Brzegi miasta, bliżej stąd do lasu niż centrum, ale bardzo uroczy zakątek. Piaszczysta dróżka, taka jak w bajkach, po brzegach obrośnięta kolorowymi kwiatami. Widać, że właścicielka lubi bawić się w ogrodzie. Tak, ten ogród nie jest wielki, ale bardzo kolorowy, wszystko tu do siebie pasuje. Drewniany domek, lekko na uboczu całej posiadłości, dominanta, jednak, dla odmiany, nie na środku ogrodu. Właśnie tutaj wszystko stało się jasne. Właśnie w tak urokliwej scenerii.
Dziewczynka stała przy lustrze, trzymała w rączce białego, pluszowego misia, miała może z pięć lat. Lekko huśtała się na niewielkim taborecie i kołysała w rytm mruczanej piosenki. Dwa czarne warkocze opadały Jej na ramiona. Biała sukienka pasowała idealnie. Mała uśmiechała się szeroko. Szmaragdowe oczy spojrzały wesoło w odbicie, przytuliła misia.
Dziewczynka stała przy lustrze, trzymała w rączce białego, pluszowego misia, miała może z pięć lat. Lekko huśtała się na niewielkim taborecie i kołysała w rytm mruczanej piosenki. Dwa czarne warkocze opadały Jej na ramiona. Biała sukienka pasowała idealnie. Mała uśmiechała się szeroko. Szmaragdowe oczy spojrzały wesoło w odbicie, przytuliła misia.
- No Panie Wite, wyglądamy niesamowicie - zaśmiała się - mamusia będzie zadowolona - pokiwała głową i odwróciła ją szybko w stronę drzwi, gdy na schodach usłyszała kroki.
- Właśnie przyszła! - krzyknęła uradowana i ruszyła w stronę drzwi pokoju, entuzjastycznie wymachując Panem Wite. Otworzyła je szeroko, z równie szerokim uśmiechem.
Tak walczę ze złem...
Dziewczynka przekrzywiła nieznacznie głowę, Jej uśmiech zbladł, jednak nie zniknął całkowicie.
- Przyszedł Pan po mnie? - zapytała zbliżającego się mężczyznę. On podniósł na Nią wzrok, przestraszyła się. Wskoczyła za drzwi przymykając je lekko i obserwowała obcego zza małej szczeliny.
- Zdecydowanie po Ciebie - odpowiedział oschle chłopak. Dziewczynka nie zwróciła uwagi na ton Jego głosu, spodobał Jej się ten nietypowy wygląd, no i oczy. Otworzyła drzwi nieco szerzej.
...a zło rośnie we mnie z każdym dniem.
- Mama Pana wysłała? - zapytała zaciekawiona, kiedy On był coraz bliżej pokoju.
- Nie - odpowiedział tuż przy drzwiach i kopnął je tak, że czarnowłosa wywróciła się na podłogę. Zatrzymał się w framudze. Dziewczynka podniosła się na łokciach i złapała za rozciętą wargę. W Jej oczach zebrały się łzy i spanikowana spojrzała na chłopaka. Przecież nie wyglądał na niemiłego.
- Co robisz? - wyszeptała, zapomniała o tych wszystkich per Pan i Pani.
- Chronię rodzinę - odpowiedział bezceremonialnie i złapał białą sukienkę, podniósł Małą do góry. Ta chwyciła Jego dłoń oburącz i bezwładnie machała nóżkami.
- Puść mnie! - krzyknęła przerażona, po Jej policzkach płynęły łzy. A On? Nic już nie powiedział.
Coraz mnie mniej...
Trzymał dziewczynkę cały czas przed sobą, z wyprostowaną ręką zaczął iść w stronę ściany.
...a zło rośnie we mnie z każdym dniem.
Szarpała się i krzyczała. Nic to nie dało. Co zrobi ludzkie szczenie przy sile nadprzyrodzonej istoty? A On? Szedł wolno, patrzył Jej prosto w oczy, szmaragdowe, szklane od łez oczy. Uderzył...
Jaki w tym sens?
Lustro pod wpływem uderzenia popękało. Szamotanie ustało, tak samo jak krzyki. Karmazyn spłynął po pęknięciach i szyi dziewczynki. Poplamił białą sukienkę i powoli kapał na podłogę. Chłopak nie zwrócił na to uwagi. Jego wzrok utknął w lustrzanym odbiciu... Puścił coraz zimniejsze ciało, nie mógł się ruszyć. Powinien się obudzić, a nadal tam stoi. Gdzie błękit? Gdzie błękit Jego oczu? Gdzie białe włosy? Gdzie dwa warkoczyki?
- Gdzie do cholery jest Membu?! - krzyknął, a fiołkowe tęczówki niemiłosiernie patrzyły na Niego zza lustra.
Gdy zabijam...
Chciał płakać, chciał schować twarz w dłoniach, chciał zdemolować całe mieszkanie. Chciał, ale nie mógł.
...czuję się lżej.
Z Jego ust wymknął się śmiech, cichy śmiech, który po chwili zastąpiony został tym psychicznym. Spojrzał na ciało. Psychiczny śmiech przerodził się jakby w wycie, a zaraz potem chłopak po prostu złapał się za czarne włosy i krzyknął. Krzyczał z całych sił i upadł na kolana, prosto przed ciało dziewczynki. Miała wciąż otwarte oczy, a z rozbitej głowy nadal leciała krew. Klęczał w czerwonej kałuży, która powiększała się coraz bardziej. Dotknął policzka małej. Uśmiechnął się ciepło, a po Jego poliku spłynęła jedna, osamotniona łza.
- Przepraszam - wyszeptał - przepraszam, że nie żałuję... - dodał. Dopiero teraz dotarło do Niego to wszystko. Dziś dowiedział się do czego jest zdolny. Od początku myślał, że to tylko wyobraźnia. Cały czas wydawało mu się, że siada gdzieś wygodnie, a całą złość wyładowuje w swoim własnym umyśle. Myślał, że wypuszcza Pasożyta w głowie, że tam pozwala mu zabijać, że tak ma szansę na kontrolę. "Dla rodziny" pomyślał... dla Dali, dla Raku, dla Sera, Al czy Arjuny. Właśnie dla Nich chciał mieć kontrolę, dla Nich pozwalał targać swoimi myślami. Nigdy nie przypuszczał, że to fiołkowe oczy mordują, że to nie w Jego głowie, że te osoby naprawdę nie żyją. Dopiero teraz, kiedy zabił niewinne dziecko, dopiero teraz Jego mózg zdołał oprzeć się halucynacją wywołanym przez Pasożyta. Nigdy nie było błękitu oczu, ani białych włosów, Olga Jurii... szatyneczka, nawet Ją widział jako Angel. To wszystko było dla ułatwienia sprawy, dla pokazania, że może żyć z tą świadomością, że może zabijać, aby nie skrzywdzić bliskich. Membu naprawdę miał już dużą kontrolę. Chłopak zagryzł zęby. Nie mógł za wiele zrobić. Musiał ulec. Wstał i spojrzał na białego pluszaka umoczonego w karmazynie.
- Meg? - usłyszał kobiecy głos i trzask drzwi. Jeszcze raz przyjrzał się ciału wołanej dziewczynki. W Jego zwykle roześmianych oczach nastała pustka. Pasożyt go wynagrodził, nie szepcze mu teraz do ucha, nie śmieje się, nie przywołuje złych wspomnień. Musi zabijać, musi się wyładować, dla rodziny. Inaczej Membu nie odpuści, nie zamilknie, a Baru w swoim obłędzie skrzywdzi kogoś z Nich.
Chłopak otworzył okno.
- Megi?! - usłyszał kolejne wołania i kroki na schodach. Usiadł na parapecie, spojrzał w dół. Musi skoczyć.
- Dla rodziny... - szepcze i ogląda się za siebie. Kobieta otwiera drzwi, zastyga. Ich spojrzenia się krzyżują, fiołkowe oczy znikają. Czas zwalnia. Dopiero po chwili słychać krzyki rozpaczy. Dopiero gdy chłopak wychodzi z ogrodu.
Baru szedł, szedł brukowanym chodnikiem. Syreny, czerwono-niebieskie syreny rozświetlają ulicę. Dostali zgłoszenie, przejeżdżają tuż obok chłopaka. Uśmiechnął się. Spokój w Jego głowie był zbyt błogi. Wziął głęboki oddech i ruszył w stronę lasu.
Baru szedł, szedł brukowanym chodnikiem. Syreny, czerwono-niebieskie syreny rozświetlają ulicę. Dostali zgłoszenie, przejeżdżają tuż obok chłopaka. Uśmiechnął się. Spokój w Jego głowie był zbyt błogi. Wziął głęboki oddech i ruszył w stronę lasu.
- Dla rodziny... - wyszeptał pod nosem i założył ręce za głowę.
[Opowiadań tego typu już nie będzie, co nie znaczy, że tajemniczych morderstw też nie. Jak kogoś natchnie to może to nawet wykorzystać do swojego opowiadania.]
Baru naprawdę masz talent ;3 uwielbiam twoje opowiadania, oraz dziękuję za wplecenie mnie do opowiadania .
OdpowiedzUsuń[ Dziękuję, za opinię i za komentarz :P Staram się jak mogę heh. No i nie musisz dziękować, wymienione są osoby, z którymi Baru spędza najwięcej czasu :) ]
OdpowiedzUsuń