zdziwiona. Rubin stanął w jednym miejscu, a Al rozglądała się dokoła.
    Nagle ogień zgasł. Na około stało sie niezwykle ciemno... Usłyszeli tętent kopyt. Z ciemności wyłonił się biały jak śnieg koń, poruszając się majestatycznie w żwawym galopie. Klacz zatrzymała się dopiero tuż przed nimi.
    - Tak... - rzekła, spoglądając kolejno na każdego ze zgromadzonych -
    - Wy, jesteście wybrańcami... Kiedyś razem...
    Potem rozłączeni, a dziś musicie spełnić Przepowiednię...
    Na moment zapadła cisza. Tajemnicza klacz kontynuowała.
    - Ogień...- po tych słowach ciało Gloli zapłonęło.
    - Woda...- przez chwilę nic się nie działo, po czym nagle z łąki przybiegła Kona, biała klacz spojrzała jej w oczy.
    - Ziemia...- po tych słowach w grzywie Neyli wyrosły kwiaty.
    - Powietrze...- wtedy Aldieb uniosła sie w powietrze...
    - Dar uzdrawiania...- Lady uśmiechnęła sie i bez słowa podeszła i uzdrowiła ranę Gloli.
    - Dar poruszania przedmiotów... - Wtedy spore drzewo podniosło sie w górę, a między pniem a Rubinem świeciło czerwone światełko.
    - I Dar czytania w myślach...-
    - Hej! Glola! Właśnie, że sie nadaje! - krzyknął Błysk do Gloli, na co ta odrzekła tylko krótkie - Achaa.
    - Więc znacie już swoje moce... - dokończyła - Pierwsza wskazówka w Lesie Dusz...


    - Ja!? - Neyla stała zdziwiona na środku jaskini. - Ja jestem panią ziemi? Panią ziemi?! Zawsze myślałam, że jestm panią ciemności... a teraz okazuje się, że jestem całkiem kim innym... - westchnęła z niedowierzaniem i spojrzała na tajemniczą nieznajomą.
    - Ale co mamy zrobić z tymi mocami?
    - Niedługo się Wam przydadzą... Nawet nie wiecie jak bardzo...
    - Przydadzą? Ale czemu? Ktoś nas zaatakuje? - spytała Aldieb.
    - Przekonacie się - odparła klacz - Dam Wam jedną radę. Nie używajcie swych mocy bez potrzeby, bo może się stać coś... nieprzewidywalnego.
    Po tych słowach biała klacz zniknęła, rozpływając się w powietrzu.
    Zwierzęta spojrzały po sobie, nastało milczenie. Wszyscy zgodzili się, by rozejść się do swych jaskiń mieszkalnych i wrócić do sprawy następnego poranka.


    W nocy płomiennowłosej lisicy śniły się przeróżne dziwadła... Była w ciemnym lesie. Usłyszała pisk. Naokoło zapłonęły drzewa... Glola zaczęła uciekać. Wtedy zobaczyła Nayshe i białą klacz...
    - Ty Naysho, sama musisz znaleźć swoją moc... Musisz ją w sobie odkryć... To Ty poprowadzisz tę akcję. Ja jestem wróżką z Kuli, którą dała wam Lady Arina ... Mam obronić stado...-
    Klacz zwróciła się teraz do Gloli.
    - Będzie trudno... Najpierw ludzie. Potem orki - orki?! - potem nimfy... gryfy i smok... To potrwa długo...
    Glola otworzyła szeroko oczy.
    Ludzie?
    Orki? co to ORKI?
    Nimfy?
    GRYFY?
    SMOK??????
    Nie mogła uwierzyć w to wszystko...
    - Nie zdołamy! Jestem pewna że nie damy rady... -
    - Ludzie zaatakują jutro, ale nie są to zwykli ludzie... Nie ufajcie nikomu! Ci ludzie nie mogą sie zamienić tylko w żadną z was... -
    Lisica nie rozumiała... Nagle zobaczyła Rubina, podbiegła do niego, a on szybko zamienił się w człowieka i zarzucił na jej szyje pętlę...
    Wtedy Glola obudziła się. I zrozumiała.

❖ 

    Następnego dnia Neyla wstała ostatnia. Widziała, że wszyscy byli czymś zajęci.
    Czując, że nie ma dla niej nic do zrobienia, udała się na wzgórze, do jej ulubionego drzewa. Siadła przy nim, by chwilę odpocząć.
    Po jakimś czasie w oddali zauważyła jakieś kształty. "To chyba ludzie." Pomyślała, po czym skoczyła na równe łapy i pobiegła by ostrzec stado.


    Wybrańcy wraz z Wandessą zebrali się w jaskini. Brakowało tylko Neyli. Glola opowiedziała im swój przedziwny sen.
    Aldieb wciąż nie mogła pogodzić się z mocą, którą otrzymała oraz z misją, która została im powierzona. Nikt nie był pewien co dalej robić lub czy nawet uwierzyć tajemniczej białej klaczy.
    Wtem do jaskini wpadła zdyszana Neyla. Opowiedziała im o ludziach, których widziała z oddali.
    Aldieb spojrzała z powagą po pozostałych, w tej jednej chwili odrzucając rozterki, które ją nękały
    - Trzeba działać. - rzuciła krótko.
    Zwierzęta zaczęły przygotowywania.

❖ 

    Było już ciemno, następnego dnia miała się odbyć misja. Wszystkie zwierzęta poszły spać, tylko niektóre polowały, ale było ich niewiele.
    Ósemka wybrańców jednak nie spała, przygotowywała się do powierzonego im zadania.
    - Damy radę - powiedziała Kona, klacz o szafirowym kolorze sierści, patrząc na niektórych zmartwionych przyjaciół, a wszczególności na Lady.
    - Jak myślicie? - zapytała - Jesteśmy magią?
    - Oczywiście, że tak. - powiedział Błysk.
    Klacz popatrzyła na niego dość zdziwiona.
    - Mylisz się. Nie jesteśmy magią. Magię można kontrolować. Tymczasem nad władcami nie da się przejąć kontroli. Prawda, nie wszyscy jesteśmy władcami ale jednak wygramy. Damy radę, bo jesteśmy zgrani, wspólnie nam się uda. -
    Część pokiwała głowami, jednak niektórzy zrobili kwaśne miny, byli ciągle zmartwieni.
    - Mam nadzieje, że się nie mylisz Kono... - powiedziała Lady, położyła łeb na grzbiecie Błyska i zamknęła oczy, mając nadzieję na złapanie chwili odpoczynku.
    Błysk już spał. Neyla popatrzyła na Rubina.
    - Czas spać - położyła się i również odpłynęła w krainę snów.
    Rubin jednak nie zasnął. Siedział w kole przy małym ognisku koło naszej nie śpiącej piątki. Wszyscy wpatrywali się w ogień jakby mogli wypatrzeć w nim co będzie się działo. Może i tam coś zobaczyli.
    Ale gdy minęło tak pół godziny Kona zmartwiona popatrzyła na resztę i zabrała głos.
    - Przestańcie już się tak w ten ogień wpatrywać! Jutro musimy wstać! Misja nas czeka, a wy patrzycie się w ten ogień i patrzycie! - krzyknęła po czym zgasiła ogńisko chlustem wody, którą magicznie wytworzyła, aż czwórka patrzyogniów się wzdrygnęła, wyrwana z transu.
    W końcu wszyscy ułożyli się do snu.Kona jednak wciąż długo nie mogła zasnąć, a kiedy jej się udało nawiedziła ją przedzwna wizja. W jej głowie rozbrzmiał tajemniczy głos, który zawołał:
    - Miej na imie Aquais! To imię da Ci szczęście, a teraz szczęście dla Ciebie i dla twoich przyjaciół jest najważniejsze!
    Kona wierciła się, nawiedzana dziwnymi snami, aż do rana. Nie mogła się obudzić, wrzeszczała przez sen, budząc pozostałe zwierzęta. W końcu Glol i Aldieb udało się ją wybudzić. Lazurowa klacz wydała z siebie ostatni okrzyk, po czym wstała i spojrzała bez wyrazu po pozostałych.
    - Jestem Aquais - powiedziała obojętnym tonem.
    - Co?! Przecież ty jesteś Kona.
    - Nie! Teraz jestem Aquais! Aqua! - powtórzyła - Zjedliście? Musimy ruszyć na misje!
    Wszyscy już byli najedzeni i gotowi na to co miało nadejść.
    Do wybrańców podeszła przywódczyni stada Wandessa. Życzyła im powodzenia i pożegnała się, a grupa odważnych zwierząt wyruszła, z oddali zerkając na stado, które mieli ochronić. 

❖ 

    Wybrańcy wędrowali już dłuższy czas. Zmierzali w kierunku, skąd nad horyzontem unosił się ciemny dym.
    Glola nagle strasznie zgłodniała. Odłączyła się na moment od grupy, kierując się ku polanie, która znana była z obfitości zwierzyny. Była już na krawędzi lasu, kiedy dostrzegła, że zwykle pełna łąka, była teraz opustoszała. Nagle zrozumiała. To była pułapka! Glola ostrożnie stąpając wśród wysokiej trawy podeszłą dalej, badając teren. Perażona zauważyła dwa jelenie, leżące na boku, z ranami postrzałowymi. Teraz była już pewna. Musiała ostrzec przyjaciół.
    Szybkim biegiem wróciła do grupy.
    - Nie! To pułapka! Oni mają sztuczki! Są już niedaleko stada! Poczułam to! Tam nie ma ognia! To sam dym wytwarzany przez maszynę...-
    - Co? Nie krzycz! Spokojnie - powiedziała Aquais, rozglądając się uważnie, w poszukiwaniu zagrożenia.
    - Eh... Wracamy? - Rubin był zrozpaczony.
    Aldieb szybko uderzyła łapą w czoło i spojrzała po pozostałych z uśmiechem.
    - A nie wolicie lecieć?-
    - Tak!! - krzyknęli i w następnym momencie cała grupa uniosła się w górę i poszybowali.
    - Dlaczego Kona odkryła swoją moc dawno, a my nie?- Zapytała Glola, przekrzykując szum wiatru.
    - Nie ma Kony Glola... Jest Aquais - Powiedziała Aqua z nutą ironii w głosie.
    Glola chciała jeszcze coś powiedzieć, jednak nie było czasu na dalszą rozmowę. Byli na miejscu.
    - Tak... czułem, że to tu! - Powiedział Błysk.
        Wtem zdało sie słyszeć jakby urwany krzyk.
    - Aaaa...! - Glola od razu poznała ten głos
    - Alinoe! - Krzyknęła i bez namysłu, biegiem oddaliła się od grupy. Podeszła do krzaków, skąd zdawało jej się, że dobiegał głos. Nagle ciężka lina opadła jej na szyję. Pętla zacisnęła się gwałtownie. Samica nie mogła oddychać. W panice zdała sobie sprawę z tego, że nadal nie wiedziała jak posługiwać się ogniem.
    Błysk od razu wyłapał przestraszone myśli lisicy i zaprowadził pozostałe zwierzęta do Gloli, która otoczona była przez grupę ludzi. Kona lodowatym spojrzeniem utopiła jednego z nich w potężnej fali wodnej. Reszta przestraszona tym pokazem puściła się w bieg w popłochu. Przyduszona lisica straciła przytomność.
    Zabrali Glolę oraz Alinoe w bezpieczne miejsce. Lady zabrała się do pracy, wpierw uleczyła lisicę, która wciąż pozostawała nieprzytomna, po czym zaczęła uzdrawiać poranioną Alinoe. Kiedy Glola się obudziła Lady, wycieńczona od używanie swego daru, wciąż ożywiała poharataną lwicę.
    W końcu Alinoe się przebudziła.
    - Al, czemu za nami szłaś! - Glola z Lady krzyknęły jednocześnie.
    - Bo ja... ja chciałam być z wami... chciałam tak jak Wy... Być wybrańcem stada... - odparła skruszona lwica.
    - To było bardzo niebezpieczne! - odparły zmartwione przyjaciółki.

❖ 

    Zapadła noc, było całkowicie ciemno. Księżyc skrył się za chmurami.
    - Oni tu nie wrócą... - powiedział znudzony oczekiwaniem Rubin.
    - Wrócą! Zobaczysz...- odrzekł Błysk.
    - Niech se wracają, ale ja idę spać! - powiedziała, ziewając Neyla, po czym zamknęła oczy.
    Rubin również położył sie spać. Zmęczona Lady poszła w jego ślady, a wkróce także Aldieb, Naysha i Alinoe. Tylko Glola, Aquais i Błysk zostali na czatach, czuwając nad odpoczywającymi towarzyszami. 
    - Czuje że oni tu są. - powiedział Błysk nasłuchując za równo uszami, jak i za pomocą swojego daru.
Aquais odeszła do Gloli i Błyska, szepnęła do nich coś na ucho, po czym położyli się obok pozostałych.  Udawali, że śpią, wytrwale czekając w bezruchu na to co może się wydarzyć.
    Nagle Alinoe się podniosła. Jej ślepia jarzyły się jasno. Zmieniła się w malutką ćmę i podfrunęła do błyska, siadając na jego głowie.
    - Śpij maleńki śpij... - wyszeptała, a ogier usnął.
    Nasza umowa mówiła że nie śpimy!, krzyknęła w myślach Glola.
    Ćma zamieniła sie w nietoperza i ugryzła Błyska w gardło.
    - Hetemotoroszan! - Wykrzyknęła Glola, energicznie zrywając się z miejca. Nietoperz spłonął.
    Z czterech kątów wybiegło dziesięcioro ludzi.
    - Hej! Pobudka! Wstawajcie! - Krzyczałyśmy z Koną, ale tylko Naysha się obudziła.
    - Myślicie że nie spałyście? Reszta prześpi dobrze całą noc! - Zaśmiał sie człowiek w niebieskim ubraniu.
    - Herszomon! - Naysha wykrzyknęła, próbując zaatakować go magią, ale człowiek w ostatniej chwili zamienił sie w demona lodu.
    - Walka między mną, a tobą. - powiedział lodowatym tonem, krwistymi oczami spoglądając na Nayshę. 
    Dwa stworzenia podeszły pod wodospad. Glola, Kona oraz dziewięciu ludzi ruszyło za nimi.
    Człowiek zamienił sie w czarnego smoka i zjadł konia. Koń we wnętrzu gardzieli smoka zamienił się w muchę, wleciał mu do ucha i zamienił się w smoka karmazynowego. Czarnemu smokowi rozniosło ucho. Potrząsnął od bólu głową, po czym przybrał postać Tyranozaura. Naysha z postaci czerwonego smoka, zamieniła się w robaka. Przeciwnik zmieniony był już w kurę i teraz uciekał przed Nayshą w postaci orła. Kura zamieniła sie w tygrysa, i złapała rozpędzonego orła.
    - Żegnaj mała. - warknął.
    Ale Naysha zamieniła sie w kobrę i ugryzła Tygrysa. Ten umarł na miejscu od jadu z kłów węża.
    Kona i Glola podbiegły do Nayshy, która powróciła do swojej prawdziwej postaci i nie ukrywając szczęścia objęły ją z dwóch stron, mocno przytulając.
    Pozostali ludzie rozmyli sie w proch, jakby byli jedynie iluzjami.
    Zwycięska trójka wróciłą do reszty wybrańców i zmęczeni położyli się do snu.

❖ 

    Następnego ranka, kiedy już wszyscy się wybudzili, Błysk powiedział.
    - Oj... nie powinienem był ufać mojemu mylnemu uczuciu. W końcu nic się nie stało.
    Naysha, Aquais i Glola spojrzały po sobie w porozumiewawczym spojrzeniu. Po czym przez ponad godzinę opowiadały jedna przez drug o wydarzeniach, które miały miejsce w nocy.
    - Heh... no to teraz powinniśmy mieć chwilę spokoju. - powiedziała z ulgą Lady.
    Wtem znikąd zjawiła sie biała klacz.
    - Jestem z was dumna... Ale teraz ufajcie bardziej uczuciom, i czekajcie na następną przygodę...
    - Kiedy ona będzie? - zapytała Neyla.
    - Poczujecie... - po tych słowach znikła, a wybrańcy pobiegli do stada.

❖ 

    Pognałam za czymś co szeleściło w krzakach i przemieszczało się z szybka prędkością… pobiegła za tym kimś …a to znikło… Gdzie jesteś... Mruknęłam do siebie. Byłam ja, drzewa i wiatr… Poszłam dalej.
    W pewnym momencie poczułam dym i pobiegłam w tamtą stronę… zobaczyłam ognisko. Psy przywiązane do drzew, porozsyłane rzeczy, naczynia, ubrania…
    Psy zaczęły szczekać i warczeć, odkręciłam się za mnie nikogo nie było, szczekały na mnie. Przy jakiś szmatach leżała dziwna postać, poruszyła się…
    Wtedy odkręcił się i zrobił przerażoną minę, był zdziwiony, przestraszony… wyczułam ze ogarnęła go panika. Kopnął swojego kolegę, ten wstał i podszedł do niego.
    - Co.?
    - Patrz…
    - O! Wilk.
    - Raczej wilczyca.
    - Sama?
    - Nie wiem…
    Rozejrzeli się po lesie.
    - Chyba sama.
    - Sama, z pewnością - powiedział po jeszcze jednym obejrzeniu się wokół lasu. - Bierzemy ją!
    - Ok. Ale powoli się poruszaj.
    - Wiesz… co ona ma na sierści?
    - Co? To czerwone… chyba krew.
    - Nie… ona nie jest ranna.
    - No… masz racje.
    Byłam teraz przerażona, ogarnęła mnie panika. Nie wiem jak się poruszać. Byłam wilkiem od trzech dni, jeszcze moment temu byłam koniem… - dudniły mi w myślach te słowa.
    Podeszli do psów, widziałam jak zdejmują obrożę.
    I co teraz Misja? Nic innego jak nie uciekać… chwila! To oni zamordowali moją matkę, to przez nich nie widziałam na oczy matki! Ogernęła mnie nagła wściekłość. 
    - Wrrrrrr….! - zagroziłam.
    - Ja ci dam wrr…!- po tych słowach spuścił psa.
    Czarny pies ruszył na mnie, stałam dalej. Rzucił się na mnie, machał tymi łapami mi przed oczami. Wrrrr! Ciapnęłam go w bok, ten odwdzięczył się tym samym lecz w ogon bo zrobiłam unik (nie dokładny) Byłam zła na niego!
    Wystawiłam szeroko kły wyciągnęłam pazury i skoczyłam na wroga z taką szybkością i zamachem, iż ten stracił równowagę, upadł zapiszczał… odbiegłam. Niestety byłam tak zajęta walką, że nie zauważyłam iż stałam parę metrów od tych dwóch. Wziął jakiś przyrząd i wymierzył we mnie. Ja niewiele myśląc zniknęłam za drzewem, po paru cichych przejściach z jednego na drugie drzewo byłam metr od ludzi. Wystawiłam szeroko kły, oczy zrobiły się czerwone, nie było już białek, sierść najeżyła mi się, wyciągnęłam pazury, po czym odwróciłam się i spojrzałam na nich. Ruszyłam szybko, ugryzłam jednego w nogę po czym skoczyłam na jego kolegę, ten upadł a ja ugryzłam go w szyje. Wrrrrrrrr! Obróciłam się i skoczyłam na drugiego, ten uderzył mnie nożem w bok. Zrobiłam z nim to samo co z tamtym. Zobaczyłam, że leżą. I nie wstaną już nigdy!!!


    Glola robiła zwiad wokół trenów stada. Było ciepłe letnie popołudnie. Idąc przez łąkę nagle zobaczyła śnieg. Nie padał, był to kręg śniegu leżący na ziemi. Jednak było coś nie tak... Na białej połacie zobaczyła czerwone plamy. Krew... Całe litry krwi... W dywanie śniegu ślady wilka i... i jakiegoś większego stworzenia... Jego łapy musiały być dwa razy większe od łap lisicy... I... w ziemi... nad tym... unosił się duch! To była Wandessa...? Czyżby? Tak! Ale pochylała się nad śniegiem i czymś co się na nim zanjdowało, przyglądając się, jakby w zamyśleniu.
    Glola podbiegła do niej szybko.
    -" Nie, to jeszcze nie czas." - usłyszała głos siostry.
    - Ale na co? - odpowiedziała na słowa Wandessy.
    - Na śmierć. - po tych słowach czarna klacz zniknęła, a Glola podeszła bliżej. To co tam zobaczyła... 
    Misja?! Mało nie krzyknęła. Wilczyca miała coś dziwnego na oku i cała była we krwi.
    Nagle zjawili się Aqua, Naysha i Rubin. Przez chwile Glola spoglądała na nich w osłupieniu. Nagle uderzyła ją pewna myśl. Czemu oni? I czemu wybrańcy?
    -Weźcie ją! - Krzyknęła.
    Śnieg nagle zaczął padać, białe drobiny zawirowały w powietrzu.
    - Co tu sie stało? - spytała Aqua.
    - Nie wiem! Ale coś mi sie wydaje że jak jej nie weźmiesz to padnie! Już długo nie wytrzyma! - Glola krzyczała przez zęby. Czemu krzyczała? Rozbrzmiało w jej głowie.
    Śnieg sprawiał że prawie nic nie było widać, ani słychać, a białe plamy dookoła nich co raz bardziej się powiększały.
    Rubin i Naysha wzięli Misje, a Aqua pobiegła za nimi. Glola podążyła za nimi, jednak w pewnym momencie zorientowała się, że ich nie widzi, a wokół niej zebrała się gęsta mgła.
    Zobaczyła czarną sylwetkę. Ktoś na nią warczał. Zaczęła warczeć jak on. Rzuciła się, ugryzła go w szyję. Odwdzięczył się tym samym. Odskoczyła biegnąc, mając nadzieję, w stronę stada, ale on ugryzł ją w ogon, zatrzymując gwałtownie. Nie mogła uciec od walki.
    Bitwa toczyła się długo, zbyt długo. Nagle wilczur ugryzł Glolę w łapę, przeszywając ciało na wskroś. Przeraźliwy skowyt uniósł się nad płachtą śniegu. Wilk pokazał kły w złowieszczym uśmiechu i zadrapał pazurem oko lisicy, pozostawiając szramę na jej powiece.
    Nagle jej ślepia zaświeciły intensywną czerwienią. Zaskowyczała nieco ciszej niż wcześniej.
    Z oddali uszłyszała jak Rubin wyje do księżyca.
    - Tak... to on! - powiedział jakiś gruby głos.
    Teraz Naysha wyła.
    - To ona! - krzyknął głos, po czym zamienił się w przeraźliwy skowyt.
    Teraz rżenie Kony.
    - To też ona - Glola poczuła silną energię napływającą do jej ciała. Zawyła do księżyca. Widziała wszystko w zwolnionym tempie.
    - T...o.... o...n...a...- krzyczał wilk, ale Glola słyszała to jak szept.
    Życie nagle nabrało tempa. Chciała tylko walczyć... Zabijać. Zaatakowała wilka, po czym odgryzła mu łapę, szarpiąc gwatłownie za kończynę. W odpowiedzi przeciwnik derzył ją między żebrami.
    Przez moment Glola wróciła do normalności.
    - Tak, teraz jesteście naznaczeni... wybrańcy... uważajcie... ggryfy nadchodzą...- 
    Znów zwolnione tempo... Kolejny skowyt, warkot. Glola zacisnęła kły ostatni raz. Zabiła go.
    Mgła się rozmyła, Glola pobiegła w stronę przyjaciół.
    Rubin leżał we śniegu. Misja stała na łapach. Naysha nadal miała zielone oczy, a Aquais dobijała wilka, bezlitośnie znęcając się nad nim.
    - Wiem co to jest - rzekła Aqua. Jej oczy powoli zmieniały kolor na niebieski jak zwykle.
    - To furia. - powiedział Rubin, podnosząc się z ziemi - Myślimy tylko o zabijaniu.
    - No tak... widziałam... - mruknęła Glola i spojrzała na kawałki wilka pod nogami Aquy.
    - Czyli znów "akcja - Wybrańcy". Znów będzie się coś dziać? - spytała Nayshę, spoglądając na pozostałych.
    - Mi powiedział że teraz zaatakują gryfy. - odparła Glola, przypominając sobie słowa wilczura.
    Misja skuliła uszy.
    - Czyli ja już nie jestem potrzebna?
    - Jesteś! - krzyknął Rubin, na co Misja się uśmiechnęła - Możesz nam towarzyszyć? - Misja skinęła głową.
    Glola zobaczyła iskry w jego oczach, jednak nie skomentowała.
    - Spać mi się chcę... jestem zmęczona. Chodźmy już.
    Wszyscy się zgodzili. Glola szła normalnym krokiem. Nie czuła bólu. Mimo rozszarpanej łapy i wielu szram... Jakby zagoiły się... Tak samo pozostali, mimo ran i zadrapań. Nikt nie skuczał... nawet Misja...

❖ 

    Rankiem wszyscy byli podenerwowani...
    Naysha, Glola i Misja rozmawiały przez cały dzień, dyskutując nad tym co się wydarzyło poprzedniego dnia.
    Wieczorem wszyscy postanowiliśmy ze spotkamy sie i omówimy strategie walki przy ognisku...tylko zastanawialiśmy sie co będzie z Misją..ona jest naznaczona...ale nie została wybrana... wciąż pamiętali co stało się z Alinoe. Głowili się nad tym, ale nic z Tego. Nie mogli się zdecydować.
    W pewnym momencie Naysha wyszeptała do Błyska.
    - Ej.. nie wiem skąd to przeczucie... ale coś czuję, że w tę noc coś sie wydarzy.. m..mo..może to teraz... może to teraz nadszedł ten czas... może nadeszła walka z gryfami...
    -Wiesz.. ja też coś przeczuwam.... - odpowiedział zmartwionym głosem
     - Ale na razie im nic nie mówmy.. nie siejmy paniki w stadzie... - uspokoiła go.
    Po paru godzinnych negocjacjach wszyscy poszli do groty na nocny odpoczynek.
    Zwierzęta spały jak zabite, oprócz Nayshy, Gloli, Błyska i Neyli. Szeptali miedzy sobą... że ta walka może sie skończyć tragicznie.. i pożegnali sie ze sobą na wszelki wypadek.
    W środku nocy zmorzył nas sen, ale mimo zmęczenia chcieli czuwać, bojąc się niespodziewanego ataku.
    W pewnym momencie Neyla coś spostrzegła.
    - Co to jest..??!! - krzyknęła.
    - Nie mam pojęcia.. - odpowiedziała Glola, również wpatrując się w tamtą stronę.
    Było to dziwne światło, które bardzo mocno emanowało z ciemnego lasu...
    Naysha z Błyskiem spojrzeliśmy na siebie porozumiewawczo.
    - Mieliśmy wam wcześniej powiedzieć, ze coś czuliśmy ze to niedługo nastąpi...
    Wtedy ledwo co obudzona Aqua wydarła sie.
    - Co sie dzieje?! Co nastąpi.. I co to za światło...?!
    - Walka..! To ma być ostateczna walka... ! - odparła Misja, również nagle wybudzona.
    Obudzili pozostałych wybrańców i poszli w stronę światła, Misja im towarzyszyła.
    Nikt nie wiedział jak sie zachować. Doszli do tajemniczego światła, które emanowała w gęstych ciemnościach lasu.
    Wybrańcy stanęli w kółko, plecami do siebie... obserwowali to co sie dzieje wokół.
    W pewnym momencie Misja wyszła z koła... zachowywała się, jakby była w jakimś transie. Pozostali sojrzeli w stronę odchodzącej wilczycy. Nagle wilczyca zatrzymała się.
    Naysha chciała do niej podbiec, jednak zamarła w bezruchu, w oszołomieniu patrząc, jak coś ogromnego nagle pochwyciło Misję i poderwało ją do góry, a na wybrańców powiał gwałtowny podmuch wiatru, zrzucając ich z nóg i pozbawiając przytomności.

❖ 

    Gdy się ocknęli, zobacyzli Misję, które chwiejącym się krokiem biegła w ich stronę.
    - Uważajcie! - krzyczała - Wojna się zaczyna..!!
    - Co sie stało?! - Aldieb zawołała, nie wiedząc o co chodzi.
    - Nie czas na wyjaśnienia - odpowiedziała Misja - spójrz na niebo!
    Wybrańcy podnieśli się i w oszołomieniu spojrzeli dokoła. Ich oczom ukazały się armie gryfów, prowadzone przez ogromnego czarnego smoka.
    - Co teraz zrobimy? - Aldieb spytała bezradnie.
    - No jak to co? Będziemy walczyć - odpowiedziała Glola z zapałem.
    Aldieb popatrzyła na nią dziwnym wzrokiem.
    - Ja nie umiem walczyć.
    Glola, chciała dodać jej otuchy, ale uciszyła je zawsze czujna Aquais.
    - Cicho, nie czas teraz na gadanie.
    - Mamy przecież swoje moce. - przypomniał im Błysk
    I nagle smok zionął ogniem. Ale nie celował w grupkę wybrańców, trafił tuż przed nimi. To było ostrzeżenie. Wszyscy napięli mięśnie, gotowi do odparcia ataku. 

 ❖

Ogień i Marzenia

Po porażce zwierzęta rozpierzchły się na różne strony, myśląc, że ich przywódczyni przepadła na zawsze. Nieliczni jednak pozostali, a w ich sercach nieśmiało zaistniały iskierki nadziei. Tym samym, Glola, młodsza siostra Wandessy, postanowiła założyć Herd Of the Fire, by zgromadzić zbłąkanych członków stada. W szeregi wkradło się jednak zwątpienie, a ogień w sercach nie zapłonął. Próba zebrania rozbitej rodziny pozostała nieudana. Iskierki wciąż jednak gdzieś się plątały. Wkrótce Aldieb, wraz z dwoma innymi samicami Revią i Venus postanowiły przenieść się w inne imejsce i spróbować ponownie. Nowe stado nazały Herd Of The Dreams, Stado Marzeń, na cześć nieodpartej nadziei, że kiedyś ich ukochane Stado Nocy powróci. Postanowiły stworzyć pomnik Wandessy, by jej pamięć nigdy nie przepadła i jako Opiekunki stada, wspólnymi siłami odbudowywały to, co zostało utracone.


Misja na ratunek Wandessie

Stado rosło o starych i nowych przybyszy, aż pewnego razu przed oblicza zwierząt przybyła przedziwna postać - klacz o lazurowej sierści i potężnych skrzydłach, o niemalże niemożliwym do wypowiedzenia imieniu Persewetenikchoritositomorolawijanora. Podała się za jedną z sióstr Natessy i zapowiedziała, że ich przywódczyni jest uwięziona i ma sposób na jej uwolnienie. By ją uratować, musieli wybrać się na wędrówkę do innego świata. Klacz, którą potem zwali dla uproszczenia Magiką, powowała nowe grono Wybrańców i zleciła im misję. Wraz z Aldieb na wyprawę wyruszyła Szera, LadyKiller, Gold Fire, Eleuzis, Shesay oraz Naysha, która była ich liderem. Magika okazała się jednak zdrajczynią, próbując wykorzystać ich do własnych celów. Zwierzęta stoczyły trudne bitwy z centaurami, a potem gryfami. W Krainie Duchów Natessa starła się z Magiką i udało jej się ją pokonać, jednak sama również tracąc życie. Wybrańcom ostatecznie udało się dotrzeć do więzienia dla nadprzyrodzonych stworzeń, w którym skuta była Wandessa. Dzięki wspólnym wysiłkom wybrańców oraz poświęceniu małej, walecznej lisicy Gold Fire, udało im się ją uwolnić i Wandessa powróciła do stada.


Powrót Stada Nocy

Nastał nowy okres dla Stada Nocy. Pod przywództwem Wandessy, zwierzęta powróciły na dawne tereny. Czekały ich nowe przygody. W ich szeregi wkraczały nowe siły i następne pokolenia. Zwierzęta spędzały dni na wędrówkach i wyprawach, spotykając się wieczorami na polanie. Pojawił się zwyczaj cotygodniowych ognisk, na których bawiło się całe stado, organizując różnego rodzaju gry i zabawy. Aldieb została pierwszą Zasłużoną w nowym stadzie, tym samym otrzymując od Pani Śmierci demona, który miał jej służyć i ją ochraniać. Demonem tym była Sanetille, przedziwny stwór o kanciastych kończynach i śnieżnobiałej sierści, z której wyzierał czarne jak studnie ślepia. Wkrótce po przybyciu Sanetille spłatała figla, który miał dosyć poważne konsekwencje. Oszukując Aldieb, przeteleportowała prehistoryczną wioskę ludzi na tereny HOTN, co skończyło się walką między nimi a członkami stada. Po tym wydarzeniu, demonica została wypędzona z granic stada. Z czasem wśród Dzieci Nocy zaczęły rodzić się konflikty. Aldieb usilnie starała się naprawić 


Ludzie

Kosmici


Objęcie przywództwa nad stadem

Czas mijał, a Wandessa coraz rzadziej pojawiała się osobiście między członkami stada, przekazując wiele obowiązków swej siostrze oraz zasłużonym, aż w końcu całkowicie usunęła się w cień, pozwalając, by jej miejsce zajęła Glola. Stado wciąż rosło, osiągając liczbę niemal 100 członków. Jednakże pewnego wiosennego dnia ognistoruda lisica zniknęła, pozostawiając zwierzęta w osłupieniu i rozterce. Część nazwała ją zdrajczynią, część martwiła się o jej losy. Jednak gdy nie powróciła, postanowiono wybrać nową przywódczynię, a Aspeney jako jedna z zasłużonych nominowała Aldieb na to stanowisko. Samica po namowach przyjaciół, choć z obawami w sercu, zgodziła się podjąć tego wyzwania. 


Porwanie Aldieb

Nieopodal granic HOTN powstało ludzkie osiedle, a na terenach stada co raz częściej zaczęli pojawiać się zbłąkani dwunożni. Pewnego dnia Aldieb postanowiła wybrać się na zwiady. W lesie odkryła tajemniczą chatkę, a w niej przedziwne urządzenia. Szukając dalej, znalazła klapę prowadzącą do podziemnego tunelu, gdzie skrywały się przeróżne pomieszczenia, a w nich niebezpieczeństwo czychające na członków stada. Nim jednak Aldieb mogła powrócić, by ich ostrzec, została schwytana. Wkrótce jej przyjaciele zaczęli się niepokoić i zwołaną ekipę ratowniczą. Musieli stanąć do walki z szalonymi naukowcami. Wykorzystywali oni magiczne istoty, do zyskania dla siebie mocy. Przeprowadzali eksperymenty, zarówno na nich jak i na ludziach. Tworzyli sztuczne istoty, golemy, modyfikowali włąsne ciała masyznerią, stając się cyborgami. Zwierzęta z HOTN nie dały jednak za wygraną, pokonali cyborgów i uwolnili Aldieb oraz pozostałych więźniów. Niestety dla niektórych pomoc pzyszła za późno. 


Przygody stada

Tajemnica chatki

Przygoda świąteczna


Potomstwo

Aldieb powróciła do stada, choć wykończona i dręczona koszmarami, z wolna odzyskiwała siły. Była wdzięczna członkom stada - swojej rodzinie, za ich pomoc i poświęcenie. Zupełnie niespodziewanie Aldieb odkryła, że jest brzemienna. Nikt nie wie jak do tego doszło. Czy był to cud poprzez zapylenie, czy też może małe istotki przywędrowały z wejcia do Narnii w jej macicy? A może też były to skutki eksperymentów, które przeprowadzali na niej ludzie. Niezależnie od przyczyny, wkrótce samica urodziła, a na świat przyszło dwoje rodzeństwa, Fene i Tir. Samiczka wyrosła na zupełne podobieństwo swojej matki. Gdy podrosła, zaczęła parać się szamanizmem i runami. Zyskała tajemnicze moce, które nadały jej przydomek Pani Ciszy. Całe dzieciństwo spędziła przy boku matki, by potem zacząć samotne wędrówki, w poszukiwaniu wiedzy i poznania świata, zawsze jednak wracała do ojczystych terenów. Jej brat był jej zupełnym przeciwieństwem, buńczuczny i skory do walk, szybko opuścił tereny stada, do których nigdy więcej nie powrócił. Aldieb do tej pory nie wie co się z nim stało i czy w ogóle nadal żyje.


Nowi przeciwnicy


Kolejne problemy z ludźmi
IPCY
Podobni do nas lecz bardziej okrótni


Wrogie stada i watahy
Tiamath
Morderstwo Netetity
Konflikt z Renoiem > śmierć Viery

Rezygnacja z władzy



Po dwóch latach panowania Aldieb zrzekła się swego stanowiska, przekazując je w ręce Tiinkerbell, która jednakże prześladowana własnymi problemami, nie dała rady podźwignąć ciężaru obowiązku i w kilka miesięcy później opiekę nad stadem przejął Seth DeKairn. Aldieb opuściła tereny stada, dręczona dziwnymi snami i uczuciami niepokoju, które ciążyły jej w sercu. Jej obawy miały się wkrótce potwierdzić.
    Samica szła lekko, bez pośpiechu stawiając łapy, choć kroki jej były zdecydowane, bez żadnego zawahania. Jej płynne ruchy, sprawiały wrażenie jakby sunęła, nie dotykając poduszkami podłoża, unosząc się delikatnie nad ziemią. Zmierzała w kierunku wzgórza, na którym zebrała się już spora grupka stworzeń.
    Pamiętając dawne czasy, ich ilość wydała jej się niezwykle skromna, szczególnie, że z członków stada wielu się nie zjawiło. Gdzieś w głębi duszy poczuła odległe ukłucie bólu, gdy dostrzegła także tych, którzy przyszli w swych ludzkich postaciach. Z jednej strony rozumiała – był okres, kiedy i ona nie umiała wytrzymać w swojej skórze – jednakże, z drugiej czuła w tym coś nieprawidłowego, wręcz nienaturalnego.
    Szybko jednak ta myśl umknęła z jej głowy. Pozwoliła by nikły uśmiech wypłynął na jej smukły pysk, gdy wspinała się po wzniesieniu, niemal niknąc w wysokich trawach. Wszelkie wątpliwości, które wcześniej czuła zniknęły bez śladu i choć wcale o nich nie zapomniała, czuła ogarniający ją spokój.
    Przystanęła, spoglądając w jasne oczy Tin. Skinęła jej głową na powitanie, posyłając jej pokrzepiający uśmiech. Nagle wszystko ucichło. W tej krótkiej chwili zdało się czuć rosnące napięcie, wibrujące z natężeniem w powietrzu. W końcu ciemnobrązowa przerwała je, odzywając się cichym, acz wyraźnym głosem, tak że wszyscy mogli ją usłyszeć.
    – Oddaję Ci w ręce odpowiedzialność. Za stado, za żywe, czujące istoty. Problemy, radości i smutki, których, od tej pory, Ty będziesz opiekunką. Życzę Ci powodzenia, z całego serca. – Umilkła na chwilę, świdrując waderę czujnym spojrzeniem, w którym czaiło się wiele sprzecznych emocji, po czym dodała już mniej oficjalnym tonem, tak cicho, że jedynie stojący najbliżej mogli ją usłyszeć. – Proszę, opiekuj się Nimi.



Śmierć Aspeney

6 czerwca 2012 roku zmarła bliska przyjaciółka Aldieb, a zarazem jej zastępczyni i Zasłużona, poświęcając swoje życie, by uratować Stado Nocy przed zagładą. Aspeney, iribisica o waniliowych oczach, była jednym z filarów utrzymujących Stado przy życiu, była jednym z Wybrańców, podczas misji ratowania Wandessy, a później pomogła przy odbudowie HOTN, gdy ich przywódczyni odeszła. To ona mianowała Aldieb na kolejną przywódczynię.

Blinding


„Należeli do tego rodzaju istot nerwowych, wrażliwych, szlachetnych i kochających, które zdolne są do największych poświęceń, ale które w życiu i zetknięciu się z jego rzeczywistością mało znajdują szczęścia, dając naprzód więcej, niż mogą otrzymać. Ten rodzaj ludzi ginie też zaraz i myślę, że jakiś dzisiejszy naturalista mógłby powiedzieć o nich, że z góry są na śmierć skazani, bo przychodzą na świat z wadą serca – za dużo kochają.” – Henryk Sienkiewicz


    Ochrypłe krakanie rozdarło powietrze, a z pobliskiej gałęzi z głośnym łomotem czarnych skrzydeł poderwała się wrona. Omen śmierci i rozpaczy zatoczył pełne koło nad moją głową, spoglądając na świat błyszczącymi, paciorkowatymi oczkami, w których czaiła się niewypowiedziana tajemnica. Powiodłam spojrzeniem za posłannikiem duchów, czując jak przez moje wątłe ciało przechodzi dreszcz. Z jaką wieścią przybył do naszego świata?
    Czarne kosmyki włosów zawirowały na wietrze, który wzmagał się z każdą mijającą chwilą. Czułam jak jego niematerialne opuszki palców przesuwają się delikatnie po moim futrze, wirują wokół, by za chwilę pomknąć dalej, w przestworza.
    Złote ślepia pociemniały, gdy umysł dopadły mroczne myśli, wspomnienia przewijające się przed oczami. Martwe ciała i metaliczna woń śmierci, jakby wszystko działo się znów od początku.
    Prychnęłam, wlepiając ponure spojrzenie w nieboskłon, śledząc spojrzeniem gwałtownie formujące się cumulonimbusy. Czułam mrowienie na całym ciele. Wraz z nadciągającą burzą nadchodziło coś mrocznego. Jakby czarne macki ciemności postanowiły wyjrzeć ze swych kryjówek, by sponiewierać ten świat akurat dzisiejszego dnia. Zbliżało się.
    Zanurzona w odmętach myśli nie zauważyłam od razu przysadzistej postaci, która wyłoniła się spośród gnącego się na wichrze lasu. Jednak gdy w końcu ją dostrzegłam, poczułam jak po moim grzbiecie przebiegły dreszcze. Serce zabiło mocniej i w tym samym momencie gdzieś w oddali rozbrzmiał grzmot.
    Z mojej gardzieli wydobył się cichy pomruk, niby echo cichnącego już gromu. Wstałam, podchodząc do irbisicy o czekoladowych rozetach. Przywitała mnie swoim firmowym, szelmowskim uśmiechem.
    Odpowiedziałam tym samym, zaglądając w jasne, waniliowe ślepia, nie mogłam jednak odgadnąć co się w nich kryje. Nim jednak zdołałam wydobyć z siebie głos, spostrzegłam, że oczy samicy gwałtownie się rozszerzają, wpatrując się w coś za moimi plecami. Wtedy to poczułam, mroczną energia, kotłująca się nie dalej jak metr ode mnie.
    Odskoczyłam jak oparzona, wlepiając ślepia w dziwne zjawisko. Iskrząca się kula niezidentyfikowanej energii zawisła w powietrzu, a wokół niej obracało się kilka opalizujących pierścieni. Patrząc na jej jaskrawą biel, podobną do burzowych błyskawic, miało się wrażenie, że przestrzeń wokół niej zakrzywia się, powoli ciemniejąc, jakby wchłaniała całe otaczające ją życie.
    Przeniosłam wzrok na kocicę, zauważając w jej oczach błysk zrozumienia. Na jej pysku widniało zafascynowanie, pomieszane z pewną dozą strachu i obawy. W przeciwieństwie do mnie, zdawała się dokładnie wiedzieć co się dzieje. Powiodłam za nią spojrzeniem kiedy powoli zbliżała się do skrzącej się kuli. Odwróciła się na chwilę w moją stronę, spoglądając na mnie łagodnymi, waniliowymi ślepiami, w których jednocześnie zastygło zdecydowanie.
    – Do zobaczenia po drugiej stronie, Al. – szepnęła i nim zdążyłam zareagować, skoczyła w jarzącą się kulę.
    Krzyknęłyśmy w tym samym momencie. Dłoń Luny zacisnęła się na pustym już powietrzu. Widziałam, jak z trudem powstrzymywała się, by nie ruszyć za samicą, co i mnie przeszło przez myśl. Nie ruszyła się jednak, wpatrzona w wirujące kształty. Nagle gwałtownie się wzdrygnęła, najwyraźniej wytrącona z równowagi. Powiodłam za jej zatrwożonym spojrzeniem, czując jak uginają się pode mną łapy.
    Wypaczone kształty gięły się i wiły, migając nam przed oczami. Wycie, zniekształconych tworów raniło nasze uszy, sprawiając, że cała się skuliłam. Co rusz migał mi przed oczami zdeformowany obraz Aspeney, walczącej z czarnymi cieniami.
    Szamanka zaczęła szybko wyrzucać z siebie słowa w nieznanym mi języku, wspomagając się przy tym licznymi gestami. Widziałam pot, perlący się na jej skroniach, kiedy próbowała wspomóc przyjaciółkę. Na jej twarzy widniała determinacja, jednak miałam wrażenie, że jej wysiłki były znikome przy ogromie siły jaką dysponowała kula.
    Nagle błękitne oczy rozszerzyły się gwałtownie, a twarz wykrzywiła się przerażeniem. Krzyknęła coś, co brzmiało jak „Padnij!”, ale nim zdążyłam jakkolwiek zareagować nastąpił wybuch. Najpierw zalała mnie jasna fala światła. Potem poczułam jak jakaś potworna siła odrzuca mnie na kilkanaście metrów, posyłając na pień drzewa.
    Nastąpił głuchy trzask, po którym osunęłam się na ziemię. Zawyłam bezsilnie, gdzieś na granicy świadomości dziwiąc się, że nie straciłam jeszcze świadomości. Podźwignęłam się na łapy, z trudem łapiąc płytkie oddechy, które powodowały połamane w kilku miejscach żebra. Zachwiałam się, zaślepiona przez łzy. Pociemniało mi przed oczami. Świat stanął do góry nogami, wirował, ale mnie już było wszystko jedno.
    Gdzieś w oddali rozbrzmiał szaleńczy śmiech. A może to ja się śmiałam? Nieważne. Wszystko to było szalone, obłąkane. Obłąkany, parszywy świat.
    Nie, nie świat. Deszcz.
    Obłąkany deszcz krwi. Czy nie brzmiało to śmiesznie? Ciężkie krople krwi płynące ze ślepych oczu chmur. Czemu one płaczą? Niech płaczą. Wszyscy płaczmy, bowiem utoniemy w morzu krwi. Obłąkany śmiech, rozbrzmiewający pośród deszczu. Skąd tu się wziął deszcz?
    Z nieba. Niebieski firmament zalewa się łzami, podczas gdy my płyniemy ku odmętom myśli. Czemu? Czemu płaczę…?
    Nie, już nie płaczę, a wiruję w tańcu. Wiruję razem z szalonym światem, jakbym znalazła się w niszczycielskim pędzie cyklonu. Długie, ciemne włosy powiewają za mną niczym wstęgi krwi, a wokół płonie ogień, rzucając na świat czerwoną łunę. Gdzieś w dole trzasnęła błyskawica, a niczemu winne drzewo zdawało się unosić w górę, coraz wyżej, aż… Padło na ziemię by zgnić i gnić w nieskończoność w odmętach cierpienia.
    Nie było pytań. Nie było pożegnań. Może i lepiej. Teraz mogłam już tylko biec.


    Luna przebudziła się z cichutkim jękiem. Jednostajny szum deszczu łagodził łomoczący w jej uszach huk. Chłodził obolałe ciało, przynosił ukojenie, ale zarazem melancholię. Lodowate krople spływały po jej bladej skórze, płynęły z ciemnego nieboskłonu, uderzając o popękaną glebę, by rozbić się na miliardy błyszczących drobin.
    Dziewczyna rozejrzała się po pobojowisku, uważnie śledząc spojrzeniem przeoraną przez wybuch ziemię. Rozciągał się przed nią żałosny widok. Tam, gdzie wcześniej rosła zielona, bujna trawa, teraz widniała jedynie goła ziemia i martwe rośliny.
    Brunetka otarła wierzchem dłoni krew, płynącą z rozciętej wargi. Z trudem podniosła się na równe nogi, jej ruchy były sztywne, pozbawione wcześniejszej gracji. Powoli, ostrożnie stawiając kroki szła, przez spustoszoną dolinę. W pewnym momencie zamarła i czując jak nagle opuszczają ją siły, opadła na kolana.
    Nachyliła się nad martwym ciałem irbisicy, delikatnie pogładziła ją po zmatowiałym futrze. Nie próbowała nawet powstrzymywać łez, które wzbierały w jej jasnych, błękitnych oczach.
    – As… As? As! – Wydarła się i pochyliła nad nią. – Dlaczego? Dlaczego to zrobiłaś? – Wydusiła, przytulając czołem do jej martwego ciała. – Uratowałaś Nas, ale za jaką cenę…
    Nim słowa zdążyły przebrzmieć w czającej się dokoła pustce, ciało samicy zaczęło się rozpadać w drobny pył. Drobiny uniosły się na wietrze, unoszona przez niematerialne duchy powietrza, ku wzburzonemu firmamentowi, ginąc wśród pierzastych, burzowych chmur. Już po chwili po Ghotevence pozostały jedynie wspomnienia…

Dwa miesiące później Aldieb postanowiła opuścić Stado Nocy.

Opuszczenie stada i dołączenie do Czarnego Królestwa 

Trafiła do Czarnego Królestwa, gdzie odnalazła dawno zaginioną towarzyszkę, Glolę. Z początku jej chwile w Black Kingdom był ciche i spokojne, jednak wkrótce powróciły do niej koszmary, aż ostatecznie trafiła przed oblicze hordy demonów. Podczas gdy panowała jako przywódczyni Stada Nocy, nagradzała zasłużonych członków kontraktami z demonami, tak jak niegdyś robiła to Wandessa. Aldieb nie była jednak Panią Śmierci - była jedynie fałszywą zastępczynią, a kiedy demony odkryły, że zostały oszukane postanowiły się zemścić. Aldieb utargowała z nimi trochę czasu, by móc dowieść im, że jest godna stanowiska. 


Pierścień Czarnego Feniksa


By zyskać nowe moce Aldieb postanowiła wybrać się na misję do Mrocznego Sanktuarium, gdzie miałą się zmierzyć ze swoimi najgorszymi koszmarami. Udało jej się przetrwać i przejść przez ten piekielny labirynt. Zdobyła magiczne pióro z ogona czarnego feniksa - noszące na sobie znak Pierścienia Śmierci. Jednak na jej drodze stanęła strażniczka Sanktuarium, broniąca swojego mauzoleum. Aldieb była wyczerpana zarówno na ciele jak i na umyśle, po trudach które przeszła. Nie miała jednak wyjścia, musiała stanąć do walki z demonem, którego jedynym zadaniem było dopilnowanie, by nikt żywy nie opuścił Sanktuarium. Jej obrażenia były śmiertelne, monstrum zostawiło ją nieprzytomną, wiedząc, że trucizna z jego żył i śliny dobije samicę prędzej czy później. Aldieb umierała. Na ratunek przybyła jej Sanetille. W dziwnych zawirowaniach losu, demonem strzeżącym Mrocznego Sanktuarium, była siostra demonicy. Gnana więziami, które splatały ją ze złotooką, kosztem własnej energii życiowej uleczyła jej rany i próbowała uratować ślepię Aldieb, które zalane było sokami trucizny. Dzięki wysiłkom Sanetille, Aldieb przeżyła. Jej lewe oko nie było już nigdy takie samo - spoglądało na inny świat, na materię nieżywą, zagubione dusze i fantomy, błąkające się w międzyświecie. Ukradkiem też w jej żyłach z wolna rozpływały się śmiercionośne drobiny, niewykryte pzostałości krwi demona, które powoli, lecz nieuchronnie zatruwały ciało i umysł brązowej samicy. Choć Aldieb zyskała nowe potężne moce, przypłaciła to wielkim kosztem i z czasem zaczęłą marnieć, słabnąc co raz bardziej.



Demony

Aldieb zyskała moce Cienia, a wraz z przybyciem kolejnego demona Threiyana, z którym związała się za pomocą Amuletu Feith - jej moce powetrza stały się jeszcze potężniejsze. Do tego czasu nauczyła się także przeróżnych zaklęć i rytuałów, wędrując po świecie ze swoimi demonicznymi towarzyszami. Rozwinęła swoje magiczne dary i nauczyłą się swobodnie korzystać z przemian. Zdobywała coraz więcej wiedzy i doświadczenia, docierając w swych poszukiwaniach nawet do świata ludzi. Na swej drodze niejednokrotnie musiałą stawać do walki z różnymi przeciwnikami, a polujące na nią demony, co raz częściej i co raz szybciej łapały jej trop. Ostatecznie Aldieb zebrała sił i wybrała się z dwoma demonami u boków do Królestwa Demonów, by tam zmierzyć się ze swoimi oprawcami, by zakończyć daną umowę, bo dowieść im swą godność. Jednakże jej czyny poszły na próżno, bo choć dała sobie trochę czasu, demony nigdy nie planowały dotrzymać słowa. Przedłużały jedynie uciechę, bawiąc się w uciesze swą zdobyczą. Z pomocą swych towarzyszy Aldieb umknęła do świata żywych, ścigana jednak była nadal i choć stawiała opór i walczyłą do końca, ataki były co raz częstsze. Demony i zjawy nawiedziały ją w snach, jak i na jawie, goniły ją wszędzie gdzie się udała.

❖ 

    Zamarła. Nie była w stanie się poruszyć. Tak bardzo chciała postąpić chociaż krok… strzygnąć uchem, oblizać suchy nos, rozejrzeć się dokoła, jednakże… nie mogła.
    Kończyny, każda komórka jej ciała odmawiała posłuszeństwa. Niczym zamrożone, zesztywniałe z przeszywającego je na wskroś panicznego strachu. Zbyt oszołomione by dotarły do nich wysyłane przez nią impulsiki.
    Świat wokół jej sylwetki zaczął z wolna się obracać, wirować. Chciała podążyć za nim wzrokiem, odwrócić głowę. Byleby nie stracić go z oczu. Ale nic nie działało. A wewnątrz niej zaczynała się rodzić dzika panika. Niczym motyl złapany w pajęczą nić, serce trzepotało w jej wnętrznościach, przeczuwając zbliżający się koniec. W ostatnich, desperackich wysiłkach próbowało się uwolnić z lepkiej pułapki… Lecz nadaremno.
    A tam… w mroku, coś się czaiło. W ciemności, poza zasięgiem jej wzroku, znajdowało się coś mrocznego. Obserwowało ją, wodziło nienawistnym spojrzeniem po jej plecach, oblizując w złośliwym uśmiechu ostre jak brzytwa kły, radując się bezradnością samicy.
    Cała sparaliżowana, drżąca niczym osika, nie mogła nic zrobić poza oczekiwaniem. Oczekiwaniem na śmierć. Już wiedziała, przeczuwała, że nie ma dla niej innego zakończenia. Nie mogło być.
    Powietrze ze świstem przeszył mrożący krew w żyłach chichot. Tuż po tym cały świat się załamał, niemal zgiął w pół, by za chwilę wywrócić się na drugą stronę, rozciągany przez niewidzialną, potężną siłę, w niewytłumaczalny sposób odwracając bieg cząsteczek.
    Rdzawa ciecz polała się po pysku, klatce piersiowej i smukłych łapach wadery. Zachwiała się na drżących łapach i upadła ciężko na szklaną powierzchnię. W sekundę potem drobna rysa pomknęła przed siebie, rozgałęziając się na kolejne, coraz liczniejsze chaotyczne nurty.
    Przezroczysta ściana pękła. Tysiące, skrzących się w srebrzystym blasku, odłamków zawirowało w przestrzeni, rozpoczynając taniec śmierci. Ciało samicy runęło w dół, ku ciemności, ciągnąc za sobą flagę czerwieni. Drobne kropelki karmazynu w pędzie ochlapało szklane kawałki, dodając do mistycznego tańca nowe akordy.
    Wtem wszystko się zatrzymało. Zamarło, zamrożone w czasie i przestrzeni. Przez wątłe ciało samicy i otaczające ją fragmenty lustra przebiegła fala dźwięku. Brązowa ledwo czuła drgania w omdlałych, bezwładnie zwisających kończynach. Przy kolejnym uderzeniu szkło rozsypało się, tworząc błyszczący, niczym gwiazdy na atramentowym niebie, puch niezliczonych drobinek, unoszących się, bez najmniejszego ruchu w powietrzu.
    I zapadła cisza.

❖ 

    Nagle odwróciła się z głuchym warkotem, który rozbrzmiał z całą swoją mocą, wprawiając popękaną ziemię w drgania. Złote ślepia zapłonęły jarzącym się światłem, kierując się na zbliżającego się z zawrotną prędkością napastnika. Gęsta sierść na karku samicy zjeżyła się, a mięśnie instynktownie napięły, gotowe do działania.
    W kilku następnych susach potwór doskoczył do kilka razy mniejszej od niego samicy. Jego wielkie, pokryte rzadką szczeciną cielsko zdawało się niezdolne do tak szybkich ruchów, mimo to nie przeszkodziło mu to w gwałtownym skręcie, podążając za unikiem swojej, jak mniemał, ofiary.
    Zwęziła ślepia, spoglądając na niego z wyrachowanym wyrazem pyska. Bezmózgie stworzenie. Zdolne wyłącznie zabijać. Nie zrozumiał ostrzeżenia, a za swój błąd będzie musiał zapłacić.
    Uchyliła się przed kłapnięciem podłużnej szczęki, wyposażonej w dwa rzędy zakrzywionych, pożółkłych kłów. Przemknęła pod brzuchem potwora, klucząc pomiędzy parami umięśnionych odnóży. Wyskoczyła z drugiej strony, natychmiast odbijając się od ziemi. Wylądowała na pokrytym twardym pancerzem grzbiecie, z trudem unikając, wystających spod skóry nagich kości.
    Lawirując pomiędzy ostrymi wypustkami, z trudem utrzymując równowagę na rzucającym się pod nią cielsku, dopadła do łba potwora. Mamrocząc słowa w pradawnym języku wyrysowała na jego czaszce prosty znak. Wokół nich podniósł się wiatr, a symbol rozjaśniał niebieskawym światłem.
    Nagle wszystko ucichło. W następnej sekundzie monstrum zachwiało się gwałtownie, po czym padło trupem. Wilczyca zeskoczyła gładko na ziemię i odwróciła się, spoglądając na truchło. Z rozwartej paszczy oraz małych, paciorkowatych oczu sączyła się gęsta, rdzawa posoka.

❖ 

    Opadła na plecy, kładąc się na śnieżnym dywanie. Filigranowe płatki płynęły na nią z góry, opadając miękko na twarz. Wokół panowała uspakajająca cisza. W głowie płynęła nikła melodia. Nawet nie wiedziała kiedy, a po jej policzku spłynęła pojedyncza łza. Poczuła jak do oczu napływają następne. Podniosła dłonie do twarzy, by je zatrzymać. Otarła powieki. Spojrzała na drobne palce ze zdziwieniem przypatrując się karmazynowym kroplom. Jedna z nich spłynęła po papierowej skórze, pozostawiając rdzawą smugę.

I might be better off closing my eyes
And God will come looking for me in time

    Opuściła skostniałe dłonie. Je oddech był płytki, równomierny. Ból w sercu zdawał się zanikać, kiedy jej szare oczy śledziły powolną wędrówkę śnieżynek. Czas zwolnił swój bieg, przestał płynąć. Opuściła powieki, zamknęła oczy.
    Śnieg przestał padać.

❖ 

    Krok za krokiem. Bose stopy zanurzały się w jasnym puchu, pokrywającym jedwabnym kocem przeoraną korzeniami ziemię, jakoby to była skóra staruszki, pokryta zmarszczkami wieku. Niczym anielskie pióra, biel frunęła z nieba, muskając swym aksamitem odkryte ramiona dziewczyny. Z jasną karnacją, ubrana w śnieżnobiałą, zwiewną sukienkę zdawała się być niczym jeszcze jeden płatek wirujący z niebiosów. Jedynie ciemne, hebanowe włosy, spływające jej na plecy, odróżniały ją od bliźniaczych sióstr.
    Poruszała się z gracją, tańcząc lekko pośród kamiennych, popękanych nagrobków, pokrytych zeschłymi jesiennymi liśćmi. Cichy szelest zmącił nieskazitelną ciszę, kiedy wiatr wzbudził w nich na chwilę życie. W kilka chwil później wszystko na nowo umilkło.
Smukłe palce wędrującej wśród arkanów pozazmysłowej krainy wodziły po chropowatej powierzchni misternie rzeźbionych posągów. Szare, szeroko rozwarte oczy, wodziły dokoła, a w ich głębinach z wolna rodził się niepokój.
    Ciemne kosmyki włosów zawirowały w powietrzu, kiedy dziewczyna odwróciła gwałtownie głowę, wbijając wzrok w kamienną figurę, stojącą tuż za jej plecami. Płaczący Anioł. Skrywający twarz w dłoniach. Okryty piórami, niczym dowodem swej zguby.
    Mrugnęła.
    Ślepe oczy, wpatrzone wprost w nią.
    Nie… To nie mogło być…
    Dwa kroki w tył. Stop. Nagrobek. Nie, coś innego. Postument, a na nim…
    Nie wytrzymała, z całej siły zacisnęła powieki.
    Wykrzywiona dziką wściekłością twarz, rozwarte szczęki, pełne kłów. Rozcapierzone palce, uzbrojone w ostre szpony. Usidlone spojrzeniem. Tuż przed nią. Zdążyła.
***
    Szła prosto przed siebie. Oczy, zaślepione łzami, wodziły bezmyślnie po otoczeniu, nic jednak nie widząc. Chciała biec, uciec. Ale nie mogła, to by ją zgubiło.
Najpierw usłyszała cichy trzask, jakby pękającego szkła. Następnie poczuła ból nie do opisania, rozsadzający ją od środka, mrożący krew w żyłach, paraliżujący kończyny. Chłód tak dotkliwy, że niemal palący.
    Upadła na popękaną ziemię, wprost w szare drobiny popiołu. Atramentowa ciecz splamiła ciemnymi kwiatami jej sukienkę. Polała się po rękach, nogach, ciele, tworząc coraz większą kałużę wokół klęczącej. Rozlewając pod nią ciemność, od której nie było już drogi ucieczki. Wpadła w pułapkę.
    Cichy trzask. Porcelanowa skóra czarnowłosej zaczęła pękać. Drobne rysy przebiegające przez jej nieskazitelną twarz zaczęły się pogłębiać. Kilka odłamków zapadło się do środka. Pajęcza sieć pęknięć pokryła już ramiona i nogi dziewczyny. Rozprzestrzeniały się coraz szybciej, a w osłabionej powierzchni wciąż pojawiały się nowe dziury. Zapadały się do środka, podczas gdy przez otwory lała się czarna ciecz, której krucze skrzydła zalewały cmentarz mrokiem, pochłaniając go coraz zachłanniej.
    Krzyk. Jeden, krótki, urwany. Jej ciało płonęło, żywym, jaskrawym ogniem. Zaledwie kilka sekund. Szarawy popiół unosił się przez moment w powietrzu, by po chwili opaść w dół, zatonąć w bezdennych ciemnościach. Przepaść na zawsze.
***
    Dwoje jasnych ślepi rozbłysło w ciemnościach, niczym latarnie płynnego złota. Samica nie poruszyła się nawet na milimetr. Czekała aż mrok pochodzący ze snu wygaśnie, odejdzie na dno jej duszy, by dręczyć ją innym razem. Przymknęła powieki. Nie potrafiła już zasnąć.

❖ 

    Potrząsnęła lekko głową. Wyzbywając się resztki wątpliwości postąpiła krok na przód. Źrenice dziewczynki rozszerzyły się gwałtownie, zalewając błękitne niebo tęczówek smolistą czernią. Jej usta rozwarły się w szerokim, dzikim uśmiechu. Po brodzie skapnęły strużki śliny. Malinowe wargi zaczęły pękać.
    Zszokowana samica mrugnęła, ale nic się nie zmieniło.Jej umysł nie nadążał z przetwarzaniem rozgrywających się przed nią zdarzeń. Wszystko działo się zbyt szybko, w ciągu zaledwie ułamków sekund. Poczuła jak słabną jej nogi, a bicie serca mimowolnie przyspiesza, pompując krew do tętnic.
    Usłyszała trzask rozrywanej skóry. Z opuszków dziecięcych palców wyrosły ostre jak brzytwa szpony. Po porcelanowej skórze lalki spłynęły rdzawe strużki krwi. Do uszy samicy dotarł cichy śmiech, wydobywający się spomiędzy popękanych warg i zaostrzonych, pokrytych smolistą cieczą kłów.
    Jedyne co zdążyła to zaczerpnąć łyk powietrza. W następnej sekundzie twarde jak ołów szpikulce wbiły się w ciało, bez trudu rozrywając warstwy futra, skóry i mięśni. Polała się krew. Karmazynowa ciecz obryzgała ziemię, tworząc na białym śniegu barwną mozaikę. Świat zawirował, a samicy zdawało się, że leci. Zaczęła odpływać. Ból dławiący jej ciało, był niczym w porównaniu ze świdrującym jej czaszkę dzwonieniem. Wszystko spowiła biel.

❖ 


Jedyny Słuszny Pan

W tym czasie w Stadzie Nocy ponownie zmieniło się przywództwo, alphą została wybrana Error Buen. Niebo nad stadem przeciął ogromny kruk. Niedługo potem zwierzęta znalazły zagubioną ośmioletnią ludzką dziewczynkę, która wciąż na zmianę powtarzała o przeklętym szamanie i rzezi kruków. Złowróżbny omen wprowadził niepokój w szeregach stada, jednak zwierzęta nie wiedziały, co za sobą ciągnie oraz o ruchach, które miały miejsce daleko, daleko poza ich terenami.


Powrót do Stada Nocy

Aldieb czuła, że jej czas się zbliża. Udała się więc do swego domu. Do Stada Nocy. Do rodziny i przyjaciół, do lasu, który koił jej zmysły, do ziemi, która dawała jej ukojenie i życie. By móc spędzić z nimi ostatnie chwile, by móc się napawać choć przez chwilę beztroską, by móc się pożegnać.


Utrata wzroku

Stalowoszare niebo górowało swym masywem, rozpościerając się nad terenami Stada Nocy.
Soczyście zielona, świeżo wyrośnięta trawa kontrastowała z jego ciemną barwą.
Samica siedziała nieruchomo, niczym niewzruszona.
Jej prawe oko powielała absolutna czerń. Lewe, wcześniej poprzecinane krwistymi żyłkami, kiedy popękały drobne naczynka, teraz spowite bielmem.
Sama zastanawiała się jak udało jej się zdusić w sobie ryk bólu.
Po bijących złotem tęczówkach nie zostało absolutnie nic.
Przyzwyczajenie się do chodzenia zajęło jej kilkanaście godzin.


Śmierć

Przeskoki materii zdarzeń.
Obraz nędzy i rozpaczy.
Skoczyła. W przestrzeni przestrzeń korytarzy.
Wycie wichury. Nie, to demony.
Padła. Tak ciężko. Tak ciężko było podnieść jej pysk, czy nawet powiek kurtyny. Ciężar tonowych gór.
Zadrżała. Spojrzała. Lecz nie jej było to odbicie. Kimże jesteś?

"Jesteś martwa." Cichy szept rozbrzmiał w jej głowie. Łagodny, pieszczotliwy głos.
Czemu do nich nie dołączysz? Powinnaś z nimi być. Jesteś martwa. Waniliowe ślepia, fiołkowe oczy, bandaże szarej. Migotliwe sceny rozbłysły niczym miraże połyskliwych skrzydeł motyli.

Serce. Ogień. Żywioł wpłynął lawiną do żył ciemnobrązowej samicy, sięgnął ślepych oczu, spłonął. Nagle znów widziała. "Zniknijcie." Wyszeptała. Rzuciła się wprost w kotłujące, wijące się ciała demonów. W jedną stronę posłała potężną falę wzburzonego powietrza. Z jej ciała buchnął ogień, posyłając kolejne monstra na ziemię. Rozpostarła pierzaste skrzydła, wzbiła się ponad ziemię, z trudem wyrywając kończyny z mocarnego uchwytu jednego z demonów. Wzniosła ścianę ognia. Zawyła. Pazury w jej skórze piekły boleśnie. W mgnieniu oka jej wątłe ciało zniknęło w tumanie kłapiących paszcz i szczęk, piekielnych cielsk. Zniknęło. Rozszarpane.

Umierała. Jej duch odchodził. Wokół rozszarpanego przez demony ciała flora zdawała się ożywać.  Z początku z wolna, niemal nieśmiało. Malutkie pąki wyrastały z gleby, przedzierając się przez trawy i mech. Kolejne rośliny ożywały, wijąc się wśród pokrywających ziemię korzeni. Wspinały się po ciele brązowej samicy, po tym co z niej zostało. Kolejne pnącza i świeże gałązki, otaczały ją dokoła, coraz śmielej, coraz żywiej. Pąki rozwarły się, ukazując wielobarwne, aksamitne w dotyku płatki. Las, który był dla Niej domem, przyjął Dziecię Nocy w swe objęcia, aż w końcu brązowe futro zniknęło wśród pnączy i kwiatów.

Dusza


Śmierć nie była końcem. Podczas gdy dusza Aldieb odpływała, gotowa zasnąć na wieki, w tle toczyły się inne rozgrywki. Sanetille wyczuwając grożące samicy niebezpieczeństwo chciała pognać ku jej boku. Na drodze jednak stanął jej Threiyan. Demonica od początku go nienawidziła, a teraz próbował pokrzyżować jej plany. Niestety choć była szybka i zwinna, a jej intrygi nie znały granic, Threiyan był zaprawiony w boju. Zmusił demonicę do walki i zwarcia kłów i pazurów. Sanetille jednak wiedziałą, że nie ma na to czasu. Ackzolwiek nie mogła pozwolić, by Threiyan dostał się do Aldieb przed nią. Obydwa demony pragnęły tego samego - duszy Aldieb. A Sanetille poświęciła zbyt wiele czasu kultywując ją, utrzymując przy życiu, czekając na moment, aż będzie mogłą ją pochłonąć. Przechytrzyła Threiyana, który zbyt pewny swej siły, przypłacił swoją zuchwałość porażką. Sanetille skoczyła w międzyświat - to był jej sposób na błyskotliwe poruszanie się pomiędzy realmami, dotarłana pole walki w ciągu kilku sekund, jednak było już za późno. Zastała płonący las i rozszarpane na kwałki ciało brązowowłosej samki. Jej duszy nigdzie już nie było.
Podczas gdy Sanetille walczyła ze swoim przeciwnikiem, ktoś inny pojawił się w Lesie Śmierci. Potężna wilczyca o smolistej sierści i oczach buchających gorącym żarem. Była to Risplendente, niegdyś strażniczka Morczego Sanktuarium, teraz działająca na zlecenie swej matki Akeldamy, uchwyciła duszę Aldieb i zaniosłą w prezencie swej rodzicielce.


Sanetille postanowiła wyrwać Aldieb ze szponów Akeldamy. Uknuła plan ucieczki, ryzykując przy tym własnym życiem. Jednak w ostatniej chwili kości losu potoczył się w nieprzewidzianym kierunku i dusza Aldieb zniknęła w przepaściach nicości.

Spectre 


W ten sposób zrodziłą się Spectre. Fragment duszy, zawierające wszystkie nadprzyrodzone moce Aldieb i połamane, wypaczone fragmenty wspomnień. Wypluta z zaświatów i związana dziwną mocą z Sanetille, skazana na jej towarzystwo. Próbowała wrócić do tego co przemykało w jej wspomnieniach, do rodziny, do Stada Nocy, jednak szybko obrazy z pamięci zaczęły zanikać, zastąpione głodem, gniewem, żądzą.

Zszargana, rozerwana, splątane nici istnienia. Kotłujące się Cienie, chaos i niewiedza. Wypluła ją Głębia, otchłań piekielna, czy może raczej Nie-Świat, poza czasem, poza życiem, tam gdzie niczyja stopa się pałęta, a dusza nie ostanie. Nie miała imienia więc własne przybrała, siedem nazw na każdą myśl potwora - Zjawa, Ogień, Wiatr, Trucizna, Cień, Śmierć i nadzieją Dusza. Nie miała ciała, więc własne stworzyła, utkała z mroku i powietrza to, co z przed życia znała. Poprzednie wcielenie jak zza mgły pamiętała, jak historia, legenda, dawno temu przekazana. Na egzystencję skazana, bez uczuć, bez serca, a jednak nie sama - z towarzyszką zesłana; ze zdrajcą, mordercą.

Powrót ze zmarłych


Harold był jelenim druidem, który przypadkiem zawędrował na tereny Stada Nocy, kiedy nad stadem czychała apokalipsa. Był on bardzo wrażliwy na emocje i otoczenie. Wyczuł, że gdzieś niedelako ktoś zginął. Mimo że, nekromancja jest zakazana u druidów, Harold przejął się losem zmarłej i postanowił wskrzesić Aldieb, za co zapłacił wygnaniem ze swojego klanu.
Harold zarzucił łbem, wprawiając w ruch dzwonki, by ich dźwięk zwabił zbliżające się stworzenie.
- Witaj w domu, Aldieb. -
Jeleń był zadowolony. Aldieb, choć wciąż zdezorientowana, była w pełni sprawna. Jej ciało naznaczały blizny, przykryte brązową sierścią, pachnącą wilgotną ziemią.
- To nie magia, co za darmo se dary daje. Zagubiona jest jej dusza w jej własnym ciele. Nie ona teraz żyje, a Jelenia wola nią steruje. Nie ufam, póki Jeleń przy niej, nie ufam, póki nie sama. - rzekł Seth, wątpiąc w cud przed oczami.
- Las dał jej drugie życie, ja tylko o to poprosiłem - odrzekł Harold, skłoniwszy się pokornie.
Aldieb powróciła do świata żywych, zjawiając się oku chaosu. Nad stadem czychała apokalipsa. Podczas gdy ona nie wiedziała jak chodzić, jak myśleć, jak oddychać. Wrzucona w wir wydarzeń, została wezwana przed obliczę Życia i wyznaczona była jej kolejna misja.


Tajemnica początku istnienia

Na ziemi wokół drzewa zaczęły pulsować nikłym światłem żyły cienkie niczym pajęczyna, każda łącząca się z kolejnym drzewem tworząc sieć połączeń między sobą. Las zaczął pachnieć słodkim zapachem skoszonej trawy, przypominając smak arbuza letnim popołudniem, zapach życia - Aldieb - zawołało życie przepełniając jej głowe wizjami Kruków, rozrywania zwłok. Kolejny błysk. Kruków nie ma, białe pomieszczenie zdaje się świecić jaśniej niż tysiąc słońc jednak jej nie oślepia, ze światła wyłania się postać bez twarzy - Witaj córko.

[...]

Znalazłszy kamień Aldieb poczuła ciepło bijące z jego wnętrza, w głowie odezwał się ciepłym kobiecym głosem.
- Od chwili pojawienia się kosmosu, ciemne duchy w Pustce usiłują przekręcić rzeczywistość w królestwo wiecznych męk. Istoty te były znane jako puści i gromadzili swoją moc. Z czasem te nikczemne istoty które istnieją tylko po to, aby przekształcić światy, które atakują, w miejsca rozpaczy i śmierci odnalazły waszą polane, pełną magii i życia... Nie mogę przetrwać w obecnej formie, muszę zatem umrzeć a na moim miejscu wyrośnie nowe życie.
Wybrałam Ciebie, jako nowego nosiciela tajemnicy początku wszechświata -
Aldieb poczuła gorąco wewnątrz swojego ciała, coś się w niej zmieniało, oczy rozpaliły się światłem a ciało zapłonęło żywym ogniem jej duch uniósł się ponad drzewa...
Po horyzont niczym żyły w ciele matki ziemi zaczęła tętnić energia życiowa w jednostajnym rytmie.
Śmierć? Śmierci już nie było, wszystko co do tej pory umarło pompowane siłą ziemi wracało do życia.
Kruki oczyszczone z mrocznej magii usiadły w kręgu na polanie, w kruczym gwarze słychać było dźwięki wdzięczności.
- Aldieb - powiedział głos w głowie - będziesz miała młode -
Wilczyca osunęła się ze zmęczenia, po czym zamknęła powieki oddając się snu.

Aldieb nie tylko powróciła do życia, uratowała Stado przed kruczą klątwą, ale także została matką bytu, który wykraczał, poza wszelkie zrozumiałe normy. Gwałtownie wyrwana ze świata zmarłych, przez długi czas była otumaniona, zagubiona we własnych poszarpanych, potarganych wspomnieniach. Czując się jak intruz we własnym ciele, podczas gdy w jej łonie rosło obce istnienie. Nocą i dniem towarzysyzło jej odrealnienie, a wizje i koszmary nawiedzały ją za równo w śnie jak i na jawie. 

Czuła, wiedziała, od początku przeczuwała, że choć wróciła - nie cała była, brakło odłamków, fragmentów, jej mocy, zdolności i sił zdobytych; krwią i łzami opłaconych. Nie słyszała już przeto głosów i szeptów nienawistnych, nie czuła już obecności istot piekielnych, demonów a zarazem towarzyszy wśród przygód i zmagań. Pozostała sama w szaleństwie świata, stęskniona, zlękniona, obawami przepełniona, nie mając nic więcej niż urywane miraże zesłanych jej wizji.


Okres ciąży


[Odnalezienie przez Hiacynt
Atak Tristana
Sny, wizje, koszmary - wspomnienia, przebłyski lat przeszłych, koszmarne obrazy z piekła i pustki, przebłyski z akopalipsy i spotkanie z kosmicznym bytem, wizje płomiennokiego demona]

Wake me up


WOLF MOTHER, WHERE YOU BEEN?
YOU LOOK SO WORN, SO THIN
YOU'RE A TAKER, DEVIL'S MAKER
LET ME HEAR YOU SING


W alabastrowej skórze odbijało się srebrzyste światło księżyca. Spojrzałam na jaśniejącą tarczę, która nagle została przyćmiona przez chmurną gromadę skrzeczących ptasich piór. Podniebny firmament przecięły szkliste żyłki, jakby kopuła nieba zaczynała pękać. Z kosmicznej otchłani runęła gwiazda. Kometa pędziła coraz szybciej w stronę ziemi, jej cień przysłaniał połać lasu. Zdawała się rosnąć cały czas z zawrotną szybkością, a wokół niej rozwinęły się jaskrawe języki ognia, które w moich szarych tęczówkach odbiły się niczym tańczące w zawziętej walce węże. Gdy zdawało się, że przesłoniła już cały świat, rozpadła się nagle na tysiąc atramentowych piór. Kruki zawirowały, pikując w dół. Zapłonęły rubinowym ogniem, zniknęły, a z nieba spadły drobiny obsydianowego szkła. Na moje ciało spłynął deszcz śmierci.
Stałam po kostki w lodowatej wodzie. Atramentowa czerń toni wodnej była nie do przebicia. Spojrzałam w dół, kładąc dłonie na powiększonym brzuchu. Przeniosłam wzrok na taflę jeziora, w którym jawiło się moje odbicie. Z moich pleców rozkwitły krucze skrzydła, obsydianowe pióra rozsypały się dookoła, a z głębi ciała wyłoniły się świecące jasną akwamaryną, wijące się nicie, które jak naelektryzowane uniosły się w przestrzeni, rozciągając się wokół niczym pajęcza sieć. W chwiejnym odbiciu, moje oczy zajaśniały amarantową barwą, zmieniając się jednak zaraz na krwisty zew piekielnych płomieni. Wraz z nimi pojawiły się żółtawe kły i dalsza sylwetka smolistej maszkary. Wyskoczyła spod powierzchni wody, rzucając się w moją stronę. Sztylety kłów zatopiły się w moim ciele. Trysnęła krew. Odrzuciło mnie do tyłu. Leciałam. Upadłam na plecy, lądując w mroźnych objęciach jeziora. Zjawa zniknęła, zostawiając mnie w samotnej agonii. Uniosłam drżące dłonie do brzucha, z lękiem spoglądając w dół. Rozszarpane, zmasakrowane. Karmazynowe smugi płynęły swobodnie, rozpływając się dokoła bladego ciała, malując, na mrocznej powierzchni migotliwej wody, rozkwitające pąki róż.
Wątłe ciało samicy rozbudziło się gwałtownie, roztrzepując wokół siebie śnieżne drobiny. Dyszała ciężko, unosząc się na chudych łapach. Złote tęczówki powędrowały ku całunowi nieba, jednak zza mglistych chmur wyłaniała się jedynie kremowa połówka księżyca. Nic poza tym. Spojrzała za siebie. Nie było już nikogo na polanie. Zwierzęta rozeszły się do własnych kryjówek, a ognisko wygasło. Podniosła się na wciąż drżących kończynach i udała w kierunku jaskiń. Mimo chudego cielska, jej boki był wyraźnie powiększone. Od apokalipsy, Kamienia, od czasu gdy słyszała przeklęty głos kobiety, minął już ponad miesiąc. A w jej głowie wciąż pojawiały się myśli. Nie tylko jej. Cichy głosik, szept, jakby dziecięcy szczebiot. Zadrżała, skryła się w przyjemnym mroku jaskini, by udać się na dalszy odpoczynek. Nie mogła jednak już zasnąć.

HOLY LIGHT, OH, BURN THE NIGHT
OH KEEP THE SPIRITS STRONG
WATCH IT GROW, CHILD OF WOLF
KEEP HOLDIN' ON


Narodziny Valkkaia


Z wolna samka zaczynała aklimatyzować się do życia po życiu. Układając wspomnienia, odnawiając więzi, uczyła się jak pogodzić się z postawioną przed nią realią. Jednocześnie nawiedzana przez koszmary, przez zjawy i wizje. Wizje wspomnień, wizje przyszłości. Płonące ogniem ślepia. A w jej ciele rozwijało się stworzenie, byt pochodzący z innego świata, z kosmosu. Istota, której nie chiała, nie akceptowała, a jednocześnie, której by broniła własnym życiem. I tak w delirum, wśród omamów i zwidów, mroźnych samotnych nocy i krawych spotkań w jaskini - jej dziecko rosło, aż na wiosnę gotowe było by przyjść na świat. I tak oto narodził się Valkkai, Personifikacja Życia.

Przepowiednia

"Dusza na dwoje rozdzielona. Jedna i druga, zgubione w odmętach światów. Zgubione. Ale teraz obydwie odnalezione. Widziałam. Tak jak niegdyś ciebie widziałam, tuż przed tym jak Cię odnalazłam. Tak jak i tą co Posłanniczką Śmierci w czasach odległych wołali.


Zbrodnia. Kara. Strata wielka, gdy jedna z myśli okradziona, druga z mocy; obydwie niepełne, zniekształcone, zepsute, parszywe. Świat ich oglądać nie powinien, paskudy, obydwie, Ty i ona i ta trzecia, zamieszana w to wszystko.


A gdy zrodzi się i na świat przyjdzie, ze smolistych otchłani wydostanie się na światło dzienne, ten, który odradza się na nowo, nic już nie będzie takie samo."

- Cyane


Po narodzinach Valkkaia


Kolejne dni szaleństwa. Reunia z córką oraz starymi znajomymi. Opieka na Valkkaiem, naprzemienna z wędrówkami, odpływaniem od rzeczywistości, letargiem.

Nieposkładane myśli tłukły jej się po głowie. Myśli, wspomnienia, fragmenty wizji. Wszystko w chaosie. Rozbiegane, niepoukładane. Choć otaczała ją cisza lasu, miała wrażenie, że ogłuchnie. Gdzie była jej cisza, gdzie spokój - czemu, ach, czemu... co ona tu robiła? Tu, na tym świecie? Jej nierówne kroki rozbrzmiały na piaszczystym brzegu jeziora. Podeszła bliżej do lodowej tafli. W jej odbiciu ujrzała płomienne ślepia. Odskoczyła gwałtownie, ryjąc pazurami w podłożu. Zaskoczona, przestraszona. Choć nie powinna była być - nie pierwszy raz zaś widziała to spojrzenie. Nawiedzało ją od tylu dni. Wydobył się z jej gardła warkot nagły. Podeszła bliżej, znów spojrzała, jednak tym razem tylko własne odbicie dostrzegła. Lata szaleństwa, a jednak wciąż nie przyzwyczajona.


C.D.N.

[note: życiorys wciąż nieukończony, nadal nanoszę poprawki i dodaję nowe informacje]

❖❖❖

Take me away from time and season
Far, far away we'll sing with reason
Prepare our throne of stars above me
As the world once known will leave me

Take me away upon a plateau
Far, far away from fears and shadow
Strengthen my heart in times of sorrow
Light the way to bright tomorrows

❖❖❖

Na potrzeby ciągłości fabuły wydarzenia wyżej zostały opisane w innej kolejności, niż miały miejsce w rzeczywsitości. Gdyby jednak kierować się chronologią z realnego świata, nie miałyby one wtedy sensu. Wiele wątków ciągnęło się równocześnie, przeplatało się ze sobą lub nawet sobie przeczyły.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz