Aldieb wstała, zamiatając długim ogonem po ziemi. Wyciągnęła przednie łapy, schodząc do ukłonu, żeby z cichym pomrukiem rozciągnąć kręgosłup. Ziewnęła przy tym, szeroko otwierając paszczę i ukazując różowy język. Na koniec otrzepała się na całym ciele, poczynając od czubka nosa, a kończąc na puszystym ogonie. W półmroku dało się dostrzec jak wokół niej posypało się kilka błyszczących włosów. Po wykonaniu tej gimnastyki ruszyła płynnym krokiem ku szarej wilczycy, opuszczając wydeptane legowisko pod jej ulubionym drzewem. Korzystając ze sposobności, wślizgnęła się w stałe miejsce odpoczynku Szery, by tam zwinąć się w kłębek i przykryć puszystą kitą.
Szara samica leżąca na chłodnej powierzchni kamienia, wyciągnęła się mocniej do przodu i przekręciła lekko głowę. Policzek spoczywał na krawędzi głazu, a ciało wilczycy wygięło się w dziwny sposób. Jasne spojrzenie wbiła w leżącą w wyżłobieniu głazu waderę. Odsłoniła kły, jakby w grymasie pomieszanym z dziwnego rodzaju rozbawieniem.
Brązowa uniosła delikatnie pysk i skierowała oczy w górę, zerkając na samicę. Uniosła górną wargę, ukazując białe zęby w zadziornym uśmiechu. W jej spojrzeniu dało się wyczytać nieme pytanie „Co na to powiesz, Szero?”
Ta zamiotła mocno ogonem i kłapnęła zębami w powietrzu. Po chwili ziewnęła i spojrzała ponownie na wilczycę. Wyraz jej pyska świadczył o braku zdecydowania. Nie przeszkadzał jej fakt, że wilczyca zajęła jej stałe miejsce. Jednocześnie wyraz złotych ślepi wadery sprawiał, że budziła się w niej ochota wstania i w zadziornej odpowiedzi wygonienia Jej.
Drobna samica przymrużyła lekko oczy i uśmiechnęła się łagodniej, spokojniej. Przechyliła nieznacznie łeb, nadal spoglądając w stronę Szery. Zamarła na krótką chwilę, jakby się zastanawiając co teraz zrobić. Po chwili westchnęła cicho i opuściła pysk, kładąc po sobie długie uszy. Schowała nos w puszystym futrze ogona i przymknęła powieki.
Z gardła szarej wydobył się cichy pomruk. Zamiotła ponownie ogonem, jednak było to jakby łagodniejsze, mniej nerwowe. Patrzyła przez chwilę na waderę. Zorientowała się, że zapadła cisza. Kątem oka zerknęła na zgromadzonych, kierując w Ich kierunku jedno z oklapniętych uszu.
W tym czasie oddech zwiniętej w kłębek wadery powoli się wyrównał. Zwolnił, wpadając w równy, powolny rytm. Podczas gdy jej ciało zastygło, umysł zaczął odpływać, daleko ku nieznanym wodom tajemniczych snów. I dalej…
***
.Muzyka.
(http://www.youtube.com/watch?v=EZGrFkKgdv0)
(http://www.youtube.com/watch?v=EZGrFkKgdv0)
Kończyny, każda komórka jej ciała odmawiała posłuszeństwa. Niczym zamrożone, zesztywniałe z przeszywającego je na wskroś panicznego strachu. Zbyt oszołomione by dotarły do nich wysyłane przez nią impulsiki.
Świat wokół jej sylwetki zaczął z wolna się obracać, wirować. Chciała podążyć za nim wzrokiem, odwrócić głowę. Byleby nie stracić go z oczu. Ale nic nie działało. A wewnątrz niej zaczynała się rodzić dzika panika. Niczym motyl złapany w pajęczą nić, serce trzepotało w jej wnętrznościach, przeczuwając zbliżający się koniec. W ostatnich, desperackich wysiłkach próbowało się uwolnić z lepkiej pułapki… Lecz nadaremno.
A tam… w mroku, coś się czaiło. W ciemności, poza zasięgiem jej wzroku, znajdowało się coś mrocznego. Obserwowało ją, wodziło nienawistnym spojrzeniem po jej plecach, oblizując w złośliwym uśmiechu ostre jak brzytwa kły, radując się bezradnością samicy.
Cała sparaliżowana, drżąca niczym osika, nie mogła nic zrobić poza oczekiwaniem. Oczekiwaniem na śmierć. Już wiedziała, przeczuwała, że nie ma dla niej innego zakończenia. Nie mogło być.
Powietrze ze świstem przeszył mrożący krew w żyłach chichot. Tuż po tym cały świat się załamał, niemal zgiął w pół, by za chwilę wywrócić się na drugą stronę, rozciągany przez niewidzialną, potężną siłę, w niewytłumaczalny sposób odwracając bieg cząsteczek.
Rdzawa ciecz polała się po pysku, klatce piersiowej i smukłych łapach wadery. Zachwiała się na drżących łapach i upadła ciężko na szklaną powierzchnię. W sekundę potem drobna rysa pomknęła przed siebie, rozgałęziając się na kolejne, coraz liczniejsze chaotyczne nurty.
Przezroczysta ściana pękła. Tysiące, skrzących się w srebrzystym blasku, odłamków zawirowało w przestrzeni, rozpoczynając taniec śmierci. Ciało samicy runęło w dół, ku ciemności, ciągnąc za sobą flagę czerwieni. Drobne kropelki karmazynu w pędzie ochlapało szklane kawałki, dodając do mistycznego tańca nowe akordy.
Wtem wszystko się zatrzymało. Zamarło, zamrożone w czasie i przestrzeni. Przez wątłe ciało samicy i otaczające ją fragmenty lustra przebiegła fala dźwięku. Brązowa ledwo czuła drgania w omdlałych, bezwładnie zwisających kończynach. Przy kolejnym uderzeniu szkło rozsypało się, tworząc błyszczący, niczym gwiazdy na atramentowym niebie, puch niezliczonych drobinek, unoszących się, bez najmniejszego ruchu w powietrzu.
I zapadła cisza.
***
– Hej.Ciemnobrązowa wilczyca wzdrygnęła się gwałtownie, kiedy nagle z półsnu wyrwał ją czyjś głos. Przez krótką chwilę, wpatrywała się tępo przed siebie, próbując otrząsnąć się z resztek snu. Uniosła leniwie powieki, by zerknąć na przybyłą istotę.
– O, Jenn… Salve. – Uniosła kącik pyska w uśmiechu, nie spoglądając jednak waderze w oczy. Z góry dobiegł ją cichy głos Szery.
– Witaj.
Jenna ugięła delikatnie szyję w lekkim ukłonie, po czym usiadła nieopodal nich. Niemal w tym samym czasie brązowa wychynęła ze swej kryjówki, by posłać zebranym na polanie ostatnie spojrzenie i zniknąć w mrokach puszczy.
-------------------------
[Kolejne stare opowiadanie, gdyż to o które mówiłam, zaczęłam pisać trzeci raz od nowa i nadal mi nie idzie. @_@ ]