12 października 2013

Drzewa mają oczy. Cz. V

Dzień 4:   

     Mieliście kiedyś tak, że świat zwolnił? Że ktoś przeszywał was wzrokiem? Zimnym, przepełnionym nienawiścią wzrokiem. Ja miałem, właśnie w tamtej chwili. Membu patrzył na mnie swoim błękitnym okiem, drugie miał schowane, ale ja wiedziałem, znałem jego zdolności. On zapewne znał i moje. W tej chwili nie zastanawiałem się już jakim cudem mnie widzi, teraz myślałem o tym, co będzie dalej.
     Przykucał, nadal wpatrzony we mnie, nadal z tą empatią wyrysowaną na twarzy. Chrząknąłem, byłem już pewien, że wcale mi się nie zdaje. Powoli podniosłem się i otrzepałem z brudu. Podniosłem głowę aby na niego spojrzeć... Stał przede mną. Normalne, powiecie. No właśnie nie, bo to ja zmieniłem miejsce, nie wiem jak, ale znalazłem się przed swoim omroczonym klonem. Spojrzałem na sztylet wbity w jego ciało, potem na oprawcę. Uśmiechał się. Nie był to uśmiech przyjazny, raczej przepełniony pewnością siebie, był to uśmiech szaleńca.
- Witaj, Membu. - odpowiedziałem w końcu, również posłałem mu uśmiech, mój jednak był serdeczny. Przekrzywił głowę, zupełnie tak samo jak przy pierwszym spotkaniu.
- Zwodzisz mnie? - zapytał, oglądając przy tym swoją dłoń.
- Zwodzę? - nie bardzo wiedziałem co ma na myśli, po chwili dotarło do mnie, że zapewne nie podoba mu się mój uśmiech. Chciałem odpowiedzieć, ale najwyraźniej nie miał On ochoty na pogawędkę. Z jego rękawa zaczął wypełzać czerwony bat, owijał się dookoła drugiej ręki, tak długo, póki jego rączka nie znalazła się w dłoni Pasożyta.
- Wiesz gdzie jesteś? - posłał mi kpiące spojrzenie. Oderwałem wzrok od jego broni i spojrzałem w oko. Drugie nadal miał zasłonięte, więc na razie był to bezpieczny ruch.
- Nie. - odparłem mrużąc lekko oczy.
- Lepiej dla mnie. - zaśmiał się i skoczył w moją stronę. Zesztywniałem. Nigdy nie walczyłem na białą broń, nie było takiej potrzeby, szkolenie na wojownika dopiero co zacząłem, krótko po odejściu z rodzinnego stada. Bat niczym żywy wąż ruszył razem z Nim, w moją stronę, na całej jego powierzchni pojawiły się małe, ostre kolce.
"Walcz!"
Usłyszałem znajomy głos i szybko chwyciłem za czarną szablę, wiszącą przy moim boku. Bat natrafił na jego ostrze, jednak szybko owinął się dookoła kalecząc kolcami moją dłoń. Syknąłem cicho i puściłem broń, która szybko poleciała w inną stronę, wbijając się w jedno z drzew. W tym samym czasie Pasożyt zadał mi cios pięścią. Wywaliłem się i poturlałem kawałek. Wylądowałem na brzuchu, szedł w moją stronę. Podniosłem się do czworaka i otarłem krew w rozciętej wargi. To nie miało sensu. Wpadłem więc na pewien pomysł.
- Czyżbyś nie usłyszał mojego mulai* ? - zaśmiał się kpiąco. Zagryzłem wargę i zmarszczyłem nos, spojrzałem na niego z determinacją w oczach. Wiedziałem, że walczę o coś ważnego, nie wiedziałem, czy chodzi o życie, czy co innego, ale nie mogłem przegrać.
- Pertinax sum, tu scis?** - odpowiedziałem, zatrzymał się, a z mojego pyska wydobył się warkot. Stałem tam teraz jako wilk, sierść na moim grzbiecie najeżyła się, a pazury wbijały w ziemie. Obnażałem długie kły w jego stronę. Użycie przeze mnie łaciny zdecydowanie mu nie odpowiadało. Nienawidził tego języka, zapewne z powodu Seth'a. Wiedziałem o tym, miałem nadzieję, że też się przemieni, wtedy miałbym jakieś szanse w walce. 
- Nie mów do mnie językiem plebsu. - warknął. Tak, warknął, udało się... Teraz i On był wilkiem. Nie dałem po sobie poznać, że właśnie o to mi chodziło. Oka nadal nie używał, więc wątpię, że odczytał coś z moich myśli.
- Zrozumiałeś... - nie dał mi dokończyć.
- Milcz psie, nie jestem tu dla rozmowy. - dodał z kpiącym uśmiechem i skoczył w moją stronę. Warknąłem głośniej i ruszyłem na Niego. Wiedziałem, że będzie ciężko go trafić, był nieco niższy co dawało mu przewagę w zwinności, jednak sam nie narzekałem na jej brak. Mimo rozmiarów, nabrałem większej pewności siebie. W tej formie czułem się bezpieczniej. Zaczęła się walka na kły i pazury. Długi czas doskakiwaliśmy do siebie, używaliśmy tylko uników. On wiedział o mojej truciźnie paraliżującej, ja o jego zdolnościach. Wiedzieliśmy, na co musimy uważać. W pewnym momencie udało się. Odbiłem się od drzewa i wylądowałem za Jego plecami, chwyciłem szybko za kark, wbiłem się kłami naprawdę głęboko, po czym rzuciłem w stronę większej grupy drzew. Wyszczerzyłem zakrwawione kły i warknąłem w Jego stronę. Zatrzymał się na jednym z drzew, jego forma zmieniała się, raz dhampir, raz wilk, w końcu wypadło na postać humanoidalną. Tak, trucizna szybko powinna zadziałać. 
     Ruszyłem w Jego stronę, powoli, mięśnie nadal miałem napięte, tak jakby co. Nagle zesztywniałem... usłyszałem śmiech. Zaczął się podnosić, zatrzymał się na czworakach.
- Widzisz Baru... - ponowna salwa tego irytującego śmiechu. - Bo każda technika, ma jakąś słabą stronę. - spojrzał na mnie z tą swoją kpiącą, wyraźnie zadowoloną miną, z jego karku i pleców ściekała krew. Podniósł jedną rękę i... Odsłonił oko.
"Kurwa" pomyślałem, a On ponownie się zaśmiał, teraz dokładnie znał wszystkie moje myśli.

CDN.
___
* - Start.
** - Jestem uparty, wiesz?

2 komentarze:

  1. [Ciekawie, nie powiem, że nie. Troszku to krótkie, jednak bardzo podobają mi się opisy i ogólne przedstawienie sytuacji. Piszesz coraz lepiej. W niektórych zdaniach poprawiłabym parę słów, miejsca zamieniła, jednak takich jest naprawdę niewiele, za co należy Ci się pochwała. Wciągnęło mnie i bardzo przyjemnie się czytało. Jestem ciekawa, jak zakończy się cała ta historia, potrafisz zaintrygować czytelnika - duży plus.
    Życzę dużo weny :)]

    OdpowiedzUsuń
  2. [ Dziękuję bardzo za opinie. Może to nie tyle coraz lepsze pisanie, tylko właśnie wena heh. Obudziłam się już z tym pomysłem na kolejną część :) Cieszę się, że opowiadanie nie jest nudne, co do błędów, będę starać się poprawiać nawet te drobne. ]

    OdpowiedzUsuń